piątek, 29 marca 2013

Rozdział 11

 
Podeszła do drzwi pokoju Tylera. Usłyszała szelest pościeli i dziewczęcy chichot. Pewnie chwyciła za klamkę i bez wahania wtargnęła do środka. U boku Tylera leżała naga, ładna i szczupła młoda dziewczyna okryta bladoróżowym prześcieradłem. Miała może z osiemnaście lat. Bawiła się jego włosami, a ten patrzył się na nią z zadowoleniem. Zignorowali przyglądającą się im brunetkę. Żołądek podszedł do jej gardła, chociaż widok ten nie należał do niecodziennych.
Tyler często gościł u siebie kobiety, jednak zwykle wychodziły od niego w środku nocy. Chelsea wtedy słyszała ich niespokojne kroki po skrzypiącej podłodze, zmierzające ku mahoniowym, potężnym drzwiom.
Blondyneczka z pyzatą buzią w kształcie serca zmierzyła Chelsea kpiącym wzrokiem, co sprawiło, że ta miała ochotę rozerwać ją na strzępy.
- Szybko wróciłeś do zdrowia – mruknęła, łapiąc za masywną, dębową ramę łoża.
- Czego chcesz? - zapytał bawiąc się kręconymi włosami dziewczyny. Nawet nie uraczył brunetki choćby przelotnym spojrzeniem.
- Michael chce z nami porozmawiać. Zejdź na dół i wygoń ją stąd jak najszybciej. - Zmierzyła wzrokiem filigranową blondynkę.
- Uważaj, kwiatuszku, żeby ci tylko żyła na czole nie pękła - odezwała się piskliwym głosikiem. 
- Na litość boską, Tyler! Wygoń stąd tę małą jędzę albo się nie powstrzymam i ją zabiję.
Brunet podniósł się leniwie z łóżka, a dziewczyna oparła się na łokciach i przyglądała się z zaciekawieniem ich dwójce.
- Kiedy ty ją w ogóle tutaj sprowadziłeś, co? - warknęła.
- Czemu tak się spinasz, Cheals. - Ujął dwoma palcami jej brodę. - Czyżbyś była zazdrosna? Spokojnie, dla ciebie też znajdzie się miejsce w tym łóżku. - Uśmiechnął się zawadiacko.
Miał w spojrzeniu coś tak niesamowicie pociągającego i magnetyzującego... Mało kto potrafił się mu oprzeć. Na dodatek był bardzo przystojny. Nie, przystojny to niewystarczające i zbyt pospolite określenie, by opisać jego urodę.
Brunetka jednak nie dała się omamić, chociaż ciężko było jej walczyć z pożądaniem. Warknęła. Zacisnęła długie, szczupłe, pomalowane na neutralny kolor palce na jego szyi. On nie pozostał jej dłużny. Jednym ruchem popchnął ją na ścianę. Zebrał w dłonie jej włosy i pociągnął je mocno, aby jej głowa odchyliła się do tyłu. Jęknęła.
Rozpoczął na jej szyi swój zachłanny taniec wargami. Jego rozpalony oddech drażnił jej skórę. Nie miała siły, by walczyć z pragnieniem namiętności i poddała się mu.
- Opcja z trójkącikiem wciąż aktualna - wyszeptał do jej uszu żarliwie, wyśmiewając pod nosem jej naiwność.
Tak łatwo było ją nabrać i nawet specjalnie nie musiał się specjalnie wysilać, by owinąć ją wokół małego palca.
Spoliczkowała go tak mocno, że zapiekła ją dłoń. Jego oczy zapłonęły gniewnie, jednak ona się nie zlękła. Patrzyła na niego zuchwale i dumnie.
- Wywal ją stąd, zrozumiano? Możesz ją nawet zabić, bylebym więcej nie musiała jej oglądać. I jak się jej pozbędziesz, to zejdź na dół. Tylko się pospiesz - rozkazała sucho.
- Czemu? Czyżby powitalne muffinki Michaela już stygły? - zapytał marszcząc brwi.
- Tyler - powiedziała stanowczo.
- Co? Michael nie jest lepszy od nas. Naprawdę sądzisz, że ma dobre intencje? Że tak zwyczajnie się uwolnił i wpadł do nas na herbatkę i ciasteczka? Od zawsze miał przed nami tajemnice. Tak właściwie, co o nim w ogóle wiemy? - powiedział cicho wiedząc, że słuch Michaela mógłby zlokalizować jego głos. 
- Mimo wszystko, pomógł nam i powinniśmy mu zaufać.
- W tej chwili, nikomu już nie ufam. Nawet sobie.
- Zejdź na dół, Tyler - rozkazała ponownie.
Zaśmiał się donośnie, jednak ona już nie żartowała. Spojrzała na otępiałą twarz blondynki przyglądającej się im, zacisnęła pięści i otoczyła jej obłąkaną postać siwą mgłą. Dziewczyna zaczęła krzyczeć, jęczeć, a gałki jej oczu zbielały. Kiedy Chelsea poczuła, że jest już na granicy śmierci, poluźniła uścisk dłoni.
- To tylko namiastka tego co potrafię. Następnym razem się nie powstrzymam - ostrzegła. - Bądź lepiej grzeczny albo spotka to też i ciebie. - Odwróciła się i wyszła z pokoju z trzaskiem drzwi.
Tyler nawet nie spojrzał na nieprzytomne ciało dziewczyny. Złapał za butelkę alkoholu i przywarł wargi do jej gwintu. 

