niedziela, 26 maja 2013

Rozdział 19

All I need - Within Temptation

Avalon wyjrzała za okno, przesuwając smukłe palce po śnieżnobiałym parapecie. Zaczerpnęła powietrza tak, jakby ten oddech miałby zakończyć jej żywot. Popielate chmury odbywały spokojną wędrówkę po niebie. Zamknęła oczy i szepnęła cicho:
- Trzymaj za mnie kciuki, mamo. - Uśmiechnęła się smutno i odwróciła od okna.
Przejrzała się w lustrze. Miała na sobie białą sukienkę do kolan, która idealnie podkreślała jej opalone ciało. Na zgrabnej, długiej szyi błyszczał wisiorek z diamentem, a rozpuszczone, kasztanowe włosy opadały kaskadą na ramiona.
Usłyszała ciche westchnięcie i odwróciła się w stronę drzwi.
W framudze stał Liam, który przyglądał się jej uważnie. Uśmiechał się kącikiem ust.
Dziewczyna poprawiła sukienkę i podeszła do niego. Jej smutna twarz była teraz w pąsach. Chłopak złapał jej podbródek.
- Nie bój się. Wszystko pójdzie dobrze - dodał jej otuchy.
- Nie martwię się o siebie tylko o was.
- Poradzimy sobie, zobaczysz. Wkrótce będzie po wszystkim. - Uśmiechnął się delikatnie. W jej oczach zabłysnęły łzy, ale nie miała zamiaru płakać. - Mówiłem już, że pięknie wyglądasz?
Przygryzła wargę i pocałowała go lekko w policzek. Jej gest go zdziwił. Zauważyła, że jest zdezorientowany, więc dodała szybko:
- Chciałam ci tylko podziękować - powiedziała cicho, ale jej żarliwy szept bez problemu dotarł do jego uszu i sprawił, że kąciki ust podniosły się jeszcze wyżej.
Każdy szczegół wieczoru został dopracowany. Wiedzieli, co mają robić. Wszyscy powtarzali, że się uda.
Więc dlaczego miała wrażenie, że tak nie będzie?

Tyler właśnie poprawiał skórzaną kurtkę, kiedy do pokoju weszła Chelsea ubrana w krótką, czarną sukienkę odsłaniającą plecy. Na gładkich stopach leżały idealnie dopasowane szpilki. Wyglądała bardzo seksownie, ale nie wulgarnie. Położyła dłonie na ramionach Tylera.
- Gotowy? - szepnęła mu do ucha, parząc go dotykiem swojego zwinnego języka.
- Czasami mam ochotę cię pocałować - odparł, odwracając się w jej stronę. Jej oczy błyszczały niczym dwa rubiny. Już wydęła usta do pocałunku, kiedy on skierował wargi do jej płatka jej ucha i powiedział cicho:
- Ale po chwili przypominam sobie, że nic dla mnie nie znaczysz - dokończył, odpychając ją od siebie. Brunetka osunęła się na jego łoże. Tyler wyszedł z pokoju i zostawił ją samą.
Pragnęła jedynie zemsty, bo jeszcze nigdy nie czuła się tak upokorzona.

Ivy weszła do salonu. Miała na sobie śliczną, dziewczęcą sukienkę w błękitnym odcieniu. Jej uszy zdobiły diamentowe kolczyki. Włosy spięła w luźny kok tak, by pojedyncze kosmyki kręciły się przy szyi.
- Wyglądasz bardzo ładnie - powiedziała Avalon, obdarzając ją promiennym uśmiechem.
- Wiem - odparła Ivy bez cienia skromności. - Ta impreza będzie absolutnie i bezapelacyjnie niesamowita. Obiecaj mi - powiedziała gorączkowo, jakby chcąc się upewnić, że wszystko pójdzie po jej myśli, a każdy wróci do domu żywy.
Avalon spojrzała kątem oka na Liama, który uśmiechał się smutno. Obydwoje wiedzieli, co może się wydarzyć.
- Obiecuję, że będzie dobrze - powiedziała, chociaż te słowa nie wyszłyby z jej ust, gdyby nie Liam, który nieustannie dodawał otuchy. Była pewna, że tego wieczoru rozpęta się piekło, ale nie mogła powiedzieć jej tego prosto w twarz i dawać chociaż okruchy złudzenia, że wszystko potoczy się normalnie.

Każdy z nich, Chelsea, Tyler, Michael, Clayton, Ethan, Avalon, Liam i Ivy wszedł na ogromną posesję Bena. Gęste chmury kłębiły się nad Uniontown, a na niebie nie było ani jednej gwiazdy. Jedynie wielka kula błękitu odbijała się na atramencie kosmosu.
Wybiła godzina dwudziesta pierwsza.
Wszyscy zaproszeni świętowali Sylwester w ogrodach rodziny Daviesów. Alkohol, który lał się złocistymi wodospadami, zaczął uderzać młodym do głowy. Niektórzy siedzieli w jacuzzi inni wskakiwali do basenu albo całowali się pod drzewami.
Delikatny wiatr rozwiewał włosy Avalon, która stała przy stoliku z przekąskami i patrzyła, jak Liam będący przy niej, łapczywie pożera chipsy.
- Może nic dzisiaj się nie wydarzy? - zapytała zerkając dookoła. Nic nie zwiastowało apokalipsy. - Może się po prostu przeliczyliśmy. Może Pierwotny liczył na taki ruch. Był pewien, że zorientujemy się, że będzie chciał rozpętać tsunami i po prostu zrezygnował, by dopaść nas innym razem w bardziej brutalny i wyrachowany sposób - powiedziała zrezygnowanym głosem.
Dookoła słychać było głośną muzykę dudniącą z gigantycznych głośników i mnóstwo śmiechów. Jeszcze trzy godziny dzieliły ich od rozpoczęcia nowego roku. Powietrze stawało się gęstrze i cięższe. Było duszno, a gdzieś w oddali słychać było grzmoty.
- Zaczyna się - powiedziała do Liama, usiłując przekrzyczeć głośną muzykę.
Siedziała z nim przy stoliku, dopóki jedna z pierwszoklasistek nie poprosiła go do tańca. Zgodził się za namową Avalon, która powtarzała, że nie potrzebuje ochroniarza i jest wystarczająco silna. Blondynka była całkiem atrakcyjna, więc w końcu uległ i wszedł na parkiet.
Ben bardzo chętnie zapraszał wszystkie dziewczęta ze szkoły. Te młodsze również. Powtarzał, że świeża krew to ważna część każdej imprezy.
Nagle, krzesło zaszurało, a dziewczyna podniosła wzrok.
O wilku mowa, powiedziała cicho Avalon, bo właśnie o nim myślała. Zdziwiła się, że akurat ją zaszczycił swoim towarzystwem.
Ben był ubrany w szarą koszulkę wyciętą w serek i wąskie spodnie. Był przystojnym chłopakiem, więc niewiele mu było trzeba do podkreślenia urody.
- Avalon - powiedział głębokim, tajemniczym głosem sprawiając, że po plecach dziewczyny przeszły ciarki. Czy on przypadkiem nie wyprzystojniał od ostatniego razu? Teraz wydawał się być naprawdę niezwykły, a zwłaszcza w świetle księżyca, który podkreślał tajemnicze spojrzenie, skrywające sobie cały wszechświat. Perfekcyjne rysy twarzy i to umięśnienie greckiego boga...
Avalon, co się z tobą dzieje, pomyślała, Otrząśnij się.
- Cieszę się, że przyszłaś - dodał.
Brunetka podniosła się z krzesła. Oczarował ją. Toczyła walkę ze sobą. Jakaś część jej kazała rzucić się na niego, a druga uciekać jak najdalej.
- Ja też się cieszę - powiedziała, obdarzając go najbardziej uwodzicielskim uśmiechem jaki miała w zanadrzu.
- Masz ochotę na spacer? - zapytał.
Nie potrafiła mu odmówić. Zupełnie jakby jakiś niewidzialny magnes przyciągał ją do niego z całych sił. Czuła się jak jego niewolniczka. Zrobiłaby wszystko, co tylko by jej rozkazał.
Poszli w stronę lasu. Księżyc tej nocy świecił wyjątkowo jasno. Jak jeszcze nigdy. Ona nie zwracała na to większej uwagi i patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.