 
Avalon trzasnęła drzwiami szafki. Minęła ósma lekcja, a szkolne korytarze świeciły pustkami. To był jeden z dni, kiedy miała paskudny humor. Miała ochotę płakać, a za chwilę rzucić się na kogoś z pięściami. Tak po prostu, bez konkretnego powodu. Jej złość potęgował fakt, że ostatnimi nocami prawie w ogóle nie sypiała. Jej wyniki z nauki znacznie się pogorszyły, a nauczyciele prosili o konsultacje pozalekcyjne. Kiedy przychodziła, patrzyli na nią z litością, jakby ze względu na śmierć jej mamy, bali się być konsekwentni i szczerzy. Czasem czuła się tak, jakby była na specjalnym traktowaniu i jakby obejmował ją jakiś immunitet.
Zobaczyła Liama. Szedł środkiem holu razem z Freddiem. Obserwował ją. Myślała, że nie podejdzie. Bała się, że odwróci wzrok i ją ominie.
Potrzebowała go. Potrzebowała go jak jeszcze nigdy.
- Do zobaczenia na treningu. - Poklepał po karku Freddiego i podszedł do brunetki.
Jej ciało całe zesztywniało. Zacisnęła dłonie w pięści, a wargi spięła w białą kreskę.
- Cześć - powiedziała przygaszonym głosem, bo tylko to potrafiła z siebie wydusić. - Jak się masz?
Uśmiechnął się gorzko, a ją obeszły ciarki.
- A jak mam się czuć? - zapytał, a do jej oczu napłynęły łzy. - Jesteś medium, jacyś ludzie chcą cię zabić, w mieście dochodzi do coraz większej liczby morderstw - przerwał na chwilę i dokończył po wzięciu głębokiego oddechu. - A ja nawet nie mogę cię zobaczyć. Nie wiem co się z tobą dzieje i śmiertelnie się o ciebie martwię. 
Spojrzała w jego przepełnione troską oczy, zatopiła się z jego bursztynowym spojrzeniu po brzegi, wtuliła się w jego rozgrzane ciało, położyła głowę na jego klatce piersiowej.
- Boję się, Liam - szepnęła. Odgarnął kosmyki jej włosów z twarzy. Uniósł jej podbródek.
- Chcę ci pomóc.
- Nawet cię o to nie proszę.
- Kocham cię, Avalon Price, rozumiesz? Kiedy nie było cię przy mnie czułem pustkę. Wspomnienie o tobie kuło moje serce. I choćbym nawet chciał zapomnieć, nie potrafiłbym. Nigdy nie przestanę cię kochać.
- Co my teraz zrobimy? - Uśmiechnęła się z żałością.
- Powinniśmy powiedzieć reszcie, że wiem już o wszystkim.
- Możemy zrobić to nawet teraz.
- Chcesz tego?
- Chcę - powiedziawszy to, splotła swoje palce z jego palcami. Uśmiechnął się, po czym przybliżył do niej swoje miękkie wargi. Musnął ją nimi, a jej zawirowało w głowie. Uśmiechnęła się i pocałowała go, tym razem bardziej namiętnie.
Chelsea kręciła się po salonie słuchając Micheala, który odpowiadał wymijająco na wszystkie zadane mu pytania. Wczoraj również nic nie powiedział, ponieważ stwierdził, że jest zbyt zmęczony na rozmowę.
- A gdzie nasza perełka? - zapytał w pewnym momencie.
- Powinna tutaj niedługo przyjechać - odpowiedział Clay zerkając na zegarek. Zbliżała się szesnasta.
- Avalon skupia w sobie naprawdę ogromne źródło mistycznej energii - powiedział. - Jest bardzo silna, ale nie potrafi się otworzyć. Gdybym tylko z nią trochę popracował, stałaby się jeszcze bardziej potężna.
Chelsea patrzyła na Tylera, który obejmował Michaela wrogim spojrzeniem. Stukał nerwowo podeszwą butów o podłogę. Był coraz bardziej wkurzony i wiedziała, że wkrótce wybuchnie.  
- A gdzie jest mała Mackenzie? - zapytał.
- Nie angażujemy jej w to wszystko. Sam mówiłeś, że na razie powinna ćwiczyć koncentrację i rozwijać umiejętności - powiedziała Cheals.
- Macie racje. - Uniósł kieliszek szampana, by wznieść toast. – Za mój powrót!
- Naprawdę? - zapytał z kpiną w głosie Tyler. Nie, tylko nie to, pomyślała Chelsea. - Przychodzisz tutaj z nikąd, nie odpowiadasz na nasze pytania, a teraz jeszcze bawisz się z nami w dom? W co ty pogrywasz, do cholery? - warknął groźnie.
Chelsea wydała z siebie ciche jęknięcie, jakby chciała uspokoić Tylera, jednak Michael ją uprzedził.
- Masz rację - powiedział wstając. - Odpowiem na każde z waszych pytań, ale musicie dać mi jeszcze trochę czasu. Proszę was jedynie o zaufanie - mówiąc to, przykuł wzrok do Tylera, jakby to głównie do niego kierował swoje słowa.
Nagle, usłyszeli ciche, powolne kroki. W jednej chwili, wszyscy skierowali wzrok w prawo. Do salonu weszła Avalon, ale nie była sama. Tuż przy niej stał Liam. Wszystkich sparaliżowało zaskoczenie. Jedynie Clay przyglądał się im przytomnie.
Dziewczyna ściskała mocno dłoń bruneta, który patrzył się na nich odważnie, z zadartą głową. Szmaragd oczu brunetki zabłysnął z przestrachem. Zeszli po dwóch stopniach do salonu. Liam nie dał po sobie poznać, że się boi.
Zimne powietrze cisnęło w ich dwójkę jak ostrze noża. Nagle, pojawił się przed nimi Tyler. Przemieścił się z niesamowitą, nieludzką prędkością.
- Co on tutaj robi? - warknął.
- On już wie o wszystkim - powiedziała Avalon cicho, drżącym głosem.
Tyler patrzył hardo na chłopaka, bawiąc się jego umysłem jak klockami Lego.
- O czym ty mówisz? - zapytał gniewnie, kierując rozwścieczony wzrok na Avalon.
Chelsea nie wytrzymała. Złapała dziewczynę za szyję i uniosła ją do góry.
- Puść mnie - jęknęła z trudem Avalon, dusząc się.
Brwi Chelsea zmarszczyły się groźnie, a w jej oczach pojawiła się nieokiełznana furia. Była zdolna nawet do tego, żeby zabić.
- Powiedz, że się przesłyszałam - warknęła.
- Zostaw ją! - krzyknął Liam odważnie.
- Zamilcz! - wrzasnęła.
- Chłopak ma racje, zostaw ich - powiedział Michael spokojnie.
- Ona wyjawiła nasz sekret jakiemuś pierwszemu lepszemu człowiekowi!
- Powiedziałem, zostaw ją - powtórzył bardziej stanowczo.
Chelsea wypuściła dziewczynę, ale Tyler wciąż osaczał wrogim spojrzeniem Liama. Nie miał zamiaru słuchać rozkazów Michaela.
- Zabierzcie go stąd, chcę porozmawiać z Avalon - powiedział.
Wszyscy opuścili pomieszczenie.
Kiedy byli już sami, Avalon spojrzała się na niego z przestrachem. Nie wyglądał na tak potężną istotę, jaką opisywała go Chelsea. Miał krótko przystrzyżone, ciemne włosy i chłopięcy uśmiech. Umięśnione ręce krzyżował na białej koszuli, a kilkudniowy zarost pociągał co jakiś czas dłonią. Był całkiem zwyczajny.
- Miło mi cię poznać, Avalon Price. Chyba nie muszę się przedstawiać - powiedział, jednak ona zbyła go spojrzeniem. - Po co ten strach? Jesteś potężniejsza od nich wszystkich, więc dlaczego tak bardzo się  boisz? - zapytał. - Może to twoja moc cię przeraża? To dla ciebie nowe środowisko, rozumiem, ale to właśnie przy nas jest twoje miejsce – powiedział już nieco poirytowany, ponieważ dziewczyna nie reagowała.
- Oni wcale cię nie więzili, prawda? - zapytała szeptem. Michael wytrzeszczył gałki oczne. W jego spojrzeniu rosło zdumienie. - Widziałam cię już wcześniej w moich wizjach. Szukałeś czegoś - powiedziała. - I nikt cię nie więził. Wtedy, nie byłam pewna czy to ty...
- Cii. - Położył palec na ustach. Rozejrzał się dookoła i zaprowadził ją na górę, do sypialni, która była przygotowana specjalnie dla niego.
Weszli do środka.
Wzmógł się w niej strach. Wiedziała, że nie może mu ufać, ale oddychała spokojnie. Była opanowana.
- Masz rację - powiedział otwarcie. - Upozorowałem porwanie, żeby poszukać informacji o tropicielach. Byłem w Europie. Poznałem tam wiedźmę, Damaris. Zgodziła się, żeby nam pomóc. Jest tu razem ze mną, ale nie mogę jej wam przedstawić. Zrozum, oni nie mogą się teraz poznać prawdy.
- Zostawiłeś ich, kiedy byłeś im potrzebny! - powiedziała wzburzonym głosem.
- Zrobiłem to dla ich dobra. Musiałem dowiedzieć się, jak można zniszczyć łowców, a wiedziałem doskonale, że gdybym tylko wyjawił im moje plany, pojechaliby razem ze mną, a łowcy natychmiast by nas namierzyli. To było jedyne wyjście. Gdyby któreś z nich poznało moje zamiary, łowcy mogliby dostać się do jego umysłu i dowiedzieć się, gdzie jestem. Zniszczyliby mnie.
- Czego się dowiedziałeś? – zapytała zmieniając temat.
- Tropicielami kieruje pierwotny łowca. Każdego z nich może zabić osoba nadprzyrodzona, ale wtedy i ona umiera. Ta zasada dotyczy też pierwotnego.  Ale jest na to sposób. Aby Nadprzyrodzony nie zginął, trzeba rzucić na niego zaklęcie ochronne, dzięki któremu przeżyje. Jak już wiesz, kompas i medalion tworzą jedność. Kiedy są połączone, potrafią wskazać istoty nadprzyrodzone.
- Ale przecież wystarczyła moja krew, abyśmy odnaleźli łowców.
- Sam kompas wskazuje Nadprzyrodzonych. Kompas połączony z krwią Nadprzyrodzonego potrafi odnaleźć łowcę, a kompas połączony z medalionem może odnaleźć pierwotnego łowcę, jednak tylko jeśli jest w pobliżu.
- To wszystko jest pogmatwane - stwierdziła Avalon. - Masz zamiar powiedzieć im o tym wszystkim? - zapytała. 
Michael podszedł do okna.
- W swoim czasie - odparł cicho. 
Jason wpuścił Mackenzie do mieszkania. Wjechał do salonu. Dziewczyna rozejrzała się po domu.
- Przytulnie tu - stwierdziła z uśmiechem.
- Joseph nie zarabia zbyt wiele, starcza tylko na podstawowe rzeczy. Niedługo to ja będę musiał sobie znaleźć jakąś pracę. Mam tylko nadzieję, że ktoś przyjmie do pracy kalekę - zaśmiał się pod nosem, ale dziewczyna wyczuła w jego głosie smutek.
Mackenzie przykucnęła przy nim i uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie mów tak - szepnęła. - Świetnie sobie radzisz.
Jason pocałował ją w czoło.
- Co powiesz na kanapki z dżemem truskawkowym? - zapytał wjeżdżając do kuchni.
- Z chęcią - powiedziała, po czym ponownie rozejrzała się po mieszkaniu. - Avalon na pewno nas nie przyłapie? - zapytała niepewnie.
Chłopak zaśmiał się.
- Przyłapie? Na czym miałaby nas przyłapać? Na robieniu kanapek?
- Przecież dobrze wiesz o czym mówię.
- Avalon powiedziała rano, że dzisiaj będzie później, bo ma kilka spraw do załatwienia, a Joseph pracuje do późna, więc oprócz dostawcy pizzy raczej nikt nas nie odwiedzi.
- Myślisz, że jej późny powrót do domu ma jakiś związek z Michaelem?
- Jestem tego pewny - odparł. - Czemu ciebie tam nie ma?
- Są tak zaaferowani tym wszystkim, że nawet nie zauważają mojej nieobecności. Jedynie Clay przychodzi do mnie wieczorami, zanim pójdę spać. Rozmawiamy trochę, ale nie mamy wspólnych tematów. Czasami czuję, że przychodzi do mnie, bo uważa, że opieka nade mną to jego powinność. W sumie, mamy tylko siebie - powiedziała smutno. - Ale to nic! Mam więcej czasu dla ciebie - dodała weselszym głosem nie pozwalając mu się pocieszyć. Nie lubiła się nad sobą użalać. Wiedziała, że Jason jest w podobnej sytuacji. Czuli się samotnie, ale znajdowali w sobie oparcie.
Wtem, ktoś zapukał do drzwi. Stukanie było głośne i natarczywe, rozniosło się po całym domu. Jason wytarł ręce ubrudzone dżemem o ścierkę, chwycił portfel leżący na blacie stołu, wyciągnął pieniądze i pojechał odebrać pizzę.
Otworzył drzwi i natychmiast zamarł. Jego ciało ogarnął paraliż. Stał przed nim młody mężczyzna. W jednej dłoni trzymał sztylet, którego rękojeść wykonana była z kości słoniowej, zaś drugą ujmował pistolet. Stał w rozkroku. Miał burzę kruczoczarnych loków, błyszczące spojrzenie i śnieżnobiały, lśniący i pewny siebie uśmiech.
Brat Avalon cofnął się. Szybko zatrzasnął drzwi, jednak napastnik włożył nogę pomiędzy je, a futrynę uniemożliwiając mu ucieczkę.
- Czego chcesz? - zapytał drżącym głosem.
- Przyszedłem dać drogiej Avalon małą nauczkę. - Uśmiechnął się idąc pewnym krokiem przed siebie.
- To mnie powinieneś zabić, nie jego - odezwała się Mackenzie zaniepokojonym i przestraszonym głosem.
- W takim razie, zabiję was oboje. - Wzruszył ramionami obojętnie. Pociągnął za spust. Dziewczyna widziała jak kula powoli przecina powietrze nacierając na Jasona. Poruszała się tak szybko, że oczy śmiertelnika nie mogły dostrzec jej ruchu. Widziała, że za chwilę umrze, że kula przeszyje jego serce. Nie mogła na to pozwolić.
Złapała za nóż i wbiła go w serce łowcy pozwalając jednocześnie, by pocisk przedziurawił jej serce. Poświęciła się. Nie zdążyła nawet poczuć bólu, bo opadła bezwładnie na ziemię, tuż przed wózek inwalidzki Jasona. Chłopak zmusił się do nadludzkiego wysiłku, odepchnął się od wózka i rzuciwszy się na ziemię, przycisnął jej martwe ciało do siebie.
- Mackenzie! – wykrzyczał rozpaczliwie kołysząc nią. - Nie, nie zostawiaj mnie, proszę... Nie odchodź! Rozumiesz?! - mówił, oddychając astmatycznie. - Ethan przywróci ci życie, zobaczysz - szeptał gorliwie do jej ucha zanosząc się spazmatycznym płaczem. Wtulił brodę w jej miękkie włosy, mocząc je swoimi gorzkimi łzami spływającymi z jego policzków wartkimi strumieniami. Jej ciało zesztywniało, a skóra zaczęła tracić swój kolor. Jej pogodna twarz poszarzała.
- Nie! Nie! Ty nie możesz umrzeć, rozumiesz?! Nie możesz umrzeć! - Jego serce waliło jak młot. Trzymał ją w mocnym uścisku. Widok dziewczyny rozrywał jego serce na strzępy. - Nie rób mi tego, proszę - wypowiedział przez zaciśnięte do bólu gardło. - Ty nie jesteś martwa. Proszę, Mackenzie. - Zacisnął powieki. Ukołysał jej ciało. Jego ciężkie, srebrzyste i okrągłe łzy spadały na ziemię z hukiem. - Kocham cię, Mackenzie… - szepnął.
Avalon wpatrywała się w ogień kominka. Jego żar oblał jej ciało. Nadprzyrodzeni prowadzili burzliwą dyskusję dotyczącą Liama i tego, czy Tyler powinien wymazać mu pamięć. Michael miał decydujące słowo w tej sprawie i na odpowiedzialność Liama zgodził się, by w tym uczestniczył. Dziewczyna poczuła ulgę, że nie będzie musiała przed nim niczego ukrywać, że nadal może być w stosunku do niego szczera.
- Powinniśmy już iść - powiedziała do bruneta, który zachowywał się tak, jakby nagle znalazł się w zupełnie nieśmiesznej komedii. Wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć.
- Pójdę po nasze kurtki – powiedział.
Tyler skorzystał z okazji, że jest sama i podszedł do niej.
- Jak mogłaś nas wydać... - W jego głosie nie było już słychać nieposkromionej furii. Zastąpiła ją gorycz i rozczarowanie.
- Czy ty naprawdę starasz się, żebym cię znienawidziła? - zapytała.
- Nie powinnaś narażać nas na wydanie. A gdyby komukolwiek powiedział, co wtedy byś zrobiła? - Jego głos stał się bardziej gniewny.
- Ufam mu i proszę cię tylko, żebyś ty postarał się zaufać mi - szepnęła błagalnie.
Położył jedną dłoń na jej ramieniu i spojrzał w jej oczy. Nie było to zwykłe spojrzenie. Czuła się dokładnie tak, jakby zaglądał w jej duszę. Czuła się tak, jakby patrzyła w bezdenną otchłań, na końcu której znajduje się człowieczeństwo.
- Najwidoczniej chcemy tego samego - szepnął.
Chelsea stała przy balustradzie i przyglądała się im z góry. Zobaczyła ich wargi będące tak blisko pocałunku. Zacisnęła palce z impetem. W czaszce Avalon odbił się echem głośny świst.
- Au - powiedziała cicho, łapiąc się za uszy. Poznała ten rodzaj bólu i wiedziała, kto go spowodował. - O co jej chodzi? - zapytała wściekłym głosem.
- Jest zazdrosna.
- Przecież to niedorzeczne... - odparła rozmasowując skronie. Ból już prawie minął. - Nie ma o co być zazdrosna, prawda? – zapytała się, chociaż brzmiało to tak, jakby pytania nie zadawała jemu, lecz sobie.
- Nie wiem, ty mi powiedz. - Poczuła jego oddech na swoich ustach.
Wtedy Liam odchrząknął znacząco. Dziewczyna natychmiast się cofnęła, a Tyler odstąpił od niej na kilka kroków.
- Chciałbym móc cię zabić - syknął.
- Tyler! - krzyknęła Avalon, ale ten ją zlekceważył.
- Śmiało! Dlaczego tego nie zrobisz? - zapytał dumnie, nie bojąc się jego gardzącego nim spojrzenia. 
- Bo ona cię kocha - odparł nieco ciszej, po czym spuścił wzrok, odwrócił się na jednej pięcie i wyszedł na taras.
Liam opuścił parcelę. Avalon narzuciła na siebie kurtkę i ponownie spojrzała w magnetyzujące oczy Tylera. Było w nich coś tak niesamowicie pociągającego, niebezpiecznego i tajemniczego...
Odwróciła się i wyszła z posesji Nadprzyrodzonych.
Szli w milczeniu, a chłodny, jesienny wiatr kołysał ich zmarznięte ciała. Nie odezwał się do niej mimo, że zawsze miał coś do powiedzenia. Gęsta, mleczna mgła plątała się tuż nad ziemią. Na atramentowym niebie odbijał się blask srebrzystych gwiazd i księżyca. Dziewczyna przemarzła i zaczęła dygotać.
- Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał - powiedziała cicho. Zdała sobie sprawę, że na jego barkach spoczywa ciężar, którego nie będzie mógł udźwigać.
- Nie rozumiesz, że jest już na to za późno? Jestem częścią tego. - Zatrzymali się. Stali na przeciw siebie.
- A nie chcesz być, prawda?
- Nie chcę - odparł. - Ale nie mogę odejść, nie mogę ciebie stracić. To boli, ale ja już nie zapomnę. Nie zapomnę o tym, kim naprawdę jesteś i nie zapomnę o tym, co do ciebie czuję.
Dotknął jej twarzy. Czasami wydawała się mu być nierealna. Tak piękna, tak delikatna i nieosiągalna. Patrzył na nią i wciąż nie mógł zrozumieć, że tworzą jedność, że należą do siebie. Przez jej skórę przedzierał się blask księżyca. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej, by poczuć bicie jego serca, by móc uwierzyć, że stoi tuż przy niej, że jest prawdziwy i że ma go dla siebie na wyłączność.
Ich zmarznięte nosy się dotknęły, musnęła jego wargi. On penetrował zakamarki jej ust, a ona wplotła długie, szczupłe palce w jego włosy. Na jej twarzy wyrysował się uśmiech.
Telefon Avalon zaczął im się naprzykrzać. Liam oderwał się od niej na moment pozwalając, by odebrała. Wyjęła komórkę z kieszeni i nacisnęła zieloną słuchawkę.
- Avalon? - Usłyszała zrozpaczony głos brata. Dziewczyna się zaniepokoiła, a jej tętno od razu przyspieszyło. - Och, Avalon!
- Spokojnie, powiedz co się stało - powiedziała gorączkowo.
- Łowca, on nas znalazł - mówił chaotycznie.
- Łowca? Jaki łowca? O czym ty mówisz? Kogo znalazł?
- Avalon, ja wiem o wszystkim. Wiem o tobie, o Mackenzie i reszcie. Znaleźli nas, mnie i Mackenzie.
Przeraziła się. Milczała.
- Proszę, zrób coś! Błagam! - krzyczał.
- Jason - powiedziała stanowczo.
- Mackenzie zabiła łowcę - dokończył łamiącym się głosem. - Ona nie żyje... - wyszeptał przez łzy.
Avalon upuściła telefon.

od autorki: I jak? Dużo się dzieje, wiem, ale postaram się, żeby następne rozdziały były "lżejsze" i może nieco krótsze, bo chyba powoli przesadzam. :P
Jakikolwiek kontakt ze mną w najbliższym tygodniu będzie niemożliwy, ponieważ jeszcze dzisiaj jadę do babci, a zapodziałam gdzieś modem. Złośliwość rzeczy martwych. :)
Chyba nie muszę powtarzać, że każdy komentarz jest dla mnie ogromnie ważny i naprawdę będę wdzięczna, jeśli wystukacie dla mnie kilka słów. :) To nie jest żaden rozkaz ani nic z tych rzeczy. U mnie nie ma zasady "czytasz=komentujesz". Ja po prostu będę wdzięczna, jeżeli docenicie moją pracę i wyrazicie swoją opinię, bo to jest bardzo ważne, aby opowiadanie się rozwijało.
No i to byłoby na tyle.
Dziękuję za uwagę i RADOSNYCH ŚWIĄT ZMARTWYCHWSTANIA PAŃSKIEGO, Ameliaxx. :)))

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 10

Arshad - Girl On Fire

Mackenzie wpatrywała się w roześmianą twarz Jasona. Lubiła patrzeć na jego dołeczki w policzkach i iskierki w oczach. Siedzieli w jednej z alejek księgani. Przez mały luft wpadały promienie słońca oświetlające rumianą twarz blondynki.
Chłopak spojrzał w jej błękitne oczy. Przypominały mu bezchmurne niebo i morskie fale uderzające o brzeg. Splótł swoje palce z jej palcami. Założył kosmyk złocistych, niesfornych włosów za jej ucho. Byli pochłonięci swoim towarzystwem, zatraceni w swoich spojrzeniach, rytmicznym oddechu i biciu serc.
- Kiedy im powiemy? - zapytał niszcząc ich własną, osobistą mekkę.
- Może tak nigdy? - Uśmiechnęła się pozwalając by słońce pieściło jej jasnoróżowe, miękkie wargi.
- Nie chcę się już ukrywać - odparł.
- Ciii - szepnęła kładąc palec wskazujący na jego ustach. Ułożyła wygodnie głowę w zagłębieniu jego ramienia. - Nie psuj tego momentu. - Musnęła lekko jego policzek, po czym przymrużyła oczy pozwalając ponieść się chwili.
- Od dawna się tak nie czułem - wyszeptał gorliwie do jej ucha ozdobionego złotym kolczykiem.
Spojrzała się na niego.
- Jak?
- Tak dobrze jak teraz... - Pogładził jej dłoń. - Obiecuję ci, że już wkrótce nie będziemy musieli się ukrywać przed nikim. Avalon dowie się, że już nie musi mieć przede mną tajemnic, że już o wszystkim wiem.
- Proszę, nie mów jej na razie niczego - szepnęła. - Nie potrzebuję tego. Wystarczy, że jesteśmy razem.
Jason poprowadził opuszki palców lekko drżącej dłoni po jej rumianym policzku. Spojrzał prosto w jej oczy wyglądające jak dwa jeziora, w których odbijał się błękit nieba. Delikatnie dotknął jej miękkich, lepkich warg. Uśmiechnęła się przez pocałunek.
On ujął jej brodę, a ona zapomiała o całym, otaczającym ich świecie. Musnął jej wargi. Dotknęła ich pragnąc, by znowu swoimi pocałunkami zabrał ją do nieba, do innej rzeczywistości, innego świata.
- Czy to nie wydaje ci się magiczne? - zapytała szeptem.
Uśmiechnął się lekko kącikami ust.
- Dziękuję - powiedział, a jego oczy pod opieką brwi, zalśniły nieznanym jej wcześniej blaskiem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Pozwoliłaś mi zapomnieć o bólu - wyjaśnił.
Po policzku Mackenzie szybko spłynęła łza rzeźbiąc na rumieńcu krystalicznie czysty tor.
- Nie płacz - powiedział ciepłym, pokrzepiającym głosem. - Lubię twój uśmiech.
Usiadła tuż przy nim pozwalając objąć się ramieniem.
Wtedy, nie istniało nic oprócz ich. Cały świat nie miał znaczenia, gdy trwali zatraceni w swoich spojrzeniach.


Avalon złapała rąbki prześcieradła, nie potrafiąc poradzić sobie ze świadomością, że musi wstać. Chwyciła w dłonie telefon komórkowy leżący na etażerce i odebrała przychodzące połączenie.
- Tak? - powiedziała chrypliwym, porannym głosem.
Spojrzała ukradkiem na zegar. Było po godzinie jedenastej.
- Przyjedź natychmiast. Wiem już, co musimy zrobić - powiedziała z przejęciem Chelsea.
Szatynka szybko się rozłączyła uniemożliwiając Avalon odezwanie się.
Zielonooka natychmiastowo poderwała się z łóżka, co niemalże przyprawiło ją o zawroty głowy. Wyjęła z komody zwykłą, granatową bluzkę z długim rękawem i jasne, dżinsowe spodnie. Nie zdążywszy nawet zjeść śniadania, pognała do furgonetki.
Przetarła oczy, przekręciła kluczyk w stacyjce, nacisnęła sprzęgło i wcisnęła pedał gazu.
Zgłośniła piosenkę w radiu i ruszyła przed siebie poprawiając na czerwonym świetle niedokładnie rozczesane długie, kasztanowe włosy.
Zatrzymała się przed posiadłością Nadprzyrodzonych. Trzasnęła drzwiami samochodu i bez skrępowania, weszła do środka.
- Nauczysz się w końcu pukać? - zapytała uszczypliwie brunetka na dzień dobry.
Avalon puściła jej uwagę mimo uszu.  Chelsea odłożyła na stolik szklankę whiskey i spojrzała się na nią z wyższością.
- Daj mi swoją rękę. - Szarpnęła ją za rękaw. Szybko wyjęła z tylnej kieszeni nóż i poprowadziła go po wewnętrznej stronie dłoni Avalon.
- Auć - jęknęła.
- Nie marudź, wiem co robię - warknęła. - A teraz, zaciśnij dłoń - rozkazała.
Brunetka posłusznie wykonała polecenie Chelsea, która podprowadziła probówkę pod jej dłoń.
- Teraz wystarczy, że wlejemy krew do kompasu... - przelała bordową ciecz do środka urządzenia. - I voilà.
- Co teraz?
- Kompas zasilony twoją krwią, powinien naprowadzić nas na Tylera.
- Nie możemy zrobić tej samej sztuczki, żeby odnaleźć Michaela? - zapytała nie rozumiejąc jeszcze do końca, kim właściwie jest Michael i jaką moc posiada. W końcu, aby być tak ważną postacią, chyba trzeba mieć paranormalne zdolności?
- Próbowaliśmy, ale kompas działa na określoną odległość i określony czas. Dopiero gdy będzie połączony z medalionem, stanie się na tyle silny, aby go odnaleźć.
- Łowcy chyba są wystarczająco inteligentni, by go wywieźć odpowiednio daleko?
- Nie wiedzą, że mamy kompas, więc jesteśmy o krok przed nimi. - Uśmiechnęła się zuchwale, trzymając w dłoniach małe, złote urządzenie. - Spójrz. - Pokazała dziewczynie kompas. Igła obrała kierunek.
Ethan z Clayem weszli do pomieszczenia.
- Udało się? - zapytał brunet przeczesując palcami swoją nienagannie ułożoną fryzurę.
Chelsea kiwnęła głową.
- W takim razie, na co czekamy? Czas skopać tyłki tym małym sukinsynom.

- Chyba powinniśmy najpierw ustalić jakiś plan działania? - odezwała się niepewnym głosem Avalon.
- Czego znowu nie rozumiesz? - Westchnęła ciężko Chelsea. - Jedziemy tam, ratujemy Tylera i kradniemy kompas. Resztę ustalimy podczas jazdy. Nie wiemy, jak daleko znajduje się ich siedziba. Mamy mało czasu, więc powinniśmy wyjechać już teraz, a z tego co wiem, tobie chyba najbardziej zależy na odbiciu Tylera? - Stanęła na przeciw niej dusząc ją swoim natarczywym, pewnym siebie oddechem.
Prychnęła cicho i ominąwszy ją szerokim łukiem, złapała za kurtkę i ruszyła w stronę samochodu.
Gdy tylko doszła do auta, usłyszała za sobą donośny śmiech. Nie wytrzymała. Odwróciła się gwałtownie.
- O co znowu chodzi?!
- Chyba nie myślałaś, że będziemy jechali z tobą tym gruchotem? - zapytała szatynka, mierząc ją kpiącym spojrzeniem. Otworzyła drzwi do swojego odpicowanego samochodu terenowego.
Avalon kiedyś zastanawiała się, jakim cudem stać ich na te wszystkie odjechane i nowoczesne gadżety. Zrozumiała, że mając moc tak silnej perswazji i hipnozy, również mogłaby mieć wszystko na pstryknięcie palców.
Niechętnie, zajęła miejsce na tylnym siedzeniu i jako jedyna zapięła się pasem. Obok niej, na obitym białą skórą, usiadła Chelsea.
- Masz zamiar z nimi walczyć w szpilkach? - zapytała Avalon przyglądając się z dezaprobatą kilkucentymetrowym obcasom. Może i nie były specjalnie wysokie, ale z pewnością nie były też wygodne.
- Nawet podczas mordu można wyglądać seksownie. - Uśmiechnęła się, przygryzając dolną wargę. - Ale co ty możesz o tym wiedzieć.
- Racja, przy tobie jestem szarą myszką... Tylko w takim razie, dlaczego Tyler woli mnie? - zapytała dosadnie. - Widocznie łatwe dziewczyny go nie pociągają - dodała, wzruszając lekko ramionami.
Chelsea spojrzała się na nią zacięcie, a ogień jej kawowych tęczówek zapłonął groźnie. Zacisnęła pięść z całej siły powodując paraliż całego ciała Avalon. Jej moc przeniknęła każdy mięsień.
- Przestań - jęknęła cicho przez zęby, jednak brunetka mocniej zacisnęła pięści, sprawiając większe cierpienie. Męczarnie nasilały się z każdą chwilą i dopiero głos Ethana wybudził Chelsea z transu.
- Zostaw ją w spokoju, już dostała nauczkę - mruknął.
Avalon doskonale wiedziała, że Clayton i Ethan bali się brunetki. W końcu, jej siła mogła spowodować ich śmierć lub sprawić niewyobrażalny ból. Była najstarsza, miała największe doświadczenie i to ona pod nieobecność Michaela wydawała polecenia.

A oni musieli się jej słuchać.
Chelsea odpuściła i zaczęła instruować Ethana mówiąc mu, w którym kierunku ma jechać.
- Zatrzymajcie się - rozkazała nagle, wybudzając Avalon z przemyśleń.
Ethan siedzący za kierownicą, zjechał na pobocze. Znajdowali się na pustkowiu, około pięćdziesięciu kilometrów od Uniontown. Byli otoczeni lasami. Tam, nawet szum wiatru wydawał się być podejrzliwy. Przez ciało Avalon przeszła nieprzyjemna fala dreszczy.
- To na pewno tutaj? - zapytała.
Chelsea pokazała jej kompas, którego igła magnetyczna kręciła się w kółko niczym oszalała. Serce brunetki przyspieszyło.
- Przecież tutaj niczego nie ma - zauważył Ethan, rozglądając się dookoła.
- Spójrzcie. - Clayton wskazał palcem na niewielki, zamieszkany dom znajdujący się nieopodal. Jego ściany porośnięte były mechem, przez co ciężko było go zauważyć.
- To tam - powiedziała Chelsea zdecydowanym głosem. - Wyciągnij z bagażnika sprzęt - rozkazała Claytonowi.
- Jesteś pewna? - zapytała Avalon cicho.
Brunetka nie odpowiedziała. Zgromiła ją tylko wzrokiem.
Ethan szturchnął dziewczynę  i wręczył jej pistolet. Spojrzała się na niego pytająco.
- Ale co ja... Co ja mam z tym zrobić? - szepnęła.
- W razie potrzeby, użyj tego. Dam ci małą wskazówkę, jeśli chcesz przeżyć, nie celuj w ich serce - powiedział.
Avalon przypatrzyła się niewielkiej broni. Przełknęła ślinę głośno zastanawiając się, w jaki sposób się jej używa.
Westchnęła ciężko.
Nie oglądając się za nią, Nadprzyrodzeni ruszyli przed siebie.
Brunetka ich dogoniła.
- Wejdziesz od tyłu - powiedziała Chelsea do Claytona. - Otworzę ci drzwi, kiedy będziemy już w środku.
Zanim zapukała do drzwi, Ethan spojrzał przelotnie na Avalon. Udawał, że nie widzi jej drżących dłoni i strachu wymalowanego na twarzy.
Po chwili, ktoś złapał za przerdzewiałą klamkę, która zaskrzypiała cicho. Dziewczyna widziała każdy ruch w spowolnionym tempie. Klatka po klatce. Jej serce biło z morderczą szybkością. Zacisnęła palce na broni mocniej, czując, jak krew powoli przestaje do nich dopływać.
Przez ułamek sekundy, zanim Ethan szybko i sprawnie uderzył pięścią mordę łowcy, Avalon widziała jego zdziwione, parszywe spojrzenie. Chelsea stanęła tuż nad nim mężczyzną. Zacisnęła pięści z całych sił, a żyła na jej czole zaczęła pulsować. Facet nie był w stanie wydobyć z siebie już żadnego dźwięku, ponieważ był tak bardzo sponiewierany mocą dziewczyny.
Ethan, wciąż bacznie się rozglądając, poszedł dalej. Kroczył długim, prostym korytarzem przed siebie. Dom był niewielki.
Nagle, zauważył siedmiu łowców siedzących w kuchni. Trzy kobiety i czterech mężczyzn. Szybko wycofał się, przywierając swoje ciało do zimnej ściany. Avalon zrobiła to samo. Posesja była naszpikowana łowcami. Żadne z Nadprzyrodzonych nie wiedziało, ilu dokładnie może się tam znajdować.
- Otwórz drzwi Claytonowi. Ja z Chelsea zajmiemy się łowcami. Znajdź Tylera, a Clayton niech zdobędzie medalion, jasne? - wyszeptał dysząc.
Dziewczyna pokiwała głową.
- Już - szepnął raptownie, po czym wtargnął do kuchni.
Łowcy natychmiast go osaczyli. Natarli na niego. Bronił się, strzelając z pistoletu w ich nogi i ramiona, jednak to ich nie powstrzymało. Jeden z nich, wymierzył mu cios pięścią w brzuch. Z ust Ethana wyprysnął bordowy strumień krwi plamiący ich ubrania. Kiedy czuł, że nie ma już szans, do kuchni weszła Chelsea. Ogłuszyła łowców, jednak ci mieli wystarczająco dużo sił, by ją dopaść w swoje łapy. Jeden z nich, złapał jej biodra zaciskając na nich mocno swoje szorstkie dłonie. Szatynka dobyła noża leżącego na blacie stołu i wbiła mu go w oko. Krew rozbryznęła się po całym pomieszczeniu, a on ją natychmiast wypuścił.
Avalon podbiegła do tylnych drzwi i otworzyła je. Przekazała Claytonowi czym ma się zająć, a sama zabrała się za szukanie Tylera. Rozglądała się, jednak w panującym amoku trudno było jej się skoncentrować.
Nagle, poczuła szarpnięcie. Nie zdążyła się odwrócić, bo postać trzymająca ją za ramiona, przycisnęła do jej gardła nóż. Oczy brunetki zaszły łzami. Spuściła lekko przerażony wzrok i zauważyła, że w podłodze znajduje się jakiś uchwyt. Wyprężyła wzrok. Był to uchwyt klapy, która musiała prowadzić do piwnicy.
Nie poddała się. Z całych sił, uderzyła napastnika łokciem w splot słoneczny. Zawył, a ona wykorzystując okazję i oddała strzał z pistoletu wprost w jego udo. Wiedziała, że nie powstrzyma go to na długo, więc szybko otworzyła klapę i zeszła po drabinie w głąb podziemi. Znajdował się tam skomplikowany układ pomieszczeń, o wiele większych niż jej się wydawało. Było tam sucho i duszno. Kaszlała, usiłując zaczerpnąć powietrza.
 Zaczęła błądzić. Ile tchu w piersiach, biegła po skruszonych kamieniach i żwirze. Skręciła w prawo.
Zobaczyła go.
Był przywiązany łańcuchami do jakiejś kolumny. Po jego ciele spływała krew, która w niektórych miejscach zdążyła już zakrzepnąć. Podbiegła do niego.
- Tyler! Tyler! - krzyczała oklepując policzki nieprzytomnego chłopaka.
Z trudem otworzył powieki, a zapłakana dziewczyna uśmiechnęła się niewyraźnie ze szczęścia. Chłopak nie był martwy.
- Uważaj - jęknął.
Avalon odwróciła się raptownie. Tuż za nią stał łowca. Wiedziała, że nie ma już szans na przeżycie. Nie miała dokąd uciec. Złapała za pistolet i drżącymi rękoma wycelowała nim w mężczyznę.
- Nie zbliżaj się do mnie, bo cię zastrzelę - wysapała.
Facet podszedł do niej bliżej, uśmiechając się szyderczo.
- W takim razie, zginiemy oboje - wydyszał.
Brunetka cofnęła się o kilka kroków, po czym osunęła się na kamienną ścianę.
Miał przewagę.
Spięła wargi w kreskę i w tym samym momencie, do pomieszczenia wbiegł Clayton. Dopadł łowcę. Złapał go za kark i z całej siły uderzył jego głową kilka razy o ścianę. Opadł na ziemię, a blondyn szybko złapał za kolczaste kajdany i rozszarpał je. Avalon była pod wrażeniem jego siły. Kiedy tylko wyswobodził Tylera, ten upadł w jego ramiona bezwładnie.
- Bądź silny, stary - powiedział żarliwie Clayton, podtrzymując go.
- Co mam zrobić? - zapytała Avalon hardym głosem.
- Utrzymasz go?
Pokiwała niepewnie głową. Miała wątłą posturę, ale mimo to, była wystarczająco silna, by pomóc mu iść.
- W takim razie, zabierz go do auta. Ja odnajdę medalion - odparł.
Dziewczyna z początku ugięła się pod ciężarem jego ciała, jednak dała radę. Tyler z trudem stawiał kolejne kroki. Był wycieńczony.
Cudem ominęła wszystkich łowców i dotarła do samochodu.