Chelsea rozglądała się dookoła, nie stroniąc od kusicielskich spojrzeń w stronę chłopców z młodszych klas. Podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzyli. Niemalże ślinili się na jej widok, a w ich głowach pojawiały się najbardziej perwersyjne zachcianki. Brunetka tylko uśmiechała się pod nosem, sącząc alkohol. Wyglądała przy tym niezwykle seksownie. Patrzyli na nią i wiedzieli, że jest nieosiągalna. Każdy chciał być na miejscu Tylera, który stał tuż przy Chelsea i nawet nie zwracał na nią uwagi.
Odchrząknęła znacząco, ale to nie podziałało. Złapała jego ramię i zacisnęła mocno palce. Brunet nie odwrócił wzroku i wciąż wpatrywał się w przestrzeń. W jeden punkt.
- O co chodzi?
- Skądś go znam - powiedział Tyler szorstko, przyglądając się Avalon i Benowi idącym w stronę lasu. Dręczyło go przeczucie, że gdzieś już go widział. Ten charakterystyczny chód i gesty, które wykonywał podtrzymywały go w świadomości, że chłopak nie jest mu obcy.
Nie miał zamiaru jak skończony idiota biec za Avalon, by przekonać się, czy faktycznie ma rację.
Duma mu na to nie pozwalała, chociaż nie potrafił się przyznać do tego przed samym sobą.
- Czy ta miłość do niej cię nie zaczyna uwierać?
- O czym ty mówisz, do diabła? - Po raz pierwszy odwrócił wzrok od pary i spojrzał się na brunetkę, która z lekko wydętymi ustami, kręciła włosy na palcu.
- Mała zdzira poszła na spacer z tym chłopakiem, a ty już jesteś zazdrosny. Owinęła cię wokół małego palca. Biedna, mała i bezbronna Avalon tylko zgrywa taką sierotkę - powiedziała dosadnie.
W tej chwili nie pragnął niczego bardziej od urwania jej głowy. Złapał z całych sił jej nadgarstek, ale ona odpowiedziała spokojnie:
- Proszę bardzo, bohaterze. Skrzywdź mnie na oczach tych wszystkich ludzi. No dalej, śmiało. - Spojrzała hardo w jego oczy, a on raptownie ją puścił. - Nie zrobisz tego? Tak myślałam...
Nie powstrzymałby się od połamania jej kości, gdyby nie Ivy, która do nich podeszła.
- Też to czujecie? - zapytała.
Chelsea kiwnęła głową.
- Ludzie zaczną się orientować, że coś nie gra. Przydaj się do czegoś i zgarnij ich do domu, a tych pijanych wywieź z dala stąd - rozkazała.
- Zajmę się tym z Liamem - odparła.
- Może faktycznie tylko się przyjaźnią - powiedział Tyler, który nie słuchał ich i wciąż błądził myślami wokół dziewczyny i chłopaka, którzy wkraczali w mrok lasu.
- Kto? Avalon i Ben? Przecież oni nawet się nie znają! Może kilka razy wpadli na siebie na korytarzu, ale ona go nie znosi! - Skupiła na sobie wzrok chłopaka. - Przychodzimy na tę imprezę, bo jest darmowy alkohol, mnóstwo żarcia i chłopaków w samych bokserkach - dodała.
Twarz Tylera wyrażała tysiąc emocji, ale przeważał gniew i zaciętość. Odwrócił się w stronę lasu, do którego jeszcze przed chwilą zmierzali, ale już nie było ich widać.
Zniknęli.
Nagle, na niebie pojawiła się błyskawica i potężny grzmot poderwał do góry wszystkich zebranych. Dudniąca muzyka się wyłączyła. Zrobiło się ciemno. Zaczął wiać porywisty wiatr.
- Cholera jasna, już wiem skąd go znam - warknął Tyler i pobiegł przed siebie z nadnaturalną prędkością.

Ben stanął na przeciw oszołomionej Avalon. Nie wiedziała, jak znalazła się w środku lasu. Zupełnie jakby wybudziła się z jakiegoś snu. Bolała ją głowa. Rozejrzała się dookoła. Otaczały ich wysokie drzewa o gęstych konarach. Nie były to jednak zwykłe drzewa. Czuła ich mroczne dusze i pojękiwania. One się na nią gapiły.
Co tu robi Ben, pomyślała.
- Co się dzieje? - zapytała, wycofując się. Ben stał kilka metrów od niej. Nie mogła uciec, bo czuła jakąś barierę ochronną, która jej na to nie pozwalała. Ogarnęła ją bezsilność. Była jednak zdeterminowana i robiła wszystko, by się podnieść. Siedziała na ziemi i nie mogła się ruszyć. Coś ją sparaliżowało. Jakaś niewidzialna siła.
Usłyszała grzmot. Potężny. Brzmiał jak krzyk. Zatrzęsła się. Mleczna mgła osaczyła ich zewsząd. Na niebie pojawiły się gwiazdy. Lśniły krwistoczerwoną poświatą. Jej serce waliło jak młot.
- Co się dzieje? - powtórzyła, tym razem głośniej i pewniej. Była dumna, że jej głos nawet nie zadrżał.
- Avalon - szepnął. - Moja droga Avalon. - Wymawiał jej imię w taki sposób, jakby dokładnie smakował każdą literę, sylabę. - Jesteś skarbem. Taka piękna, niewinna i silna zarazem. Nawet nie wiesz ile trudu sprawiło mi przyprowadzenie cię tutaj. Szkoda, że będę musiał cię zabić. Kocham piękno i harmonię, a ty jesteś zwieńczeniem tych cech. Wybacz mi, najdroższa - szepnął i natarł na nią, trzymając nóż w dłoniach.
Tak bardzo pragnęła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, ale nie potrafiła. Czuła jak na wskroś powietrze przecina ją powietrze ostre jak brzytwa. Był już tak blisko, ale nie mogła nic zrobić. Jej ręce zaciskały niewidzialne kajdany, a przez gardło nie przechodził żaden, nawet najmniejszy pisk. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej policzki były już całe mokre.
Coś poniewierało jej ciało. Jakaś potężna siła. Ben - czy ktokolwiek to był - przymierzał się do ciosu. Jak właściwie ona się tutaj znalazła? Nic nie pamiętała. Wyszła z domu i teraz stała na progu śmierci.
Nagle, coś wyskoczyło zza krzaków i zaatakowało chłopaka. Poruszało się niezwykle szybko i zwinnie. Dopiero po chwili Avalon rozpoznała w tajemniczej postaci Tylera. Wbił w jego serce kij o ostrym końcu. Chłopak zaczął krzyczeć głośno i rozpaczliwie. Krew trysnęła z miejsca, w które został zraniony.
Gdy tylko pozbył się Bena, szybko uniósł Avalon i trzymając ją na rękach, wybiegł z lasu. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak szybki był jej oddech. Spojrzała w oczy Tylera. Były tak samo przestraszone. Kurczowo zacisnęła palce na jego koszulce i skuliła głowę, przykładając ją do jego torsu.
Uratował jej życie.

Niebo było już tak czarne jak smoła. Powietrze zgęstniało. Ciężko było się przez nie przedrzeć. Kolejny grzmot. Piorun trafił w drzewo, które natychmiast zaczęło płonąć. Wszyscy z wrzaskiem zaczęli uciekać. Wiatr porwał ze sobą grilla i chyba w kogoś uderzył, ale nikt nie był w stanie pomóc. Z nieba lunął nagle deszcz. Włączały się alarmy samochodowe. Każdy uciekał ile sił w nogach. Rozpętało się piekło.
- Co mamy robić?! - krzyknęła Ivy do Liama. Ledwo ją usłyszał.
Pociągnął dziewczynę za rękę i zaprowadził do auta. Ruszył przed siebie z niezwykłą prędkością. Blondynka wciskała się w krzesło i nawet nie ośmieliła się zapytać, gdzie ją zawozi.
- Boję się - pisnęła cicho.
On spojrzał na nią wyrozumiale. Jak starszy brat na zagubioną siostrę.
- Ja też - odparł i zachowując zdrowy rozsądek, skierował wzrok przed siebie. Przedzierał się piaskową drogą przez las. Jakaś wiewiórka czmychnęła przed autem i nie był pewien, czy jej nie przejechał. Ale teraz to nie było ważne.
Dojechali do domu Liama. To właśnie tam mieli czekać na resztę. Byli bezpieczni.