Położyła Tylera na tylnym siedzeniu. Wcisnęła się pomiędzy siedzenia. Brunet zakasłał. Jego ciało było zmasakrowane, brudne i zakrwawione. Klatka piersiowa była postrzępiona, rozerwana do mięsa. Położyła dłoń na jego czole oblanym potem.
Załkała cicho.
- Obiecuję, że wszystko będzie dobrze - powiedziała szeptem prowadząc palce po jego poliku. Na brudnej twarzy widniały dwie, czyste ścieżki, które wyrzeźbiły łzy.
- Dlaczego to robisz? - szepnął. - Dlaczego narażasz siebie dla mnie? Powinienem tam zginąć - powiedział z żalem w głosie.
Ona nie odpowiedziała i zamknąwszy oczy, delikatnie musnęła wargami jego czoło.
Zdziwił się, gdy to zrobiła.
Przez moment, nie widziała w nim zabójcy, zdrajcy i łajdaka. Przez moment, dostrzegła w nim osobę zagubioną i doświadczoną przez los.


Ethan i Chelsea nie mieli już sił, by odpierać ich ataki. Dziewczyna nie mogła zapanować nad mocami, które wciąż się rozpraszały. Brunet bronił się, jednak jego starania również były daremne, bo łowcy w końcu ich dopadli. Wymierzali coraz brutalniejsze ciosy, a oni nie mieli siły by się bronić. Jeden z nich, złapał Chelsea i przywarł ją do ściany. Następnie, uderzył z całych sił pięścią w brzuch tak mocno, że z jej ust wylał się bordowy płyn.
Nagle, do pomieszczenia wbiegł Clayton. Postrzelił kilku z nich, dzięki czemu Chelsea była wolna. Teraz do ona przywarła swojego napastnika do ściany i wbiła w jego ramiona noże. Tak głęboko, jak tylko mogła. Zaczął wrzeszczeć z bólu, a ona patrzyła na niego z satysfakcją upajając się widokiem jego cierpiącego ciała. Trójka z nich, z którą rozprawił się Ethan, leżała już na ziemi zwijając się z bólu.
Brunetka zaczerpnęła powietrza, wzięła kilka głębokich wdechów i skoncentrowała swoją siłę. Wszyscy natychmiast opadli na ziemię. Do jednego z nich podszedł Clayton. Przykucnął przy jego omdlałym ciele. Położył dłoń na jego ramieniu i wsłuchał się w jego myśli. Przeglądał je wszystkie, grzebiąc w jego umyśle. Łowca nie stawiał większych oporów.
Zobaczył medalion.
Już wiedział, gdzie się znajduje.
Ruszył przed siebie, a Ethan szedł zaraz za nim. Pozostawili Chelsea pozwalając jej do woli znęcać się nad ich ciałami.
W jednym z pokoi, znajdował się sejf. Trudno było go przeoczyć.
- Znasz kod? - zapytał brunet.
Clay uśmiechnął się przebiegle kącikiem ust. Wyjął z sejfu niewielką szkatułkę i nie zaglądając do jej środka wszedł do pomieszczenia, w którym znajdowała się Cheals. Położył dłoń na jej ramieniu.
Ta odwróciła się i uśmiechnęła pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. Pozostawiła ich ciała na ziemi. Wiedziała, że wkrótce zregenerują siły, więc szybko wybiegli na zewnątrz i wsiedli do auta.
Samochód ruszył z piskiem opon. Tyler jęknął cicho.
- Spokojnie... Wytrzymaj jeszcze chwilę - powiedziała kojącym głosem Avalon, przez co spotkała się z gromiącym wzrokiem Chelsea.

Avalon wysłała krótkiego SMS'a do Liama prosząc, by w końcu się do niej odezwał. Od czasu ostatniej rozmowy, wyraźnie jej unikał. Później zadzwoniła do Josepha i powiedziała, że będzie trochę później, bo jest i Ivy i wkuwają na sprawdzian z historii Europy.
Chelsea wraz z Ethanem i Tylerem od dłuższego czasu siedzieli w sypialni bruneta. Avalon krążyła po salonie. Nie wpuścili jej do pokoju, chociaż to ona była główną prowokatorką akcji ratunkowej Tylera i miała prawo wiedzieć, jak on się czuje.
Clayton podał jej szklankę z whiskey. Był zadziwiająco spokojny. Z resztą, niebieskooki z reguły się odzywał. Był bardzo cichy, ale też dobry i szczery i honorowy. Posiadał wszystkie cechy, jakie powinien mieć przyjaciel, za co Avalon bardzo go ceniła.
- Dziękuję - powiedziała.
On sam, złapał za zgrabną szyjkę butelki i napił się.
- Myślisz, że go uleczy? - zapytała szeptem, przypominając sobie jego zmasakrowane ciało.
- Jestem tego pewny. - Uśmiechnął się lekko.
Wyszła na taras. Rozejrzała się po ogromnych, pięknych ogrodach posiadłości Nadprzyrodzonych.
- Za co ona mnie tak nienawidzi? - zapytała go z przejęciem.
- Jest zazdrosna.
- Ale o co?
- Naprawdę tego nie widzisz?
Pokręciła głową.
- O Tylera. Ich relacje są dla mnie niezrozumiałe mimo, że mieszkam z nimi pod jednym dachem, ale widzę, jak Tyler się na ciebie patrzy. Ona też widzi. Chelsea żywi do niego potężne uczucie, z którego wielkości chyba nawet ona do końca nie zdaje sobie sprawy - powiedział. - On jest w tobie zakochany. - Uśmiechnął się cierpko. 
- Nie jest. Nie może być... - odparła śmiejąc się histerycznie.
- Naprawdę jest ci tak ciężko w to uwierzyć? Czy może nie chcesz w to wierzyć, bo wiesz, że on tobie też nie jest obojętny? - zapytał. Nie odpowiedziała. - Jeszcze wspomnisz moje słowa, Avalon.
Wtem, obydwoje odwrócili się i weszli z powrotem do salonu widząc, że Tyler, Chelsea i Ethan schodzą na dół. Brunet był cały i zdrowy. Avalon odetchnęła z ulgą, uśmiechając się szeroko.
Rozwarła delikatnie wargi chcąc z nim porozmawiać, jednak przerwał jej irytujący dzwonek do drzwi. Zawsze dzwonił w najmniej odpowiedniej chwili.
Wszyscy, w jednej chwili się wzdrygnęli. Chelsea, schowała pistolet do kieszeni i ostrożnym krokiem podeszła do drzwi. O tej godzinie nie spodziewali się mile widzianych gości.
Otworzyła drzwi i oniemiała. Serce podeszło jej do gardła, a po karku spłynęły krople zimnego potu.
- Nie poznajesz już starego przyjaciela? - zapytał mężczyzna stojący na przeciw niej.
Przełknęła kulę gęstej śliny.
- Michael? Ale jak to... jak to możliwe? - wyjąkała.
- Tęskniłem, Chelsea - odparł, uśmiechając się zuchwale. - Może opowiem wam wszystko przy butelce dobrej, szkockiej z lodem?
Serce dziewczyny waliło jak oszalałe. Drżącą dłonią złapała za klamkę, a w jej oczach pojawiły się łzy.
- Wejdź - szepnęła, a jej plecy obeszły ciarki.

 
od autorki: Powiedzmy, że 10 miał być nieco bardziej... spektakularny? No, ale wyszło jak wyszło. Co za dużo to nie zdrowo. :)
Mam tak dużo pomysłów na następne rozdziały, że szybciutko się nie pożegnamy. :P Korzystając z tej okazji, że to już 10 rozdział, chcę Wam ponownie, szczególnie mocno podziękować za to, że przy mnie jesteście, za to, że tak bardzo uszczęśliwiacie mnie swoimi komentarzami. Pisanie jest moją ogromną pasją. Chcę się w tym doskonalić, a w przyszłości może nawet pisać książki. Wiem, że przede mną jest ogrom pracy, ale się nie poddam i będę wytrwale dążyła do celu. Pomagacie mi rozwijać skrzydła, a ja chcę fruwać i wznosić się wysoko, więc proszę tylko o maleńką pomoc, o komentarze.
Pewnie pomyślicie, że wykorzystuje jakiś tani chwyt, że biorę Was na litość, ale naprawdę kocham pisać i kocham Was za to, że pomagacie mi się doskonalić i trwać w tym moim małym świecie wyobraźni.
DZIĘKUJĘ!
Będę wdzięczna za każdy komentarz pod OKRĄGŁĄ DZIESIĄTKĄ. :P
Pozdrawiam Was gorąco i życzę udanego weekendu, Ameliaxx

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 9

Garbage - Control

Avalon stawiała niepewne, nerwowe kroki. Jej klatka piersiowa podskakiwała, a dłonie drżały mimowolnie. Oddychała nierówno.
Otworzyła drzwi.
Stanął tuż przed nią. Spojrzała w jego radośnie błyszczące oczy i perłowy uśmiech oprawiony pełnymi, zaróżowionymi wargami. Żołądek podszedł do jej krtani, a głos utkwił w jej gardle.

- Jak się czujesz? - zapytała przygaszoną barwą głosu.
- Dobrze wiesz jak się czuję - odpowiedział, pocierając kciukami wypieki na jej twarzy.
- Muszę ci coś powiedzieć - szepnęła niepewnie łamiącym się głosem. Położyła dłonie na wysokości linii jego sutków.
Przełknęła głośno ślinę.
- Wiem kto zabił tę dziewczynę. -  Spuściła wzrok.
Grdyka bruneta poruszyła się gwałtownie.
- To miasto, ono nie jest zwyczajne... - zacisnęła wargi.
- O czym ty mówisz? Kto ją zabił? - zapytał, odrywając trzęsące dłonie od jej kości biodrowych.
Milczała.
- Avalon!? O czym ty mówisz?! - powtórzył bardziej stanowczo.
Wycofała się. Schowała twarz w dłoniach.
- Jestem jasnowidzem - powiedziała, po czym zrozumiała jak bardzo niedorzecznie to zabrzmiało. Patrzyła na jego wolno marszczące się brwi i na wyraz kpiny malujący się na jego twarzy.
- Avalon, powinnaś odpocząć - powiedział spokojnym głosem, uśmiechając się lekko.
- Nie! Liam, ty nic nie rozumiesz! - krzyknęła czując, że brunet nie bierze na poważnie tego, co mówi. - Świat, w którym żyjemy nie jest taki, jak go sobie do tej pory wyobrażałeś! Uwierz mi, proszę - szepnęła błagalnie.
- Ostatnie wydarzenia też mnie bardzo przygnębiły, ale Avalon... Jasnowidz? Może jeszcze zaczniesz opowiadać o wróżkach? Proszę, odpocznij, a wtedy porozmawiamy. - Uśmiechnął się zakładając pasma jej włosów za uszy. - Niedługo wszystko będzie tak jak wcześniej. - Pogłaskał jej policzek.
- Nie, Liam - powiedziała dosadnie. - Od momentu śmierci mojej mamy wszystko zaczęło się chrzanić! Najpierw moja mama, potem Ashley, a teraz ta dziewczyna. Kto będzie następny? Ja czy ty? Wysłuchaj tego co mam ci do powiedzenia! Wiem kto jest temu wszystkiemu winny.
Brunet westchnął ciężko.
- To zbieg okoliczności. Posłuchaj siebie, Avalon... Powinnaś odpocząć - powiedział zrezygnowanym głosem, patrząc na nią z ukosa.
- To Uniontown, nie pamiętasz? W tym mieście nie ma tajemnic i nie istnieje nic takiego jak zbieg okoliczności.
Przez chwilę się nie odzywał. Dziewczyna myślała, że jej uwierzył.
- Zadzwoń do mnie, kiedy już ochłoniesz. - Obrócił się na pięcie. Obdarzył ją jeszcze przelotnym, pełnym żalu spojrzeniem, po czym wyszedł z jej domu.
Kogo ona chciała oszukać? Przecież jeszcze kilka tygodni temu, sama nie uwierzyłaby w te brednie.
Ocknął się. Rozwarł zmęczone powieki, badając teren. Do siwego pomieszczenia wpadał klin promieni słonecznych drażniących jego źrenice.  Miejsce to, przypominało wyglądem lochy albo piwnicę. Jego ciało było przywiązane drutem kolczastym do wysokiej kolumny. Wystarczył jeden ruch, aby małe ostrza przeszyły jego twardą skórę.
- Co do licha... - mruknął do siebie, starając się wyswobodzić. Jego próby zdały się na nic, bo czym bardziej się szarpał, tym bardziej drut się zacieśniał.
- Tyler Hughes, jak miło cię w końcu poznać - odezwał się niskim, ochrypłym głosem mężczyzna.
Był wysoki i dość szczupły. Nie sprawiał wrażenia silnego. Nie był napakowany. Miał dłuższe, kruczoczarne włosy i szare oczy, których stal błyskała się nienawistnie. Jeździł językiem po nieznacznie zżółkniętych zębach. Patrzył na Tylera z satysfakcją, uśmiechając się szyderczo. Jego ręce były skrzyżowane na klatce piersiowej, na której leżała perfekcyjnie dopasowana czarna koszula.
- Jak ci mija życie? - zapytał, chowając dłonie w kieszenie dżinsów.
Tyler spojrzał na niego zacięcie. Kiedy zaczął się szarpać chcąc zniszczyć uśmiech z tej plugawej mordy, kolce werżnęły się pod jego skórę i po rękach popłynęły strumienie krwi.
Syknął z bólu.
- Łowca - wycedził przez zaciśnięte gardło.
- Charles Wayne, gwoli ścisłości.
- Dla mnie i tak jesteś nikim. - powiedział z trudem, bo nasilający się z każdą sekundą ból, był nie do zniesienia. Krople jego słonego potu łączyły się krwią. Czuł, jak spływają po jego klatce piersiowej żłobiąc w niej nierówne ścieżki. Zdawało się, że powoli, wypalają jego twardą i szorstką skórę.
- Gdybym chciał, zabiłbym cię już w tej chwili - powiedział, maszerując nonszalancko wokół Tylera.
- W takim razie, zrób to. Jeżeli myślałeś, że będę błagać cię o litość, to pomyliłeś adresy - odparł z sarkazmem.
- Chcę wiedzieć, do czego służy medalion.
Brunet był coraz słabszy. Z jego nosa wypłynął strumień krwi.
- Wsadź sobie ten medalion w...
- Chcę wiedzieć, do czego służy medalion - przerwał mu, powtarzając rozkaz głośniejszym, bardziej stanowczym głosem.
Tyler zaśmiał się pod nosem.
- Naprawdę myślisz, że powiem ci cokolwiek? Odwal się ode mnie, mała dziwko - powiedział śmiejąc się kpiąco.
Łowca sprawnym ruchem wyciągnął sztylet ze skórzanej pochwy.
- Może mam odświeżyć ci pamięć? - Przeciągnął ostrze po jego torsie rozrywając skórę. Krew rozlała się spływając po rzeźbie jego ciała.
Syknął. Łowca trzymał rękojeść pewnie, powoli przesuwając sztylet wzdłuż jego brzucha.
- Zapłacisz za to - jęknął resztkami sił. - Dobrze wiem, że jesteś tylko marionetką w rękach pierwszego... Jesteś nikim - wycedził z nienawiścią.
- Powolutku, oderwę każdy członek twojego ciała. Będę upajał się widokiem twojego błagającego mnie o litość spojrzenia... - Przycisnął mocniej ostrze do jego ciała. - Chyba, że dostarczysz mi potrzebnych informacji, a wtedy zabiję cię najdelikatniej jak będę potrafił.
Powieki Tylera stały się ciężkie.
Nie miał sił.
- Po moim trupie - wyszeptał jeszcze, po czym stracił przytomność.