Avalon i Tyler byli już na miejscu.
- Tyler, ty żyjesz - szepnęła, wciąż nie mogą w to uwierzyć. Zabił łowcę i przeżył.
- Damaris rzuciła zaklęcie - odparł.
- Miałeś zabić Pierwotnego! Zmarnowałeś szansę...
- Żyjesz - powiedział. - Więc nie zmarnowałem szansy. - Zbliżył usta do jej warg. Chciała, by ją pocałował, ale nie zrobił tego. - Zaklęcie jest silne. Wystarczająco silne by zabić Pierwotnego albo kilku łowców.
Stali na polanie, którą oświecał jedynie blask księżyca. Jeszcze nigdy nie wydawał się być tak olbrzymi. Świecił jak błękitna żarówka.
Po chwili zorientowali się, że na polanie nie wieje tak silny wiatr i nie słychać grzmotów. Powietrze było przesączone swądem śmierci. Ziemia była mokra i miała metaliczny zapach krwi.
- Czuję ich - szepnęła Avalon.
Nagle, na całej polanie rozległo się głośne, stłumione klaskanie. Przyjęli pozycję obronną. Ktoś zaczął się głośno śmiać. Przeraźliwy, mrożący krew w żyłach śmiech. Z mroku wyszedł cień postaci. Ale Avalon nie musiała dłużej się przyglądać, żeby wiedzieć, kto stoi tuż przed nią. Czuła tę energię, widziała tę aurę. Ciemność. Przeniknęła ją ciemność. To samo czuła, kiedy była w domu i napadnięto na nią i Ivy. Nie... To nie mogła być prawda. A jeśli, to dlaczego nie wpadła na to wcześniej?
- Joseph? - szepnęła cichym głosem poprzez łzy.
Z mroku wyszedł przystojny brunet. Otaczała go ciemność i zło. Przeszyła ich wszystkich jak miliardy igieł powolnie wbijających się pod skórę.
- Jak to możliwe? - dodała, wciąż nie wierząc, że stoi przed nią Joseph.
Osoba, której bezgranicznie ufała, którą chroniła, którą kochała, była łowcą. Na polanie rozniósł się głośny, pusty śmiech. Był paskudny.
- To całkiem proste, moja kochana Avalon. - Zaśmiał się ponownie. - To ja wtargnąłem do domu, kiedy próbowałaś przechytrzyć panią. To ja obiecywałem Ivy, że ją wkrótce dopadnę. Dzięki niewielkiemu zaklęciu, zmieniłem swoją aurę, żebyś nie mogła poznać mojej prawdziwej twarzy, gdy przebywałem z tobą w jednym pomieszczeniu. Oh, zgadza się, pani zna wiele sztuczek. A te tortury Tylera i Ivy w chłodni? Nie, to nie moja sprawka. Szkoda. Za tym stoi Ben. Ale spokojnie. Na zrujnowanie waszego życia mam jeszcze kilka pomysłów.
- Łowca - powiedziała Avalon. - Od kiedy do nich należysz?
- Co za bystrzak z ciebie - zakpił Joseph. - Od kiedy pani zmieszała naszą krew razem. Żałuję, że nie zabiłem cię przed poznaniem twojej matki. - Zaśmiał się okrutnie.
- Twoja pani? - zapytała.
- Oh, tak! To najlepsza część naszego spotkania! - Klasnął w dłonie z radością.
Z mroku wyszła postać o ognistych, kręconych włosach i krwistoczerwonych oczach. Była zgrabna i drobna. Ubrana po czubek głowy na czarno. Ciągnęła za sobą zwłoki Bena. Jego wnętrzności były wybałuszone na zewnątrz. Avalon już nie mogła znieść tego widoku. To ją przerosło. Zwymiotowała.
Kobieta pomachała palcami na powitanie.
Avalon zamurowało. Była to Margaret, pedagog szkolny.
- Lubiłam się bawić moim małym Benem i nie podoba mi się, że zabraliście mi moją zabawkę. Wiecie, że będziecie musieli ponieść tego konsekwencje? - powiedziała lekko. Jej oczy płonęły żywym ogniem. - Może zanim przejdziemy do lepszej części naszego spotkania, przedstawię wam kogoś jeszcze. Przypominacie sobie? - zapytała.
Z mroku wyszła jeszcze jedna postać. Była to Chelsea. Uśmiechała się łobuzersko. Była po ich stronie. Tyler i Avalon się przerazili.
- Zabawne, czyż nie? Nareszcie mogę się odpłacić za ciągłe upokarzanie mnie. Jak teraz się czujecie?
- Zawarłaś pakt z demonem! - wrzasnęła brunetka.
- Cudowne, czyż nie? Życie na krawędzi, pogrywanie z losem...
- O czym ty mówisz?! Ona cię zabije!
Chelsea podeszła kocim krokiem do Avalon i odgarnęła jej włosy na jeden bok, po czym szepnęła:
- Prędzej to my zabijemy ją. - Uśmiechnęła się.
Zza drzew wybiegli Nadprzyrodzeni. Michael, Ethan i Clayton. Avalon odetchnęła. Chelsea przekonała nawet ją. Osaczyli Margaret, która zdążyła tylko pisnąć w stronę Josepha:
- Zabij ich. Ją pierwszą. - Wskazała palcem Avalon.
Pierwotny pod postacią kobiety poradził sobie z odparciem ataku Ethana i Claytona, ale Michael wbił w jego klatkę piersiową nóż. Zginąć mogła jedynie poprzez uderzenie w serce, które miał wykonać Tyler. Clayton trzymał Pierwotnego i poruszał nożem sprawiając piekielny ból.
Teraz to Tyler miał wykonać decydujący cios.
Joseph uśmiechnął się szyderczo, po czym ruszył w stronę dziewczyny. Nie zawahał się ani na chwilę. Jego oczy płonęły. Szybko odparła atak, ale on okazał się być silniejszy. Zepchnął ją na ziemię. Tyler natychmiast zerwał się, by jej pomóc.
Joseph wyróżniał się spośród reszty łowców. Był niezwykle silny, szybki i przebiegły. Swoimi umiejętnościami dorównywał Naprzyrodzonym. Brunet zaatakował go, jednak Joseph zepchnął go na ziemię. Tyler sprawnym ruchem przyciągnął go do siebie. Obydwoje leżeli na ziemi. Joseph wyciągnął z kieszeni nóż, złapał pewnie za jego rękojeść. Metal i klatkę piersiową dzieliły tylko centymetry, ale on szybko złapał za ostrze, które rozerwało wewnętrzną stronę jego dłoni.
Zaklnął siarczyście i odepchnął go od siebie. Joseph nie dawał mu ani chwili wytchnienia ani przewagi. Ponownie go do siebie przyciągnął i złapał za głowę. Jeszcze moment i skręciłby mu kark. Avalon widziała, że był do tego zdolny. Tyler nie poddał się i wyrwał się z jego rąk w ostatniej chwili. Złapał za nóż, który upadł na ściółkę leśną. Nic nie mogło go powstrzymać. Uniósł narzędzie, które zabłysnęło w blasku księżyca. Był tak blisko przebicia mu serca. Niczego nie pragnął bardziej od widoku krwi tryskającej z jego klatki piersiowej.
- Przestań! - krzyknęła dziewczyna. Powstrzymało go to od ataku, ale nie przestawał być czujny. Wciąż hardo patrzył w oczy przeciwnika. Stali na przeciw siebie na odległość kilku metrów. - To wciąż Joseph! Nie możesz go zabić! - wrzasnęła, a jej głos zanosił się żalem i rozpaczą. - Odzyskamy go! Daj mi tylko chwilę... Porozmawiam z nim!
- Teraz to bestia, nie widzisz? Zamorduje ciebie! A ja prędzej sam zginę niż na to pozwolę - warknął. Jego głos był do cna przesączony nienawiścią.
- Oh, jakie to romantyczne - zakpił, wciąż na nich patrząc.
- Błagam cię, poczekaj chwilę - szepnęła do niego, po czym odezwała się w stronę Pierwotnego: - Wypuścimy cię, jeśli tylko oddasz nam Josepha - powiedziała spokojnie, drżącym głosem.
- Oszalałaś?! - wrzasnął Tyler.
- Clayton, ty straciłeś swoją rodzinę. Błagam, nie pozwól, żebym i ja straciła swoją - szepnęła błagalnie.
Clay spojrzał się na resztę Nadprzyrodzonych, którzy wpatrywali się w niego z oddali. Byli pewni, że tego nie zrobi. Spojrzał na dziewczynę, która wysłała mu myśl:
- Zrób to dla mnie...
Blondyn delikatnie poluźnił uścisk. Pierwotny szybko skorzystał z okazji i wyszarpał się.
- Jest wasz - powiedziała cicho. - Ale to nie koniec. Nie zapominajcie, że mogę przyjąć każdą postać. Waszej pani pedagog, kasjerki, woźnego, a nawet najlepszej przyjaciółki. Nigdy nie poznacie mojej prawdziwej twarzy - Zaśmiała się i przemieniła w węża. Wysłała im jeszcze krótką wiadomość:
- Jestem silniejsza niż wam się wydaje...
Brunetkę obeszły ciarki.
- Oh, Joseph! - krzyknęła i rzuciła się biegiem w jego stronę.
Nawet nie zauważyła, że mężczyzna wyrywa z rąk Tylera nóż i kieruje go w jej stronę. Wciąż pragnął jej śmierci. Nim dziewczyna się obejrzała, Tyler z całych sił przywarł go do drzewa i nabił na konar. Jego biała koszula natychmiast obeszła czerwienią jego krwi. Nie zdążył już niczego powiedzieć. Spojrzał na Avalon, a jego wzrok był pełen nienawiści i gniewu. Zamknął oczy i skonał.
Brunetka podbiegła do niego. Potrząsała nim.
- Joseph! Nie! Błagam, Joseph! Nie rób mi tego, proszę! - krzyczała, zanosząc się spazmatycznym płaczem. - Nie zostawiaj mnie - szepnęła. - Nie dam sobie bez ciebie rady! - Potrząsała nim, ale on bezwładnie oddawał się pod jej kierownictwo. Jak marionetka. - Joseph... - powiedziała cicho, po czym odwróciła się raptownie.
- Zróbcie coś, do diabła! Uratujcie go! On przecież musi żyć! Nie pozwólcie mu odejść! Skoro jesteście wrzechmocni, to czemu nie zwrócicie mu życia! Błagam was! Zróbcie coś! - wrzeszczała. Podbiegł do niej Tyler, który chciał ją uspokoić.
Położył dłonie na jej ramionach i spojrzał w jej przekrwione, pełne łez oczy.
- On odszedł - powiedział dosadnie spokojnym głosem.
Dziewczyna szybko spoliczkowała go. Z całych sił i na tyle mocno, że jego głowa odchyliła się a policzek nabrał bordowej barwy.
- Jak mogłeś to zrobić?! - wrzasnęła.
- On chciał cię zabić! Nie mogłem na to pozwolić i gdyby zaszła taka konieczność, powtórzyłbym to.
- Chcesz mnie chronić, mordując wszystkich moich bliskich?! To ja mogłam umrzeć! Skoro tak bardzo ci na mnie zależy, to zostaw mnie w spokoju!
Jego oczy zamarły. Wyglądał jak posąg.
- To ty powinieneś zginąć, nie on - powiedziała drżącym głosem, wciąż płacząc.
Oczy Tylera znów wydawały się być czarne. Wyglądały jak drzwi do otchłani, jak nieskończoność. Avalon gubiła się w jego spojrzeniu. Brunet powoli zakładał swój stalowy pancerz, który miał na celu chronić go przed całym światem. Schował wzrok pod gęstymi brwiami, odwrócił się i nie mówiąc nic, użył swoich nadludzkich zdolności i uciekł.
Dziewczyna upadła na ziemię.

Ivy weszła na posesję Bena. Namówiła Liama, by pomogli tym, co zostali na imprezie. Wszędzie porozrzucane były śmieci, sprzęt i meble. Nie było tam śladu życia. Wszyscy uciekli i blondynka miała nadzieję, że dotarli do domu żywi.
Usiadła na schodach i beznamiętnym wzrokiem patrzyła w przestrzeń. Liam podszedł do niej i objął ją.
- Wszystko dobrze? - zapytał przejętym głosem.
Ivy uśmiechnęła się smutno.
- Nic nie jest i nie będzie dobrze - odparła.
Kościelne dzwony zaczęły bić.
Nowy Rok.
W powietrzu zawirowały fajerwerki. Jeden, wielki huk rozniósł się w całym Uniontown. Czyli były jeszcze osoby, które się nie bały wyjść z domu. To dobrze, pomyślała Ivy, bo koszmar jeszcze się nie skończył.

_______________________________________________________
od autorki: Nawet nie wiem co napisać. :P Chyba nie chcę rozstawać się ze światem Avalon... Kiedy piszę kolejny rozdział mogę na chwilę oderwać się od szarej codzienności i pobawić się w "bycie Avalon". To taka fajna odskocznia.
Pewnie po tym rozdziale macie wiele pytań np. "Czy Chelsea jest faktycznie zła, co z Avalon i Tylerem, czy Avalon jest z Liamem albo kim jest Pierwotny i jak długo Joseph był łowcą". Na każde z pytań postaram się odpowiedzieć w następnym rozdziale. :)
Będę wdzięczna za komentarze. Doceńcie mój wysiłek, pracę i czas. Chcę wiedzieć co myślicie, bo piszę to nie tylko dla siebie, ale i dla WAS!
Dla Was to moment, a dla mnie to bardzo ważne. Zmotywujcie mnie jakoś do napisania następnego, dwudziestego rozdziału!
Chcę też podziękować za poprzednie komentarze i za to, że ze mną jesteście i pomagacie mi się jakoś realizować w pisaniu. Przez Was nawet zaczęłam myśleć o napisaniu książki! hahah
Ale to odległa przyszłość ;)

Pozdrawiam i całuję, Ameliaxx

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 18

Cary Brothers - Belong

- Latte? - z ust Avalon wydobył się spokojny, melodyjny głos. Pytanie skierowała do Ivy, wybudzając dziewczynę z przemyśleń. Rzadko zdarzały się chwile, kiedy dziewczyna milczała, więc brunetka była zaniepokojona.
- Tak, poproszę - odparła, zawieszając torebkę na oparciu krzesła.
Avalon bez słowa poszła po zamówienie, po czym wróciła na miejsce, które zawsze zajmowały w Heal. Stolik przy oknie. Przyniosła ze sobą latte i szklankę świeżego soku pomarańczowego.
- No to mów, nad czym tak się zastanawiasz? - zapytała.
- Przypomniała mi się śmierć Ashley... Czy to możliwe, że zabił ją Pierwotny? Nie wydaje ci się, że ktoś inny mógł być to zrobić?
Avalon przypomniał się feralny wieczór i upadek Ashley z klifu. Doskonale wiedziała, że nie było to samobójstwo i każda część jej ciała podpowiadała, że to Tyler był winowajcą. Odrzucała jednak wszystkie sądne myśli i nie zaprzątała sobie tym głowy.
- Musiał zrobić to któryś z łowców - odparła, po czym przylepiła wargi do słomki. - A kogo tak dokładnie miałaś na myśli?
- Nie myślisz, że mógł za tym stać Tyler? Wciąż nie daje mi spokoju fakt, że znali się przed jej śmiercią.
- Dlaczego miałby to zrobić?
- Może z nudów? Nie znasz go? - Uniosła brwi ku górze.
Avalon schowała czekoladowe tęczówki pod zasłoną atramentowych rzęs. Mimo wszystko, czuła się tak jakby go nie znała.
- Przecież to oczywiste, że wina leży po stronie łowców. Właśnie tym zasygnalizowali swoje przybycie do miasta - szybko zaprzeczyła, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłoby być inaczej.
Ivy spojrzała na nią podejrzliwie.
- Dlaczego tak gorliwie go bronisz? - Zaśmiała się, ale Avalon siedziała cicho, miętosząc w dłoniach plastikowy kubek, w którym nalany był sok. - Chryste! Avalon?! Ty chyba nie mówisz na poważnie! - odczytała z jej twarzy jasny znak świadczący o tym, że coś pomiędzy nimi zaszło.
Avalon westchnęła lekko i wbiła speszony wzrok w blat stolika, przy którym siedziały.
- No nie! Nie gadaj! O Boże, Avalon... Całowaliście się już?! - krzyknęła tak głośno, że wzrok wszystkich osób zebranych w lokalu skupił się na ich dwójce. Avalon natychmiast zgomiła spojrzeniem przyjaciółkę.
- A co to ma do rzeczy?
- Czyli wszystko jasne. - Jej oczy zabłysnęły z podekscytowania. - A co z Liamem?
- A co ma być? Rozstaliśmy się. A z resztą między mną a Tylerem też nic nie ma. Teraz powinnam skupić się na innych rzeczach - odrzekła, przywołując przyjaciółkę na planetę Ziemia.
- Jak było? - Uniosła brwi znacząco.
- Oh Ivy... Przestań!
- Przecież widzę, że ci się podobało. - Zachichotała.
Avalon nie zaprzeczyła, bo nie mogła przestać myśleć o tym pocałunku. Jedynie rozmowa z Ivy pozwoliła na chwilę zapomnieć o tym zdarzeniu, ale kiedy tylko mówiła coś o Tylerze, Avalon od razu czuła na wargach słodycz jego ust.
- Co z tym zrobisz?
- A co mam zrobić? Tyler jest teraz ostatnią osobą, o której chcę słyszeć. Skąd mam wiedzieć, że nie użył na mnie jednej ze swoich sztuczek? - zapytała, chociaż dobrze wiedziała, że tak nie było. - Z resztą, zrobił tak wiele złego. Może masz rację, może to właśnie on zabił Ashley? Ale teraz nie ma czasu na dochodzenia.
Avalon skończyła pić swój sok, więc podniosła się i zasunęła krzesło.
- Pójdę już - powiedziała.
- Do jutra.
- Do jutra.
Wyszła z baru i udała się w stronę swojego domu.