Blondynka zaczerpnęła powietrza. Poprawiła swój morelowy żakiet i zmierzyła się ze wzrokiem Claytona, który otworzył przed nią drzwi.
- Słucham? -  zapytał ze zdziwieniem.
- Przyszłam do Ethana - odpowiedziała zmieszanym głosem.
- Jest na górze, mogę go zawołać. - Jego wzrok nieustannie błądził po jej ciele.
- Nie wpuścisz mnie do środka? - zapytała otwarcie.
Zmarszczył czoło.
- Wejdź, jeśli chcesz - odparł otwierając przed nią drzwi na oścież.
Weszła pewnym krokiem do ogromnego domu. Z fascynacją, rozglądała się po całym parterze. Sam salon był ogromny. Po prawej stronie znajdowały się regały z przynajmniej milionem książek. W samym sercu domu stał duży kominek, a przed nim skórzana kanapa stojąca na miękkim dywanie w kolorze żywej czerwieni. W pomieszczeniu znajdowało się dużo antyków. Na górę, prowadziły kilkunastostopniowe, szerokie schody wykonane z bukowego drewna. Całość zapierała dech w
piersiach. Zadbano o każdy, najmniejszy nawet detal, taki jak uchwyty do barku czy klamki do drzwi. Na ścianach wisiały piękne, duże obrazy oprawione w zdobione, pozłacane ramy. Rzeźbione kolumny utrzymywały konstrukcję pełniąc również rolę ozdobną. Listwy sufitowe stanowiły zwieńczenie luksusowego wystroju. Rozglądała się po domu stukając obcasami o drewniane, orzechowe panele.
- Naszej szkoły nie stać na porządne umywalki, a wy mieszkacie w pałacu? Nieźle was tutaj urządzili - powiedziała przyglądając się ciężkim, bordowym zasłonom z frędzlami.
- Cenią sobie wygodę uczniów z wymiany - odparł odchrząkując.
- To dziwne, że mieszkacie na zupełnym odludziu. Powinni was umieścić w centrum - odrzekła. - Swoją drogą, dlaczego akurat Uniontown? Filadelfia byłaby o niebo lepsza.
Clayton wzruszył ramionami. Nie wiedział co ma odpowiadać na jej wścibskie pytania.
- Skąd masz nasz adres? - mruknął odbiegając od tematu.
- Jak to skąd? Od Ethana. Może go w końcu zawołasz? - zapytała z pretensją w głosie.
Clay wziął głęboki, ciężki oddech i udał się na górę.
Wrócił wraz z Ethanem. Szatyn miał na sobie dżinsowe spodnie i szarą koszulkę z niewielką kieszonką na klatce piersiowej.
- Co tutaj robisz? - zapytał wycierając mokre włosy ręcznikiem.
Clayton przyjrzał się dziewczynie całej w pąsach. Speszona, spuściła wzrok. Spodziewała się innej reakcji na jej widok.
- Pomyślałam, że możemy gdzieś się przejść.
- Dobry pomysł, ale obecnie jestem trochę zajęty. - Brytyjski akcent rozpalił jej zmysły.
Przygryzła wargę.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Ethan próbuje ją spławić.
- Tak, może - odpowiedziała. - O ile znajdę czas - dodała sucho, zadzierając dumnie brodę. Jeszcze nigdy nie czuła się tak zażenowana. Ruszyła w stronę wyjścia. Miała nadzieję, że zatrzyma ją ciepły głos Ethana, ale tak się nie stało.
Chwyciła za klamkę i stanęła jak wryta, kiedy po drugiej stronie ujrzała stojącą na  wycieraczce, równie zdziwioną Avalon.
- Co tutaj robisz? - zapytała Ivy, unosząc jedną brew dociekliwie.
Za blondynką, w przedsionku stanęli Ethan i Clayton. Wymachiwali rękoma znacząco. Czuła rosnące zakłopotanie.
- Co tutaj robię? - powtórzyła zastanawiając się, co ma powiedzieć. - Ja przechodziłam tędy, ponieważ...
- Ponieważ dajesz mi korki z matmy - zainterweniował Clayton.
- Z matmy? Przecież jesteś beznadziejna z matmy. - Ivy skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, stukając podeszwą szpilek ponaglająco.
- Powiedziałem z matmy? Miałem na myśli -
- Angielski! - dokończyła za niego.
- Doprawy? Więc dlaczego nie masz ze sobą książek? - Zmarszczyła czoło.
- Uczymy się z podręczników Claya. - Uśmiechnęła się pewnie, pokazując rząd zębów.
- Avalon, znam cię nie od dzisiaj. Dobrze wiem kiedy kłamiesz - powiedziała surowym głosem. - Ale skoro już to robisz, to mam nadzieję, że masz dobry powód - dodała powodując wyrzuty sumienia u przyjaciółki.
Ivy myślała, że dziewczyna coś powie, wyjaśni, ale ta tylko spojrzała się na nią wymownie.
- Jak chcesz. - Westchnęła omijając brunetkę.
Avalon weszła do salonu, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Boże! - wrzasnęła pozwalając, by jej głos odbił się echem od ścian. - Kiedy to się wszystko skończy!? Ivy jest na mnie wściekła, Chelsea jest na mnie wściekła i Jason jest na mnie wściekły. Na dodatek, łowcy chcą przerobić to miasto na miazgę. Czy może być jeszcze gorzej?
- Zawsze może zacząć padać - mruknął Clayton, uśmiechając się pod nosem.
- To nie jest zabawne. - Zgromiła go wzrokiem.
- Wyluzuj trochę, pracujemy nad tym. Wkrótce go odzyskamy.
- Jakim cudem jesteście tak obojętni, podczas gdy ja tracę zmysły?!
- Uuuu, komuś chyba zależy na Tylerze - wtrącił Ethan poprawiając mokre włosy.
- Jesteście naprawdę na bardzo dobrej drodze, żeby wyprowadzić mnie z równowagi, więc proszę, obmyślmy plan i skopmy w końcu tyłki łowcom zamiast siedzieć bezczynnie - powiedziała na jednym wydechu, obserwując chłopaków. - Gdzie Chelsea? Przyszłam tutaj, bo muszę wam wszystkim coś powiedzieć. Miałam kolejną wizję - dodała bardziej opanowanym głosem.
- Pójdę po nią. - Ethan udał się na górę.
Kiedy tylko zniknął z pola widzenia, Avalon spotkała się z sądnym spojrzeniem Claytona. Blondyn schował dłonie do kieszeni spodni.
- Powiesz im tylko o wizji, czy również o tym, że jeszcze dzisiaj chciałaś nas zdradzić swojemu chłopakowi? - zapytał.
- Słucham?
- Oh, błagam... Avalon, wystarczył jeden dotyk, żebym to poczuł. Dławisz się kłamstwem i nie potrafisz wytrzymać. Poczucie winy cię zżera...
Spuściła zawstydzony wzrok.
- On powinien wiedzieć. Martwię się o niego - szepnęła.
- Ej, nie denerwuj się. - Uśmiechnął się patrząc na jej czarne, długie rzęsy wyglądające jak odnóża pająków. - Rozumiem cię. Też byłem kiedyś zakochany.
- Też miałeś przed nią tajemnice?
- Tajemnice są potrzebne. Czasem tylko one potrafią ochronić ukochaną osobę przed cierpieniem. Jesteś silna, więc poradzisz sobie i wierzę, że postąpisz słusznie. - Poczochrał jej kasztanowe włosy.
- Dzięki, Clay - powiedziała cicho, uśmiechając się delikatnie.
Odwróciła się słysząc głośny i przywódczy głos Chelsea.
- Myślałam, że już więcej się tutaj nie pokażesz - powiedziała obojętnie. - Bez ciebie też damy sobie radę.
Avalon nie wytrzymała. Podniosła się raptownie i podeszła do niej stąpając twardo i pewnie.
- Ja też się o to nie prosiłam, jasne? Nie mam pojęcia o co ci chodzi, ale w tym momencie zależy mi jedynie na uratowaniu Tylera i jeśli mi nie pomożecie, zrobię to sama - powiedziała rozwścieczonym tembrem głosu.
Chelsea zamilkła.
- Co widziałaś? - zapytała.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Nie spodziewała się, że Chelsea nie będzie kontratakować.
- Medalion wcale nie znajduje się w Nowej Zelandii. Widziałam go. Był schowany w szkatułce, w jakimś sejfie. Sądzę, że łowcy już go przejęli i najprawdopodobniej znajduje się tam, gdzie przetrzymują Tylera. Chcą wiedzieć, jakie jest jego działanie.
- Jesteś pewna?
- Jestem pewna tego, co widziałam. Reszta to tylko moje przypuszczenia.
- Świetnie! W takim razie, jeden problem z głowy. Wystarczy, że przejmiemy medalion z rąk łowców, uratujemy Tylera, namierzymy nim Michaela i uratujemy to miasto. Bułka z masłem - powiedział Ethan lekko.
- Jak mamy znaleźć Tylera skoro nawet nie wiemy, gdzie się znajduje? - mruknął Clayton.
- Poszukam czegoś, co mogłoby nam pomóc - powiedziała Chelsea. - Avalon - zwróciła się do dziewczyny, która czuła, że zaraz zostanie zmieszana z błotem. - Dzięki za pomoc. Powinnaś iść odpocząć - powiedziała cicho patrząc w jej oczy.
- Chcę wam pomóc - zaprotestowała. - Z resztą, od kiedy jesteś dla mnie taka dobra?
- Nie. Chelsea ma rację. Powinnaś się przespać. Już nam wystarczająco pomogłaś - wtrącił Clayton.
Brunetka zlekceważyła uwagę Avalon.
Uśmiechnęła się lekko, prawie niezauważalnie. Zdjęła z wieszaka kurtkę patrząc się na trójkę osób siedzącą w salonie.
Zdała sobie sprawę, że teraz siedzą w tym razem, że jest częścią grupy, że w końcu jest komuś potrzebna, że już nie jest tylko sierotką, która straciła mamę, że teraz ma zadanie do wykonania, że musi dać sobie radę i być silna.
Weszła do domu. Rozejrzała się po miejscu, z którym związane było tak wiele wspomnień. Każda jego część przypominała jej mamę. Patrząc na zdjęcia, portrety, książki, zdawała sobie sprawę, że to co było, już nigdy nie powróci. 
Ból osadzał się na dnie serca rozrywając powoli kawałki duszy.
Usiadła na kanapie. Podkurczyła kolana pod brodę. Zacisnęła zęby z całych sił, bo przecież obiecała sobie, że będzie silna. Nie mogła się teraz rozkleić z byle powodu. Musiała od początku budować zrujnowany most doświadczeń i iść przed siebie.
Podeszła do pokoju brata, którego drzwi były lekko uchylone. Czytał książkę. Zupełnie nieświadomy tego, co się dzieje, przewracał kolejne strony swojego małego świata wyobraźni. Avalon uśmiechnęła się do siebie.
Joseph jeszcze pracował. Dziewczyna weszła do kuchni, żeby przygotować coś do jedzenia. Zbliżała się godzina dziewiętnasta, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Wytarła dłonie o ścierkę i poszła otworzyć.
- Przyszedłem cię wysłuchać - powiedział poważnie Liam stojąc u progu.
Avalon spięła wargi w kreskę.
- To już nie ma znaczenia, naprawdę. Rano ześwirowałam od tych wrażeń, przepraszam. - Uśmiechnęła się lekko.
Stwierdziła, że nie powinien znać prawdy, że nie był na to gotowy.
- Mój ojciec wrócił przez chwilą z pracy - oznajmił zdenerwowanym głosem. 
- Co to ma do rzeczy? - zapytała.
- Powiedział, że na terenie Fayette znaleziono osiem martwych ciał. Były zgromadzone w jednym miejscu. Grupa studentów na biwaku, każdy z nich został zamordowany. Jedni mają skręcony kark, inni byli postrzeleni. Wyjaśnij mi to - zażądał.
Ojciec Liama był koronerem szeryfa na terenie hrabstwa Fayette, więc Avalon wiedziała, że informacje są prawdziwe i potwierdzone.
- A więc po co przyszedłeś? Nie zwrócę im życia.
- Rano mówiłaś, że nie skończy się na tej dziewczynie. Miałaś rację. Teraz chcę wiedzieć, co masz z tym wszystkim wspólnego.
- Chcesz prawdy? W takim razie musisz wiedzieć, że to co wydaje się na pozór normalne, wcale takie nie jest. Ludzie to maszyny do zabijania, a na każdym rogu czai się śmierć. To jest świat, w którym żyjemy - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- KTO. ICH. ZABIŁ? - zapytał się akcentując wyraźnie każdy wyraz. Mówił do niej, jak do przedszkolaka, co jedynie bardziej ją rozdrażniło.
- Łowcy, którzy zrobią wszystko, żeby osiągnąć swój cel - odparła przyglądając się jego grdyce.
- A jaki jest ich cel?
- Chcą zabić mnie, Chelsea, Tylera, Claytona, Ethana i Mackenzie.
Chłopak spojrzał się w ziemię. Usiadł na krawędzi kanapy wplątując dłonie w swoje włosy. Jego stopa stukała nerwowo o podłogę.
- Więc dlaczego zabijają innych?
- Myślą, że dzięki tym śmierciom, poddamy się. Będą zabijali, dopóki tak się nie stanie.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć? - szepnęła.
- Wszystko - odparł surowym głosem.
- Trochę nam to zajmie.
- Mam czas.
Avalon rozejrzała się dookoła skupiając wzrok na pokoju Jasona.
- Dobrze, ale nie tutaj. - Okryła się cienką kurtką i wyszła z brunetem na zewnątrz.
Szli ulicami Uniontown. Mówiła szeptem wiedząc, że tutaj nawet ściany mają uszy. Z każdym wypowiedzianym przez nią słowem, zdumienie i strach rosły w jego oczach.
Nie mówił nic, a przed jego oczami wciąż widniały nagłówki jutrzejszych gazet:

"Rzeź w lasach Fayette! Zamordowano 8 młodych ludzi"
od autorki: Rozdział 9 już za nami. :) Jak się podoba?
Na 10 szykuję coś specjalnego i mam nadzieję, że tego nie zepsuję. Kocham dla Was pisać, naprawdę i uwielbiam każdy z komentarzy. Dziękuję Wam, że ze mną jesteście, bo to napędza mnie do pisania, daje siły i motywację. DZIĘKUJĘĘ!!! :)
Mimo, że komentarzy jest mniej niż w poprzednich opowiadaniach, to nie żałuję, że zabrałam się za inną tematykę. Może niekoniecznie sprawuję się dobrze, ale wciąż się uczę i lubię wyzwania.
Przepraszam jeśli którąś z Was zawiodłam tą historią, ale pisanie jej, sprawia mi satysfakcję i naprawdę pokochałam tę historię. Mam nadzieję, że chociaż nieliczna część z Was podziela moje zdanie.
Bardzo ładnie proszę o komentarze. :DDD
Pozdrawiam Was cieplutko, miłego weekendu, Ameliaxx