Ivy kończyła swoją kawę, nawiązując kontakt wzrokowy z przystojnym, wysportowanym blondynem, który usiadł niedaleko niej. W końcu przysiadł się do dziewczyny i uśmiechnął sympatycznie, a jego oczy zabłysnęły.
- Witaj - powiedział. - Czy my się skądś nie znamy? - zapytał łagodnym, ciepłym głosem. Ta barwa sprawiła, że Ivy od razu poczuła, że może mu zaufać. Otoczyła ją niewidzialna, otępiająca nić. Od tego chłopaka biła niezwykła, trudna do zidentyfikowania energia.
Nagle zaczęło robić się duszno, więc zdjęła żakiet. A może kurtkę? Nawet nie pamiętała co rano ubrała.
Zakręciło jej się w głowie i było jej niedobrze, ale uśmiech nie schodził z jej twarzy. Chichotała i wpatrywała się w oczy chłopaka. Czy tylko jej się wydawało czy przez chwilę widziała w nich czerwone iskry?
- Czy tu cały czas było tak gorąco? - zapytała, chociaż wcale nie chciała tego powiedzieć na głos. Paplała jak najęta i mówiła wszystko, co ślina przyniosła jej na język.
Zaczęła kiwać się na krześle, na którym siedziała, więc tajemniczy nieznajomy szybko pomógł jej się podnieść. Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co się dzieje. Uległa chłopakowi i pozwoliła się zaprowadzić do jakiegoś dziwnego miejsca. Nagle, zrobiło jej się dziwnie chłodno i nieprzyjemnie. Coś rzuciło nią o podłogę. Obiła sobie pupę i bardzo ją bolało, ale nie miała siły żeby się podnieść. We wrzechobecnej bieli wyróżniał się tylko cień jakiejś postaci. Chciała mówić, ale miała do bólu zaciśnięte gardło. Mogła się jedynie śmiać.
- A teraz posiedzisz sobie tutaj i zaśniesz. Spokojnie, ze względu na to, że mi się podobasz, wybrałem dla ciebie najłagodniejszą ze wszystkich możliwych śmierci. - Usłyszała jakiś głos, ale zignorowała go.
Czemu, do cholery, tam było tak zimno? Czemu nie mogła się podnieść i dlaczego bolał ją każdy fragment jej ciała?
Usłyszała tylko trzask drzwi i znowu się zaśmiała, po czym zmrużyła powieki.

Tyler razem z Claytonem weszli do Heal i zaczęli rozglądać się dookoła za Avalon i Ivy. Byli pewni, że je tam znajdą.
- Powinny tu być - powiedział Clay.
- Chodź, poszukamy ich gdzieś indziej. - Tyler skierował się w stronę drzwi.
- Chwila! Zaczekaj! - Szarpnął go za rękaw skórzanej kurtki i przyłożył dwa palce do skroni. Czuł wyraźnie znajomą aurę, ale ogień, którym dotychczas płonęła, przygasał. Tę aurę mógł wszędzie rozpoznać. Piękna, świetlista, ale pełna temperamentu i ognia.
Czuł obecność Ivy.
- Wiem gdzie jest - wysłał myśl Tylerowi. - Zahipnotyzuj wszystkich. Niech opuszczą bar.
Na szczęście, w lokalu panował wyjątkowo niewielki ruch. Clayton podbiegł do jednej z kelnerek, której Tyler jeszcze nie zahipnotyzował.
- Przepraszam, mają państwo tutaj jakąś chłodnię? - zapytał uprzejmie mając nadzieję, że odpowie, nie zadając zbędnych pytań.
- Oczywiście, znajduje się na zapleczu. Jakiś problem? - odparła.
- Nie, dziękuję. - Uśmiechnął się grzecznie, po czym posłał Tylerowi znaczące spojrzenie, by zahipnotyzował dziewczynę, z którą przed chwilą rozmawiał.
Lokal po chwili opustoszał i znajdowali się w nim tylko Tyler z Clayem. Blondyn szybko pobiegł na zaplecze. Do chłodni prowadziły duże, metalowe drzwi. Rozwalił zamek i otworzył je, po czym wtargnął do środka.
Ivy leżała na ziemii. Podniósł ją. Była lodowata i blada jak ściana. Tyler w tym czasie zamknął drzwi i zasłonił żaluzje. Położyli blondynkę na barze.
Otworzyła delikatnie oczy. Oni szybko ściągnęli z siebie kurtki i okryli ją nimi. Pomogli jej usiąść na barze. Trzęsła się z zimna.
- Co się stało? - zapytał raptownie Tyler, nie mogąc znieść irytującej ciszy, która nic nie wyjaśniała.
- Nie pamiętam - odparła. - Podszedł do mnie jakiś chłopak, było mi niedobrze, a później słyszałam jak coś mówił, ale nie pamiętam o co chodziło. No i obudziłam się tutaj. - Zaczerpnęła dużo powietrza.
- Chyba za dużo wypiłaś. - Zakpił Tyler. - Następnym razem pohamuj swoje popędy. Nie byłoby najlepiej gdyby znalazł cię jeden z pracowników.
- Zamknij się - mruknął Clay. - Czujesz się lepiej? - zapytał troskliwie. Jego głos był bardzo szczery i przejęty. Avalon całkiem słusznie uważa go za swojego przyjaciela, pomyślała Ivy.
- Tak, czuję się lepiej, ale nie pamiętam... Nie mam pojęcia co się stało. - Złapała się za głowę. - Boże, jak mnie boli - jęknęła.
- No to jest nas trójka - powiedział Tyler, opierając się o stolik. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Nie piłam dzisiaj alkoholu i czułam się doskonale. Kiedy Avalon poszła, ktoś się do mnie przysiadł. - Powoli wracała pamięcią do wcześniejszych wydarzeń. Jej głowa pękała i czuła się tak, jakby ktoś uderzył ją młotkiem prosto w kość potyliczną.
- Zwykły człowiek raczej nie zamknąłby swojej ofiary w wielkim zamrażarniku - powiedział Tyler.
- Łowca? - zapytała.
- Niewątpliwie. Tylko dlaczego cię od razu nie zabił?
- Chyba rozmawialiśmy, ale nie pamiętam o czym - szepnęła, usiłując sobie przypomnieć. - No dobrze, a wy co tutaj robicie? - zapytała, wciąż rozmasowując skronie.
- Wybierasz się gdzieś trzydziestego pierwszego?
- Tak, razem z Avalon miałyśmy zamiar pójść do Bena. Co roku organizuje u siebie imprezę sylwestrową.
- W takim razie musisz zmienić plany, jeśli chcesz wrócić do domu w jednym kawałku.
- Nie ma szans! Nie przegapię tego!
- To jest jedno z największych wydarzeń całego roku, na które przyjdzie cała niewyżyta młodzież i naprawdę sądzisz, że łowcy nie wykorzystają okazji, żeby komuś oderwać głowę? Ciebie ma już na celowniku, jeśli dowie się że przeżyłaś... Uwierz, następnym razem nie schowa cię w chłodni - powiedział Tyler dosadnie, łapiąc ją za ramię. Posłał w jej stronę sztucznie uprzejmy uśmiech, na widok którego Ivy obchodziły dreszcze.
- W takim razie nie pozwólmy, żeby miał okazję na następny raz. Do Sylwestra zostało kilka dni. Mamy całkiem sporo czasu na przygotowanie się.
- Kochanie, ja na to przygotowywałem się przez całe życie. - Uśmiechnął się Tyler.
- Skoro łowca cię nie zabił teraz, najwidoczniej nie chciał lub zostawił sobie ciebie na później - powiedział Clayton.
- Raczej nie chcę się przekonywać, którą opcję wybrał...
- W takim razie postanowione. Wybierzemy się na imprezę do Bena i rozlejemy trochę krwi.
- To chyba jest coś w czym się specjalizujecie. - Westchnęła Ivy i zeskoczyła z baru.
- Jeśli chcesz wiedzieć w czym się specjalizuję, przyjdź do mnie wieczorem w fikuśnej bieliźnie. - Puścił jej oko.
Blondynka przewróciła oczami i odwróciła się od niego. Podeszła do Claytona i przytuliła go. Chłopak był na początku zdziwiony, ale odwzajemnił uścisk, który był dla Ivy całkowicie naturalny i spontaniczny.
- Dzięki za ratunek. - Uśmiechnęła się i udała w stronę drzwi, pozostawiając ich samych w lokalu. Blondyn wciąż był zdziwiony jej zachowaniem.
- Nie ma za co! - krzyknął Tyler z przekąsem i podążył za nią.

Było już kilka dni po świętach Bożego Narodzenia, które Avalon spędziła razem z Jasonem i Josephem. Joe starał się jak mógł, żeby święta wyglądały jak w normalnej, amerykańskiej rodzinie, ale każde z nich wiedziało, że tak nie jest.
Dziewczyna ze zdolnościami paranormalnymi, jej brat, który wie o wszystkim, ale oboje udają, że tak nie jest i mężczyzna, który stara się jak może, żeby wiązać koniec z końcem. Na dodatek, Jason z dnia na dzień był coraz bardziej przygnębiony. Nie odzywał się i całymi dniami przesiadywał w swoim pokoju.
Dom przestał być dla nich domem, bo czuli się w nim obco. Był jedynie schronieniem, zadręczającym wspomnieniami i przeszłością. Po śmierci Gabrielle, zmieniło się wszystko.
Dnie dzielące Boże Narodzenie i Nowy Rok, były dniami wolnymi od szkoły. Padało dużo deszczu, a niebo nieustannie było zachmurzone. Każdy z Nadprzyrodzinych wiedział, że było to związane z rozstrzygnięciem, które miało się wkrótce odbyć. Powietrze zgęstniało tak, że możnaby było powiesić na nim siekierę.
Avalon słuchając radia, zmywała naczynia po kolacji. Usłyszała pukanie do drzwi, więc szybko wytarła mokre od piany dłonie i otworzyła.
Na wycieraczce stał Liam. Dziewczyna się tego nie spodziewała, ale bardzo się ucieszyła na jego widok. Był namiastką starego, normalnego życia, które powoli traciła. Przytuliła się do niego i nawet przez chwilę nie wydawało jej się to dziwne czy niezręczne. Dobrze jej było ze świadomością, że Liam jest jej przyjacielem.
- Jak się masz? - rzucił radośnie na przywitanie. Wyglądał na zmęczonego. Jego oczy były opuchnięte, a czupryna rozczochrana.
- Proszę, nie pytaj. - Uśmiechnęła się smutno i gestem zaprosiła go do kuchni. Usiadł na stołku pozwalając, by dziewczyna dokończyła zmywanie naczyń.
- Podgłośnij - powiedział w pewnym momencie.
Dziewczyna przekręciła gałkę, która zwiększyła głośność radia. Właśnie leciały fakty. Avalon zastygła słysząc o kolejnym morderstwie. Jakiemuś małżeństwu poderżnięto gardła. Obydwoje spojrzeli na siebie znacząco, z trudem przełykając ślinę. Nie musieli używać słów, bo pomyśleli o tym samym.
Łowcy.
Avalon w końcu osunęła się na kanapę i nawet nie wycierając mokrych dłoni, schowała w nie twarz. Nie malowała rzęs maskarą, więc się nie rozmazała. Liam podszedł i objął ją. Teraz potrzebowała tylko obecności drugiej osoby. Człowieka bez żadnych super mocy.
Słyszała szybkie bicie jego serca.
- Chodź, zaprowadzę cię gdzieś - powiedział cicho, złapał jej dłoń i wyszli z jej domu.
Szli ciemnymi alejkami. Było już późno i ciemno. Mało kto pałętał się o tej godzinie na ulicach. Ciągnął ją za sobą. Weszli na wzgórze, gdzie znajdowała się stara altanka ze spróchniałego drewna. Mało kto o niej wiedział. Niedaleko znajdowało się ich liceum.
- Pamiętasz jak tutaj chodziliśmy w pierwszej klasie? To między innymi tutaj odbywały się nasze pierwsze randki. Rozmawialiśmy o szkole i o tym, jak bardzo wkurzają nas nasi starsi. Później udało mi się dostać do drużyny futbolowej. Miałem najlepszą dziewczynę na świecie i wszystko układało się tak doskonale. Pierwszy rok był świetny. - Zaśmiał się, powodując jednocześnie, że w jej policzkach również pojawiły się dołeczki.
- Pamiętasz jak po raz pierwszy paliliśmy papierosy i przyłapały nas nauczycielki albo jak Freddie chciał wystąpić na scenie, a ty ściągnąłeś mu spodnie? Wszyscy się śmiali, a my chyba najgłośniej. Uwielbiałam wspólne ogniska i imprezy. Zawsze było tak radośnie i beztrosko. - Przysunęła się bliżej niego i oparła głowę na jego ramieniu. - Często siadaliśmy tutaj i liczyliśmy gwiazdy albo oglądaliśmy kształty wędrujących po niebie chmur.
- Albo jak się całowaliśmy na przerwach.
Avalon szturchnęła go lekko w bok, zanosząc się śmiechem.
- Ale później zginęła moja mama i pojawiła się Chelsea z całą zgrają. Wszystko się zmieniło. Jason zamknął się w sobie, a ja nie dawałam rady. A teraz na siłę próbuję udawać, że wszystko jest dobrze. Wiesz co? Wcale nie jest!
- Wykrzycz to!
- Słucham?
- Wykrzycz to! Nie pamiętasz już jak krzyczałaś z dachu, że matematyczka jest starą, zrzędliwą jędzą, a Melody ze starszej klasy to wstrętna dziwka? No dalej Avalon! Wykrzycz to! Niech cały świat to usłyszy! - zachęcał ją.
Avalon wstała i przez chwilę wpatrywała się w rozciągający się przed nią krajobraz. Widziała małe miasteczko, które tak kochała, w którym się wychowała, a które jednocześnie sprawiło jej tyle bólu i cierpienia. Jej emocje się skumulowały i zapomniała na chwilę o całym świecie.
- Jestem Avalon Price! Mam dość ukrywania się ze swoimi emocjami! Nie chcę już tak dłużej żyć! Nie chcę udawać, że wszystko jest w porządku! Tęsknię za tym co było kiedyś! Tęsknię za tym wszystkim co straciłam! Tak naprawdę nigdy się o to nie prosiłam! Nie chciałam i nie chcę tego przekleństwa! Chcę w końcu zacząć normalnie żyć! - wrzasnęła, po czym spojrzała się na Liama. - A mój przyjaciel zmusza mnie do głupich rzeczy! - Zaśmiała się razem z nim. Od dawna nie było jej tak dobrze.
Podeszła do niego.
- Tęsknię - powiedziała cicho.
- Za czym?
- Za mamą, za tym wszystkim co było, za tobą...
Założył kosmyk włosów za jej ucho, a ona przytuliła się do niego mocno.
- Dziękuję, że chociaż na chwilę pozwoliłeś mi być szczęśliwą - szepnęła.