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8

 
Słońce powoli obniżało się za linię horyzontu. Jego intensywnie złocista postać oddawała niebo do dyspozycji nocy. Pensylwańskie ulice były o tej porze zakorkowane, ponieważ wszyscy wracali z pracy, by móc dokończyć swój monotonny plan dnia i wlepić oczy w ekran telewizora.
W tak małym mieście nikt nie był anonimowy.
Ludzie wiedzieli, że pan Rhodes z naprzeciwka zdradza żonę i że pani Agin nie poszła w ostatnią niedzielę na nabożeństwo do kościoła, bo jej wnuczek wyszedł z więzienia. Nawet ściśle tajne informacje sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Tajemnice nie istniały. Chyba, że ktoś potrafił trzymać kłódkę za zębami i naprawdę dobrze kłamać lub… hipnotyzować i wymazywać pamięć.
Na całe szczęście, wiadomość o postrzale nie dotarła do wścibskich uszu sąsiadek. Nikt nie miał pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Nawet sam Joseph nie wiedział, że jeszcze kilkanaście godzin temu był w krytycznym stanie.
Świadomość, że Joe nic nie pamięta, wcale nie poprawiała humoru Avalon. Musiała okłamywać swojego przyjaciela i opiekuna. Za każdym razem, kiedy na niego patrzyła, żołądek podchodził do jej gardła. W końcu, co miała mu powiedzieć? "Cześć, jestem Avalon. Mam super moce, całemu miasto grozi niebezpieczeństwo i tylko ja mogę je uratować. A tak poza tym, jak ci minął dzień?" - Nie, to nie wchodziło w grę.
W domu nikogo nie było. Joseph wyszedł do baru, a Jason pojechał do kolegi.
Nagle, brunetka poczuła wibracje w przedniej kieszeni spranych dżinsów. Dostała sms'a od Liama. Chwilę po jego przeczytaniu, zerwała się z miejsca, zdjęła ulubiony, turkusowy płaszcz z wieszaka i wybiegła z domu. Wsiadła do swojej niebieskiej, charczącej furgonetki i udała się pod podany przez chłopaka adres. Znajdował się przy skwerze za Grant Street. To właśnie tam, zabrał ją na pierwszą randkę
Na samo wspomnienie o jego melodyjnym uśmiechu, jeździe konnej i turlaniu się w świeżej trawie, dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości.
Dojechała na miejsce. Wśród konarów drzew dostrzegła policyjne koguty. Wyszła z auta zatrzaskując za sobą drzwi. Szeryf właśnie rozmawiał z Liamem. Chłopak stukał nerwowo podeszwą trampek o leśną ściółkę. Był bardzo blady i roztrzęsiony. Wokół nich, rozciągnięta była taśma ostrzegawcza.
Serce dziewczyny zaczęło podskakiwać. Ostrożnie, podeszła bliżej, jednak nie mogła wejść na oznakowany teren. Brunet właśnie skończył rozmawiać z funkcjonariuszem. Jego wzrok był przerażony.
- Co tutaj się stało? - zapytała, kiedy stanął tuż obok niej.
- Znaleziono kolejne ciało...
Avalon wstrzymała oddech.
- Jechałem po ciebie. Rozrusznik zaczął szwankować. Zatrzymałem się. Próbowałem złapać zasięg, żeby do ciebie zadzwonić - zawiesił głos. Wpatrywał się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Jego klatka piersiowa poruszała się bardzo szybko. Brunetka przełknęła ślinę. Splotła jego palce ze swoimi starając się dodać mu otuchy. - Znalazłem dziewczynę. Była cała sztywna, blada, martwa - wyszeptał.
Dziewczyna wtuliła się w Liama. Przycisnął ją do siebie z całych sił kładąc brodę na jej miękkich, kasztanowych włosach.
Jej ciało obeszła gęsia skórka na samą myśl, kto mógł zabić dziewczynę. Zacisnęła wargi do bólu, przymrużając jednocześnie powieki. Kurczowo trzymała się bruneta.
- Panie Payne, proszę pojechać z nami na komisariat policji – powiedział chrapliwym, znużonym głosem aspirant. Ton jego głosu był flegmatyczny, zupełnie jakby znalezienie zwłok nastoletniej dziewczyny nie zrobiło na nim większego wrażenia.
Avalon cofnęła się o krok. Spojrzała z przerażeniem w oczy chłopaka. Była równie roztrzęsiona co on. Kiedy tylko wsiadł do policyjnego radiowozu, dziewczyna natychmiast wyjęła komórkę z kieszeni kurtki.
Po kilku sygnałach, usłyszała głos Tylera po drugiej stronie.
- Musimy porozmawiać – powiedziała gorączkowo.
- Co jest tak ważne, że przerwałaś moje poranne igraszki? – zapytał. Dziewczyna skrzywiła się.
- Poranne co? Nie… Wiesz, jednak nie chcę wiedzieć – odparła. – Spotkajmy się na Benville Square za pół godziny. Tylko nie przyprowadzaj ze sobą nikogo.
- Rozmowa w cztery oczy? To nie wróży nic dobrego – powiedział z charakterystyczną dla niego ironią i kpiną w głosie.
Avalon się rozłączyła. Tyler zrozumiał, że to coś poważnego i że brunetka nie żartuje. Przyjechał swoim samochodem terenowym na plac znajdujący się poza miastem.
Stała tam.
Jak zwykle, nie potrafił oderwać od niej oczu.
Wiatr plątał jej długie, lśniące włosy. Blask zachodzącego słońca wydawał się przenikać przez jej nienaganną, oliwkową cerę. Swoimi delikatnymi dłońmi zakładała niesforne pasma włosów za uszy. Jej czoło było zmarszczone, o oczy schowane pod wściekle zmarszczonymi łukami.
- Nie patrz na mnie w ten sposób – powiedział chrypliwie. – Czym sobie zasłużyłem?
- Powinieneś się domyśleć – warknęła, chowając dłonie w kieszeniach.
- Kochanie, jestem inteligentny, ale nie jestem medium. Nie mam pojęcia o co ci chodzi – mruknął.
- To ty zabiłeś tę dziewczynę. Ponownie kogoś zamordowałeś! – Spojrzała się na niego sądnie.
- O czym ty mówisz? – zapytał poważnym, wyraźnie zdziwionym głosem.
- Liam znalazł w lesie ciało nastoletniej dziewczyny. Była nieżywa.
- To nie ja – odparł.
Wzięła zamach i spoliczkowała go z całej siły. Tyler spojrzał na nią gniewnie. Zacisnął pięści i zęby, a czerń jego źrenic zabłysnęła groźnie.
- Kłamca! – wrzasnęła.
- Nie okłamałbym cię – odparł pozornie opanowanym głosem.
- Doprawdy? Jak dotąd wychodziło ci to naprawdę znakomicie. – Zaśmiała się drwiąco.
- Nie zabiłem żadnej dziewczyny!
- Zabiłeś ją! – wrzasnęła, ponownie próbując wymierzyć mu cios w policzek. – Tak samo, jak zabiłeś moją matkę! Bez żadnych skrupułów! – Jej oczy zaszły łzami.
- O czym ty mówisz? W ostatnim czasie, nikogo nie zabiłem – warknął, odpierając jej ataki.
- Ha! W ostatnim czasie? Myślisz, że ci uwierzę?
- Powinnaś.
- Ile osób do tej pory zamordowałeś? Czterdzieści? Pięćdziesiąt? Ludzkie życie nic dla ciebie nie znaczy – wysyczała przez zęby. – Ile lat gnijesz już na tym świecie? Jesteś nieśmiertelny, mam rację?
- To tak nie działa.
- Nie działa jak? – zapytała półgębkiem.
- To Ethan utrzymuje nas przy życiu. Jego moc przedłuża nasze istnienie. Będzie tak, dopóki sam nie zginie. Kiedy zginie, my zaczniemy się starzeć. Od kiedy do nas dołączyłaś, to dotyczy również ciebie.
- W takim razie, ile masz lat? – mruknęła, przełykając gęstą ślinę.
- Dwadzieścia sześć, ale dzięki Ethanowi, moje ciało nie starzeje się odkąd skończyłem dwadzieścia jednen lat.
Brunetka uniosła brwi. Jej dłonie zaczęły drżeć mimowolnie.
- To łowcy ją zabili. Uwierz mi, proszę – powiedział patrząc prosto w jej oczy.
- Dlaczego nie użyjesz hipnozy, żeby przekonać mnie do tego, że mówisz prawdę?
- Wolę, kiedy nazywa się to umiejętnością perswazji. – Uśmiechnął się kącikiem ust.
- Dlaczego? – powtórzyła bardziej stanowczo.
- Ponieważ ja wierzę… - Dotknął jej delikatnej, smukłej dłoni. – Wierzę, że jest we mnie niewielka część, która zasługuje na twoje zaufanie. Proszę cię tylko o to, żebyś mi zaufała… - wyszeptał przekonująco.
Avalon spojrzała badawczo na jego dużą, wyrzeźbioną dłoń ujmującą jej. Nabrała dużo powietrza do płuc, raptownie odrywając od niej swoją dłoń.
- Wierzę ci – powiedziała. – Ale to nie znaczy, że ci ufam.
Spojrzała w jego oczy. Głęboko. Czując w nim przez moment niewymuszone, prawdziwe dobro. Czując w nim odrobinę człowieczeństwa. Brąz jego tęczówek zdawał jej się zapłonąć.
Na chwilę, zatraciła się w jego magnetyzującym spojrzeniu. Poczuła dreszcze obchodzące jej ciało od palców u stóp po sam czubek głowy. Gwałtownie spuściła wzrok wiedząc, że powinna przestać. – Mógłbyś mnie odwieźć do domu, proszę? – zapytała najcichszym z szeptów. Głosem tak cichym i melodyjnym jak szum morskiej bryzy.
Milcząc, wsiedli do jego auta.

 
W Heal, jak zwykle o tej porze, przesiadywała połowa miasteczka. Niektórzy grali w bilard lub rzutki, a inni relaksowali się po ciężkim tygodniu spędzonym w pracy ze znajomymi, sącząc przy tym alkohol.
Na jednym z barowych stołków siedział Joseph. Nie wyglądał najlepiej, co nie uszło uwadze rudej pani przypatrującej się mu z niedaleka. Podeszła do mężczyzny, poprawiając włosy kilkakrotnie.
Usiadła obok niego, jednak on nie zwrócił uwagi na kobietę. Odchrząknęła znacząco, lecz to również nie dało oczekiwanego efektu.
- Przepraszam, czy my się skądś nie znamy? - zapytała go głębokim, radiowym głosem.
Jej słowa przywróciły Joe do rzeczywistości. Uniósł wzrok, zatrzymując go na zalotnym i sympatycznym uśmiechu kobiety.
- Jestem Joseph Woods – powiedział przypominając sobie, skąd zna miłego rudzielca. - Opiekun prawny Avalon i Jasona - dodał bardziej przygaszoną barwą głosu.
Kobieta była pedagogiem w szkole rodzeństwa.
- Ah tak! - Zaśmiała się. - Wiedziałam, że już wcześniej pana spotkałam .– Jej głos wcale nie był zaskoczony.
- Proszę mi mówić Joseph - odparł. - Albo Joe. - Obdarzył ją szerokim uśmiechem.
- Margaret Jennings - przedstawiła się oficjalnie. - A więc, Joe... Co tak właściwie robisz tutaj w piątkowy wieczór? Na dodatek, sam?
Joseph przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć. Prawdę? O tym, że nie potrafi sobie poradzić z Avalon i Jasonem? Że nie umie im pomóc? Że śmiertelnie tęskni za Gabrielle i smutki topi w alkoholu?
Prawda nie była najlepszym rozwiązaniem. Bądź co bądź, zgrabna, ruda pani była szkolnym pedagogiem.
- Gorszy dzień w pracy - odparł, przyciskając wargi do kufla z piwem.
- Mi uczniowie też czasem dadzą popalić – stwierdziła. - Dorastają. Gubią się, bo przecież to wciąż dzieci – otuliła mężczyznę ciepłym i spokojnym głosem. - Niezależnie ile mamy lat, gubimy się, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi - dodała cichszym głosem.
Joe potraktował to jako aluzję.
- Może masz ochotę towarzyszyć mi resztę wieczoru, Margaret? - zaproponował.
- Z przemiłą chęcią - odparła rumieniąc się lekko.
Ściągnęła szary płaszcz i zamówiła drinka.

 
Avalon siedziała nieruchomo na samochodowym fotelu obitym czarnym materiałem. Ogarnął ją paraliż. Oddychała nierówno, nerwowo oblizując co chwilę wargi. Kątem oka zerkała na Tylera. Był opanowany i spokojny. Mimo to, atmosfera była dość napięta.
Brunet niemalże słyszał ciche, niespokojne bicie jej serca.
- Co tam u twojego chłopaka? – zapytał całkiem poważnie.
- I tak cię to nie obchodzi - mruknęła, po czym westchnęła ciężko. - Pewnie nie najlepiej... – odpowiedziała po chwili. – A ty, nie myślałeś kiedyś nad tym, jak to jest się zakochać i dzielić resztę życia z tą jedną, jedyną osobą?
- Co to za niedorzeczne pytanie?
- Odpowiedz – zażądała.
- To mnie nie kręci – odparł obojętnie.
- Miłość jest piękna… - szepnęła.
- Co ty możesz wiedzieć o miłości? – zadrwił.
- Zapytał gość, który co noc jest z inną kobietą w łóżku. – Avalon przewróciła oczami. Spojrzała na pejzaże za samochodową szybą.
- Skąd oni w ogóle się wzięli, co? Ci cali łowcy? – zapytała, nie odrywając wzroku od nocnego krajobrazu.
- Tak naprawdę, łowca jest tylko jeden – odpowiedział, stukając palcem o kierownicę.
- Słucham?
- Wiedźma, która tak bardzo pragnęła naszej śmierci, stworzyła nie tylko kompas. Naznaczyła swoją krwią również jedno ze swoich dzieci. Pierwotny łowca jest tylko jeden. Jest nieśmiertelny. Tropiciel rodzi się poprzez zmieszanie swojej krwi z krwią pierwotnego.
- Przecież może w ten sposób zarazić wszystkich ludzi.
- Im więcej jest łowców, tym więcej sił traci pierwotny.
- Kiedy nadprzyrodzony zabije łowcę, umiera razem z nim, tak? Skoro mają nad nami przewagę liczebną, dlaczego od razu nas nie zabiją?
Tyler wzruszył lekko ramionami.
- Może chcą patrzeć jak wydajemy ostatnie tchnienie? Napawać się naszym cierpieniem? – powiedział, zerkając na nią. Ona zignorowała jego natarczywy wzrok.
Było kilka minut po godzinie dwudziestej.
Tyler wybrał drogę na skróty. Wjechał w usypaną z piachu drogę pomiędzy lasem. Samochody tędy rzadko kiedy przejeżdżały. Brunetka słyszała przez szybę głośne pohukiwanie sów. Wszystkie jej zmysły się wyostrzyły. Skronie zaczęły pulsować, a głowa pękać z bólu.
- Powinniśmy wybrać inną drogę. Zawróćmy - szepnęła mając przeczucie, że wydarzy się coś złego.
Tyler przyjrzał się uważnie dziewczynie. Zbledła, tęczówki jej oczu nabrały koloru jasnego błękitu.
- Co się dzieje? - zapytał gorączkowo.
- Zawróć. Natychmiast - rozkazała.
Brunet chciał zawrócić, jednak samochód nie ruszał. Kiedy tylko Tyler naciskał pedał gazu, auto odmawiało posłuszeństwa.
- Poczekaj chwilę - powiedział wychodząc. Okrążył pojazd dookoła nie słysząc już sprzeciwu Avalon.
Nagle, dziewczyna usłyszała głośny pisk, przeszywający na wskroś jej umysł. Był to dźwięk nieporównywalnie gorszy od paznokci drapiących tablicę. Z całych sił przycisnęła dłonie do uszu. Usłyszała strzał z pistoletu i pocisk przecinający powietrze. Jęczała, jednak hałas nie ustawał. Zdawało jej się, że krew strumieniami wypływa z jej uszu.
Nagle, zapanowała cisza. Dziewczyna usiłowała opanować swój szaleńczo szybki oddech. Zacisnęła mocno pięści i czym prędzej wybiegła z samochodu. Rozglądała się dookoła kurczowo trzymając się mankietów koszuli. Zacisnęła zęby do bólu.
Tyler zniknął.
Dźwięk jego imienia rozniósł się po całym lesie. Avalon wzywała go wielokrotnie, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Szła wolnym, ostrożnym krokiem w głąb drzew. Palce jej dłoni odrętwiały, a ona sama ledwo dawała radę stawiać kolejne kroki. Wtem, usłyszała ciche trzaśnięcie gałęzi. Natychmiast spojrzała się w prawo. Do jej uszu dotarł szelest liści. Jej chód był coraz szybszy i coraz odważniejszy. Rozejrzała się dookoła, jednak nadal nic nie widziała. Mrok i chłód otulił ją z każdej strony powodując dreszcze na całym ciele.
Kiedy obejrzała się w lewo, do jej uszu dotarł stłumiony krzyk.
- Uciekaj! – Usłyszała głos Tylera.
Brunetka przez ułamek sekundy, widziała przemieszczającą się, czarną, okapturzoną postać, ale nie dostrzegła jej twarzy. Wbiegła do samochodu. Niezdarnie przekręciła kluczyk w stacyjce.
- No dalej! Dalej! - wrzasnęła.
Auto ugrzęzło w piachu. Dziewczyna nacisnęła pedał gazu, jednak wciąż nie reagowało. Już niemalże czuła oddech łowców na swoich plecach. Nagle, auto ruszyło! Dziewczyna zaczęła dyszeć ciężko. Jechała przed siebie, do domu Nadprzyrodzonych.

Wbiegła na posesję Chelsea. Nie pukała. Od razu chwyciła za mosiężną klamkę i wtargnęła do salonu. Brunetka właśnie przeglądała jedną z miliona ksiąg znajdujących się na regałach.
- Musimy porozmawiać - powiedziała stanowczo, oddychając astmatycznie.
- To, że jesteś dziewczyną Tylera nie znaczy wcale, że masz specjalne przywileje. Masz pukać. Chyba wyraziłam się jasno... - mruknęła nie odwracając wzroku od książek.
- Porwali Tylera! - krzyknęła.
Brunetka natychmiast się odwróciła. Podniosła się raptownie.
- O czym ty mówisz? - zapytała ściągając brwi.
- Odwoził mnie do domu. Musieli nas śledzić... On wyszedł, usłyszałam strzał, wyszłam z auta. - Zaczerpnęła głośno powietrza. - Nigdzie go nie było, przysięgam.
Chelsea spoliczkowała dziewczynę.
- Ty mała, podła dziwko! - wrzasnęła. - Jak mogłaś do tego dopuścić! Jak mogłaś do tego dopuścić wiedząc, że oni nas obserwują i tylko czekają na odpowiedni moment!
- Przepraszam! Nie wiedziałam, że... Nie wiedziałam, naprawdę. - Rozpłakała się.
Cheals schowała twarz w dłoniach.
- Nie zabiją go. Najpierw będą go torturować, dopóki nie powie im czegoś istotnego, nie wyjawi jakiejś tajemnicy – mruknęła do siebie. Spojrzała na Avalon. -Wszystko układało się dobrze, dopóki się nie pojawiłaś!
- Tak? Gdyby nie ja, nic byście teraz nie wiedzieli! - Spojrzała hardo w jej oczy schowane pod gęstymi brwiami.
- Mamy mało czasu, więc najlepiej już stąd odejdź i nie przeszkadzaj!
Avalon fuknęła ze wściekłości. Chelsea usiadła na kanapie ponownie przyglądając się kompasowi i zaszyfrowanej na nim wiadomości. Po chwili, dołączył do niej Clayton i Ethan. Nie zwracali specjalnej uwagi na brunetkę, która czuła się jak piąte koło u wozu.
Byli tak pochłonięci próbami rozwikłania zagadki, że nawet nie zauważyli Mackenzie schodzącej po schodach. Jej oczy były przerażone, a dłoń powoli zjeżdżająca po poręczy, drżała.
- Coś się stało, siostro? - zapytał Clayton z przejęciem.
Przełknęła ślinę, a po jej porcelanowym policzku spłynęła krystalicznie czysta łza.
- Rozmawiałam z nimi - szepnęła. - Duchy wszystko mi opowiedziały...
Chelsea zwróciła uwagę na piętnastolatkę.
- Co powiedziały? - zapytał Clay.
- Wiem już co oznacza ten kryptogram – powiedziała przez zaciśnięte gardło.
Serce Avalon zadrżało.
- Nie możemy ich zabić… Każda śmierć wysłanników pierwotnego łowcy sprawi, że on odzyska swoje siły, które przeznaczył na ich stworzenie. W momencie, gdy zabijemy pierwotnego łowcę, klątwa zniknie, a reszta z nich znowu będzie ludźmi.
- A więc jaki jest haczyk? – wtrącił Ethan.
- Zabić go musi jeden z nas, mając na sobie medalion, który odwróci klątwę. Wraz ze śmiercią pierwotnego łowcy, umiera też nadprzyrodzony, który go zabił - Zacisnęła swoje długie, szczupłe palce na bladoróżowej sukience.
- Żebyśmy mogli żyć, któreś z nas musi umrzeć - powiedziała Chelsea wpatrując się w ogień kominka.
Mackenzie pokiwała głową niemalże niezauważalnie.
- To musi być jakaś pomyłka - odezwała się Avalon zakrywając usta dłonią.
Najstarsza z nich, wstała gwałtownie. Podeszła do dziewczyny mocno uderzając szpilkami o panele.
- Już wystarczająco namieszałaś. Zmiataj stąd – warknęła.
- Jeszcze niedawno byłam wam tak potrzebna - zadrwiła pod nosem. – Ludzie szybko zmieniają zdanie.
- Czy ty nadal tego nie rozumiesz?! Nie jesteśmy ludźmi! Przez nas wszyscy cierpią i giną. Siejemy jedynie zniszczenie! Nie prosiłam się o to! Nie chciałam taka być! - wykrzyczała w jej oczy. - Może będzie lepiej, jeśli faktycznie wszyscy zginiemy. Nie zasługujemy na to, żeby żyć - dodała przygaszonym tonem głosu.
- Czyli poddajesz się? Miałam cię za silną osobę. Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam odzyskać Tylera - powiedziała dumnie.
Chelsea była zdziwiona stanowczą postawą brunetki. Avalon i impetem podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę i odwróciła się na moment.
- Jesteście ludźmi - powiedziała żarliwie. - Dopóki jest w was choć odrobina człowieczeństwa, jesteście ludźmi - dodała wychodząc.
Biel księżyca rozlewała się na atramentowym niebie. Avalon otoczyła mleczna mgła. Weszła do domu przeklinając wszystko w duchu.
W salonie siedział Joseph z Jasonem. Oglądali mecz. Dziewczyna przywitała ich chłodnym "Cześć", po czym weszła na górę, do swojego pokoju.
Spojrzała na ekran telefonu. Dwanaście nieodebranych połączeń od Liama. Szybko wybrała jego numer, po czym nacisnęła zieloną słuchawkę. Odezwała się automatyczna sekretarka.
- Liam? - szepnęła zmartwionym głosem. - Przepraszam, że nie odbierałam. Komórka mi padła. Z resztą, do długa historia - wytłumaczyła chaotycznie. Jej serce zaczęło bić szybciej. Wiedziała, co musi mu powiedzieć, ale tak ciężko było jej zrzucić ten kamień z serca. Jej odrętwiałe palce zaczęły drżeć. Biła się z myślami usiłując wypowiedzieć te kilka, tak trudnych dla niej zdań. - Muszę ci coś powiedzieć i zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał mnie więcej znać. Zrozumiem, jeśli to cię przerośnie i będziesz potrzebował czasu i zrozumiem nawet, jeżeli mi nie uwierzysz. Ja sama do końca w to nie wierzę… To nie jest rozmowa na telefon, więc proszę, skontaktuj się ze mną jak najszybciej - powiedziała niezdecydowanym głosem. - Kocham cię bardzo mocno i tęsknię - dodała szeptem. - Nie zapominaj Liam, kocham cię nad życie.
Rozłączyła się.
Tego wieczoru, wstrzymała łzy. Musiała być silna i nie mogła sobie pozwolić na płacz. Nie teraz, kiedy tak wiele od niej zależało.

od autorki: Ósemka już za nami. :)
Jak się podoba?
Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia, jakie do mnie kierujecie. Jestem dozgonnie wdzięczna za Waszą pomoc i mobilizacje, jakiej regularnie mi dostarczacie. Każdy komentarz przybliża nas do kolejnego rozdziału, a jeżeli chcecie się dowiedzieć co będzie dalej, proszę, naskrobcie dla mnie te kilka słów. To naprawdę bardzo, ale to bardzo ważne. Razem z tym rozdziałem daję Wam ogromny kawał serca i byłoby mi miło, gdybyście się odwdzięczyły. :)

Pozdrawiam Was cieplutko, Ameliaxx
Jeżeli chcecie ze mną popisać, śmiało! Ja nie gryzę. ;)
GG- 33348455

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 7


Avalon przeszła cicho przez próg. W prawej dłoni trzymała parę szpilek z zeszłej nocy. Zamknęła drzwi bardzo delikatnie, żeby nie obudzić żadnego z domowników. Rozejrzała się uważnie po kuchni, po czym wyciągnęła z lodówki jogurt truskawkowy. Nucąc pod nosem melodię ulubionej piosenki, weszła do salonu.
Obraz, który zobaczyła przed oczyma, zamroził krew w jej w żyłach. Joseph, z trudem podpierając się na kanapie, pojękiwał cicho. Prawą dłoń trzymał na klatce piersiowej. Jego koszula była zakrwawiona. Kiedy przesunął rękę, Avalon zobaczyła czerwoną plamę rozlewającą się na niebieskim materiale.
Dziewczyna wypuściła z ręki kubeczek jogurtu i szybko podbiegła do mężczyzny. Rzuciła się na kolana łapiąc jego dłoń.
- Jason, spokojnie, już dzwonię po karetkę - wypowiedziała astmatycznie.
Zaczęła błądzić rękoma po kieszeniach, szukając telefonu komórkowego. Nie mogąc go znaleźć, pobiegła do kuchni łapiąc prędko telefon stacjonarny. Spanikowana, zadzwoniła na pogotowie ratunkowe. Wróciła biegiem do salonu zaciskając zęby do bólu.
- Napadli na nas - jęknął.
- Kto?! Kto na nas napadł?! - zapytała gorączkowo.
Starał się coś powiedzieć, ale nie miał wystarczająco dużo sił. Przymrużył powieki.
- Nie! Jason, proszę, nie zamykaj oczu! Karetka zaraz przyjedzie! - krzyczała, zanosząc się płaczem.
Nie odpowiedział.
Każda sekunda wydawała się trwać wieczność...

 

Tyler podszedł do szpitalnej szyby, za którą na łóżku leżał Jason. Spojrzał na Avalon, która czuwała przy nim już od kilku godzin. Stan mężczyzny był stabilny.
- Nie powinnaś była wzywać pogotowia! - krzyknął bezgłośnie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. - Załatwilibyśmy to bez tego niepotrzebnego hałasu - mruknął.
Avalon nie uraczyła go nawet przelotnym spojrzeniem, wciąż beznamiętnie wpatrując się za szybę.
- Wiesz kto mu to zrobił, prawda? - zapytał ostrożnie.
Zerknęła na niego, ukrywając przerażone i smutne oczy pod wrogo ściągniętymi brwiami.
- Skąd mam wiedzieć kto to zrobił? - powiedziała półgębkiem. - Skąd mam mieć pewność, że to oni, a nie wy? Mam wam tak po prostu we wszystko uwierzyć i śmiało być po waszej stronie nawet nie wiedząc czy jest słuszna?
- Widziałaś do czego są zdolni. - Schował dłonie w kieszeniach. - Musimy ich zaatakować! Wciąż będziesz w niebezpieczeństwie, jeśli czegoś nie zrobimy. Następnym razem nikt nie uratuje ani Jasona, ani Josepha ani nawet sierotki Avalon - powiedział dosadnie.
Brunetka spojrzała na Josepha podłączonego do aparatury, po czym zbadała wzrokiem brata siedzącego w wózku inwalidzkim na korytarzu. Pstrykał nerwowo palcami, patrząc na kolana. Odkąd przyjechali, nie odezwał się ani słowem.
- Jak chcesz ich zaatakować? - zapytała szeptem.
- Umysł łowców jest odporny na hipnozę. Tak jak wszystkie istoty nadprzyrodzone, po czasie wszystko sobie przypominają.
- Chelsea mówiła, że to może być każdy. Jak mamy zaatakować skoro nawet nie wiemy kogo?
- No cóż. - Westchnął. - Trzeba liczyć na szczęśliwy traf. - Wzruszył ramionami.
- Oszalałeś?! Nie możesz zabijać niewinnych ludzi licząc na to, że któryś z nich będzie łowcą! - warknęła.
- Dlatego żeby namierzyć łowców, potrzebujemy Michaela. Znajdź go, a my zrobimy resztę.
- Czyli dopóki nie znajdziemy Michaela, cała moja rodzina będzie w niebezpieczeństwie?
- Słuchaj... Łowcy szukają osób, na których nam zależy, żeby je odnaleźć i zabić. Zrobią wszystko, żeby nas wykończyć, żebyśmy się poddali. Nie wiedzą, że jesteś jedną z nas, ale wiedzą, że jesteś kimś ważnym. Pozabijali nasze rodziny, a teraz bez wahania zabiją też ciebie, jeśli okażesz się być bezużyteczna. Jasne?
Brunetka pokiwała głową, patrząc w swoje odbicie w tęczówkach Tylera w kolorze bursztynu.
- Czyli to ja mam ich uratować? - zapytała, dusząc się bezradnością.
- Tak naprawdę, wcale im na tobie nie zależy. Przynajmniej dopóki nie wiedzą, kim dokładnie jesteś. Żeby tylko zdobyć któregoś z nas w swoje łapy, będą zdolni nie tylko do zniszczenia twojej rodziny, ale też całego miasta. - Złapał ją za ramiona, po czym potrząsnął nimi lekko.
Dziewczynę obeszły zimne dreszcze.
- Policja będzie teraz węszyła. Wiedzą, że ktoś usiłował zamordować Josepha. - Spojrzał na łóżko szpitalne, na którym leżał czterdziestolatek.
- Co mam robić, jeśli każą mi zeznawać?
- To śmiertelnicy. Pozwól, że ja to załatwię. - Uśmiechnął się przebiegle.
- Chryste... To jakaś paranoja. - Wplotła palce we włosy, patrząc w sufit.
- Ethan potrafi uleczyć Josepha - powiedział przekonująco. - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, rozumiesz? - Dziewczyna odwróciła się w stronę Tylera, spotykając się z jego magnetyzującym spojrzeniem. Za każdym razem kiedy patrzyła w jego oczy, czuła ciarki obchodzące każdy członek jej ciała. Spuściła szybko wzrok, nie chcąc kompletnie zatracić się w jego spojrzeniu.
Wiedziała, że to niestosowne.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Co mam zrobić? - zapytała.
- Musimy stąd wyjechać. Znam kogoś, kto może wiedzieć gdzie mamy szukać medalionu.
- Czy ty jesteś ślepy? Joseph jest w szpitalu! Nigdzie się nie wybieram - odmówiła stanowczo.
- Wybacz Avalon, ale nie mam innego wyjścia - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie.
- Co robi...
- Posłuchaj mnie uważnie. Pojedziesz teraz ze mną. Chelsea wszystkim się zajmie. Nie jesteś im potrzebna. Wsiądziesz grzecznie do samochodu, a kiedy ruszymy, przypomnisz sobie wszystko - Jego źrenice znacznie się powiększyły.
Brunetka pokiwała głową, nie potrafiąc mu odmówić. Mechanicznie ruszyła w stronę auta Tylera, nie zważając nawet na pogrążonego w myślach Jasona, który nie zauważył, że jego siostra wychodzi ze szpitala.
Wsiadła na przednie siedzenie.
- O mój Boże, znowu to zrobiłeś! - krzyknęła z oburzeniem, kiedy puścił sprzęgło.
- Wybacz, ale jesteś uparta jak osioł. - Uśmiechnął się bezczelnie, podgłaśniając piosenkę graną w radiu.
- A ty jesteś zwykłym dupkiem zadufanym w sobie - warknęła.
- Auć.
Avalon wzięła kilka głębokich oddechów starając się ochłonąć.
- A więc, gdzie mnie zabierasz? - wtrąciła od niechcenia. Tyler ją zdenerwował, ale przecież miała prawo wiedzieć, gdzie ma zamiar ją wywieźć.
- Zobaczysz - odparł, zerkając na nią przelotnie.
Brunetka przymrużyła oczy.
- Oczyść umysł - szepnęła do siebie, by odzyskać zachwianą równowagę.
- To chyba nie będzie zbyt trudne... - zakpił pod nosem, jednak dziewczyna puściła jego uwagę mimo uszu.
Reszta drogi minęła w ciszy. Avalon nie miała ochoty na niego patrzeć, a tym bardziej z nim rozmawiać.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył, parkując samochód, kiedy dojechali na miejsce. Brunetka zerknęła na zegarek. Było kilkanaście minut po godzinie piętnastej. Mimo, że była poza miastem, wciąż myślała o Josephie.
- Godzinę wlokłeś mnie do jakiegoś baru? To nie jest zbyt subtelne... - Przypatrzyła się taniemu szyldowi, na którym widniała nazwa lokalu.
- Gdybym wiedział że to randka, postarałbym się bardziej. - Uśmiechnął się zawadiacko, doprowadzając ją tym do coraz większego szału. Jej krew zaczynała powoli wrzeć, ale nie dała po sobie tego poznać.
Spokojnym krokiem, weszli do środka i zajęli miejsce przy barze. Tyler od razu zagadał kelnerkę, która nie miała większych problemów z postawieniem nieletniej drinka.
- Kochana, wiesz może gdzie możemy znaleźć Adama? - Na dźwięk wypowiedzianego przez Tylera imienia, mina kobiety zrzedła.
Westchnęła ciężko, zabierając się za pucowanie kieliszków.
- Adam nie chce mieć z tobą nic wspólnego - odparła pod nosem.
- Złotko, zrobisz to dla mnie? Proszę... - Uśmiechnął się kącikiem ust.
- Oh, Tyler... Przestań zgrywać niewiniątko.
- Jules, oboje wiemy, że prędzej czy później mi odpowiesz.
- Wyszedł na papierosa. Zaraz powinien wrócić - odparła, przyglądając się mu nieufnie.
- W takim razie, poczekamy. - Puścił oko w jej stronę, jednak ona tylko wywróciła oczami. Wyszła na tyły baru, po butelkę whiskey dla Tylera.
- Skąd ją znasz? - zapytała Avalon, popijając alkohol. Smakował jej jak nigdy dotąd.
- Dawna znajoma - odpowiedział topiąc wargi w szklance pełnej trunku. - A to kolejna zaleta bycia Nadprzyrodzonym. Możesz pić ile chcesz, a i tak nigdy nie będziesz pijana.
- Naprawdę? - uniosła brwi nie dowierzając.
- Alkohol pobudza, rozgrzewa. Sprawia, że mamy większe panowanie nad sobą. Ma też właciwości lecznicze i przy okazji, dobrze smakuje. W porównianiu do kawy, jest jak napój życiodajny. Przez nią jesteś ospała i wiecznie zmęczona. Odbiera ci całą energię.
- Czyli ty... Nigdy nie byłeś pijany? - zapytała. Brunet pokręcił głową . - Tak właściwie, czego tutaj szukamy?
Tyler rozejrzał się po lokalu zatrzymując wzrok na jednym ze stolików.
- Zaraz zobaczysz. - Pociągnął dziewczynę za rękę.
Nonszalackim krokiem podszedł do mężczyzny z trzydniowym zarostem i niedbale ułożonymi włosami. Był ubrany w czarną koszulkę wyciętą w serek, na którą nałożył marynarkę. Avalon przyjrzała się uważnie jego oczom. Jedno z nich było koloru zielonego, a drugie szaro-niebieskiego. Jego prawy policzek zdobiła pokaźna blizna.
- Kopę lat staruszku! - krzyknął na powitanie Tyler.
Mężczyzna powoli przeniósł na niego wzrok. Dziewczyna zauważyła, jak zaciska pięści na jego widok.
Wstał.
- Czego chcesz? - mruknął.
- Informacji - odparł wyciągając z jednej z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki sfatygowaną kartkę.
Położył ją na stole.
Avalon od razu poznała co to za rysunek. Inskrypcje z kompasu. Tyler podsunął papier bliżej niego.
- Wiesz co to jest? - zapytał.
Adam wzruszył ramionami.
- Widziałem to już kiedyś. Tylko nie pamiętam gdzie...
- Ile będzie mnie to kosztowało, zanim sobie przypomnisz? - zapytał.
Mężczyzna zaśmiał się głośno, doniośle. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, ponieważ w barze panował duży zgiełk i hałas.
- Nic. Tobie. Nie powiem - zaakcentował dokładnie każdy wyraz, jakby mówił do przedszkolaka. - Za żadne pieniądze.
Nagle, Tyler popchnął go na ścianę. Złapał za szyję przywierajac mocno do ściany. Zacisnął dłoń mocniej. Mężczyzna zaczął się dusić.
- Zostaw go! - powiedziała stanowczo Avalon. Tyler zignorował ją.
- A teraz coś ci się już przypomniało? - zapytał unosząc brew ku górze.
- Zabij mnie, proszę bardzo. Już odebrałeś mi wszystko to, co kochałem - wycedził z trudem przez zaciśnięte gardło. Jego twarz stała się czerwona.
Tyler raptownie poluźnił uścisk. Spojrzał na niego zacięcie.
- Gadaj! - wrzasnął.
- Nic ci nie powiem - odparł, po czym splunął na ziemię. Roztarł butem ślinę na drewnianej, skrzypiącej podłodze.
- Chodzi o Michaela.
Adam spiął wargi. Podparł się o blat stołu zbielałymi knykciami u dłoni. Jego twarz nie była już tak zobojętniała.
- Co z nim?
- Łowcy go uprowadzili. Podejrzewamy, że rozszyfrowanie kryptogramu na kompsie nas do niego zaprowadzi. Najpierw musimy znaleźć przedmiot, na którym widnieją te inskrypcje. Widziałeś to już kiedyś? - Podsunął mu kartę z kilkoma obrazkami.
Mężczyzna spojrzał znacząco na Avalon.
- Spokojnie, później wymarzę jej pamięć. Jest po wpływem hipnozy, nie ucieknie - uprzedził pytanie Adama. Skłamał.
- Widziałem to już kiedyś, na zdjęciach. Te inskrypcje widnieją też na legendarnym medalionie. Podobno znajduje się na jednym z półwyspów Nowej Zelandii.
- Co jeszcze wiesz?
Facet westchnął ciężko.
- Jak dawno go uprowadzili?
- Pytałem się o coś - powiedział groźnie Tyler.
- Nie jesteś pierwszym, który z tym do mnie przychodzi. Najwyraźniej ktoś inny również próbuje dorwać ten medalion w swoje łapy. Musi być bardzo cenny...
- Mów co jeszcze wiesz. To pomoże nam go uratować.
- Powodzenia. Jeżeli łowcy go uprowadzili, najprawdopodobniej już nie żyje - powiedział z kpiną.
- Żyje - zaprzeczył brunet nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogołby być inaczej. - Chodź, idziemy - powiedział do Avalon.
- Jeszcze jedno, Tyler! - krzyknął. - Każdy kto tam kiedykolwiek wyjechał, już nigdy nie wrócił. Szczęśliwej drogi! - Zaśmiał się.
Brunet z dziewczyną wsiedli do samochodu. Tyler złapał za kierownicę i nacisnął mocno pedał gazu. Auto ruszyło z piskiem opon.
- Zawieź mnie do Josepha - zażądała.
Chłopak nic nie mówiąc, ruszył w stronę szpitalu w Uniontown.

Avalon weszła na oddział. Minęła się z ordynatorem i skierowała kroki w stronę sali, w której położony był Joseph. Oddychając ciężko, podeszła do szyby. Był tam. Wciąż nieprzytomny. Na korytarzu siedziała Chelsea, Ethan i Clayton.
- Gdzie Mackenzie? - rzucił Tyler.
- Pojechała z małym Pricem do bufetu - odparła Chels, mierząc wzrokiem Avalon. - Dowiedzieliście się czegoś?
- Później wszystko ci powiem. Co z Josephem?
- Musisz zahipnotyzować pielęgniarki. My wykradniemy ciało, a Ethan go wyleczy.
- Dziękuję - szepnęła brunetka.
- Nie masz za co dziękować. Nie robimy tego dla ciebie. Musimy się zająć tą sprawą, bo nie chcemy wzbudzać w ludziach podejrzeń - odparła Chelsea. - Clayton odprowadzi cię do domu. Kiedy Joseph wróci, będzie myślał, że jest po ciężkim dniu pracy. Spróbuj tego nie schrzanić. - Spojrzała hardo w jej oczy.
- O co ci chodzi? - powiedziała Avalon, krzywiąc się.
- Zapytaj Tylera. - Uśmiechnęła się sztucznie.
Brunetka warknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła ze szpitala. Clayton ją dogonił.
Kiedy wyszli na zewnątrz, odetchnęła świeżym powietrzem.
- Czy ona zawsze taka jest? - zapytała.
- No cóż, czasami bywa trochę impulsywna.
- Trochę impulsywna? To tak jakby powiedzieć, że Tyler jest tylko trochę psychopatyczny - odrzekła.
Clay się zaśmiał.
- Czy ty... - Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, zanim zadała pytanie. - Czy ty też nie masz rodziny?
- Mackenzie to moja jedyna rodzina - odpowiedział.
- Jak to się stało, że zostaliście sami?
- Nasi rodzice oddali nas do sierocińca. Kiedy miałem czternaście lat, zmarli.
- Skąd to wiesz?
Clayton nie odzywał się przez chwilę wybierając pomiędzy tym, co powinien powiedzieć, a tym, co chciał powiedzieć.
- Ten gen to coś, co przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jedno z moich rodziców było takie jak ja. Kiedy zginęli, to całe przekleństwo przeszło na mnie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że moja mama też taka była? - zapytała.
- A czy twoja babcia żyje?
- Moja babcia zostawiła mamę, kiedy była mała. Nigdy jej nie widziałam.
- W takim razie jest szansa, że twoja matka nie miała wizji. Jeżeli osoba, która ją poczęła wciąż żyje, to ona nie była obarczona tym ciężarem. Twoja matka urodziła się z tym genem, ale wciąż był uśpiony. Twój uaktywnił się w momencie jej śmierci.
- A Tyler?
- Tyler był w rodzinie zastępczej. Matka go zostawiła na progu czyjegoś domu, bo wiedziała, że będzie przeklęty. Łowcy ją dopadli, zabili i w ten sposób to wszystko przeszło na jego barki. Później, żeby zdobyć chłopaka, zamordowali całą jego rodzinę - opowiedział, wpatrując się w księżyc odbijający się na atramentowym niebie. Aura zmroku otuliła ich zmarznięte ciała.
- A Chelsea? Ethan? Michael? Co z nimi?
Blondyn wzruszył ramionami.
- Nie wiem, naprawdę. Żadne z nich nie chce mówić o swoich rodzinach. Gdyby nie to, że Tyler bezustannie myśli o śmierci bliskich, pewnie też bym nic nie wiedział. Czasem wystarczy jeden dotyk, żeby poczuć jak bardzo cierpi. On nie urodził się mordercą i draniem. To świat takiego go uczynił.
No tak, przecież on czyta w myślach, przypomniała sobie.
Dziewczyna nabrała powietrza do swoich płuc zaciskając drżące dłonie w pięści.
- Wiesz, chciałabym móc uwierzyć, że to wszystko to tylko sen, że niedługo się obudzę... - szepnęła.
- Nadzieja nie jest niczym złym.
- Tylko to mi zostało - odparła.
Gdy byli już pod domem, przełamał ciszę swoim opanowanym, chrypliwym głosem.
- Joseph powinien wkrótce wrócić.
- Wiesz jak ciężko jest mi go okłamywać?
- Tak będzie lepiej.
- Dla kogo? – zapytała szeptem. Chłopak spojrzał się w jej oczy. Miała rację. Nie odezwał się.
- Do zobaczenia. – Uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniła uśmiech. Blondyn odwrócił się na jednej pięcie.
- Zaczekaj! – krzyknęła.
Spojrzał na nią.
- Zależało wam na tym, żeby mnie znaleźć, prawda? Wiem, że jesteście zdolni nawet do wszystkiego, żeby zdobyć to, czego chcecie…
- Co sugerujesz?
- Gdyby mój gen byłby uśpiony, byłabym bezużyteczna. Żeby się uaktywnił musieliście... Musieliście zabić moją matkę - wypowiedziała z trudem.
- Avalon... – odparł półszeptem.
- Mam rację?! – wypowiedziała drżącym głosem.
Nie odpowiedział.
- Myślałam, że chociaż ty jesteś na tyle szlachetny, żeby wyznać mi prawdę. – W oczach dziewczyny pojawiły się słone krople. Jedna z nich, spłynęła po jej zaczerwienionym policzku. Była okrągła i srebrzysta. Na jej rumieńcach odbijała się tak, jak krew na białej chusteczce.
Spojrzała na Claytona. Patrzył się na nią z żalem. Nie odezwał się.
Gwałtownie chwyciła za klamkę i zatrzasnęła za sobą drzwi. Podeszła do komody, na której stała ramka ze zdjęciem jej, mamy i brata. Na szkle rozmazała się słona woda. Krztusiła się łzami.
Każde wspomnienie związane z nią było tak bolesne. Na wskroś przeszywało jej zrozpaczone, krwawiące serce.
Jednak teraz było już za późno, żeby się wycofać. Musiała zrobić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim. Nawet jeśli miałoby to oznaczać pomaganie osobom, które mogły zabić jej matkę.

od autorki: Eh, sieczka. Nie podoba mi się ten rozdział. Postaram się, żeby następny był no nie wiem... Mniej taki, jak ten. :)
Jestem zmęczona po bardzo ciężkim tygodniu, więc wybaczcie mi jakieś błędy i literówki. Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Proooszę o komentarze i dziękuję Wam za wszystko. ;*
Pozdrawiam, Ameliaxx