Avalon zapukała do drzwi Jasona, który od dłuższego czasu siedział w swoim pokoju. Nie usłyszała zaproszenia, ale postanowiła naruszyć jego prywatność bez wyraźnego pozwolenia.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwolił ci wejść - mruknął.
Siedział przy biurku i znowu bazgrał coś na kartce.
- Jason, co się dzieje? - zapytała, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Co za niedorzeczne pytanie, pomyślała. Dokładnie wiedziała co się dzieje, ale tylko tyle zdołała z siebie wydusić.
- Wiesz dobrze co się dzieje - warknął. - Gdzie jest Mackenzie? Chelsea uwięziła ją w pokoju czy może Michael wywiózł do innego stanu?
Brunetka westchnęła ciężko.
- Jason, to nie jest tak - powiedziała cicho, wplątując palce we włosy. Nie miała zamiaru udawać, że nie wie o co chodzi. Jason doskonale wiedział o wszystkim. O niej, Makcenzie i całej reszcie. Nie wiedział tylko o jednym.
O jej śmierci.
A Avalon nie potrafiła tego powiedzieć. To było już zbyt wiele i wiedziała, że gdyby tylko wyjawiła prawdę chłopakowi, nie udźwignąłby jej.
- Mackenzie wyjechała z Uniontown, bo groziło jej niebezpieczeństwo - powiedziała, chowając wzrok pod zasłoną rzęs. Nie potrafiła powiedzieć tego, patrząc mu prosto w oczy.
- Czy będę kiedykolwiek mógł ją zobaczyć? - zapytał głosem pełnym żalu, ale jednocześnie pewnym i świadomym. Zupełnie jakby spodziewał się tej informacji z jej ust.
- Nie sądzę - szepnęła, a jej głos stał się ochrypły.
- Oczywiście... Bo czy liczy się inne dobro niż mojej siostrzyczki Avalon Price? - Zaśmiał się smutnym, ale jednocześnie kpiącym śmiechem. Na jego twarzy mieszała się złość i smutek.
- Ona musiała wyjechać - powiedziała dosadnie.
Chłopak nie mógł już wytrzymać. Pragnął podnieść się z wózka, ale nie potrafił. Zrzucił dłonią wszystko co leżało na biurku tak, że wylądowało na ziemii. Pośród zrzuconych rzeczy, dziewczyna dostrzegła mnóstwo rysunków Mackenzie. Była naprawdę bardzo podoba... Avalon podeszła do brata, ukucnęła przy nim i objęła go.
- Damy radę, obiecuję - szepnęła, kołysząc nim lekko.
- Obiecywałaś mi to już tyle razy - odparł. - Wybacz, ale ośmielę się wątpić w twoje obietnice.
- Przykro mi, ale tak będzie lepiej. - Spojrzała w jego oczy, starając się dodać mu otuchy.
Na marne.
- Próbujesz oszukać mnie czy samą siebie?
- Ja nikogo nie oszukuję. Ja po prostu chcę odzyskać mojego braciszka.
Avalon przytuliła się do brata, który schował twarz w dłonie. Robiła wszystko, by nie zauważył, że też płacze.

od autorki: Co myślicie? :-)
Może zbyt wiele się nie działo, ale to dobrze, bo następne 2 rozdziały będą bardzo emocjonujące. Mam tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli!
Na 20 rozdziale skończę 1 część opowiadania. Czy będę dalej pisała TUS (The unique skills)? To zależy też od Was!
Proszę! Błagam! Zmotywujcie mnie do dalszej pracy nad rozdziałami! :) Będę wdzięczna za komentarze i dziękuję za poprzednie.
Buziaki, Ameliaxx
ps. Czy moje czytelniczki prowadzą jakieś blogi? :D Chętnie sobie coś przeczytam, bo ostatnio rzadko odwiedzałam zakładkę SPAM przez brak czasu. Proszę o linki! :))

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 17

Florence + The Machine - Over The Love
 
Tyler otworzył samochodowe drzwi przed Ivy, która rozczesywała palcami potargane przez wiatr, złociste włosy. Jechali nowym bmw Tylera i mimo usilnych starań i próśb dziewczyny, brunet nie zasunął dachu.
Oddychali spokojnie, chociaż byli zdenerwowani. Posyłali w swoją stronę jedynie znaczące spojrzenia.
- Wiesz co masz mówić - rzucił, kiedy ruszyła w kierunku jednej z kamienic w Pittsburgu. Było już późno, a ona marzyła jedynie o ciepłym łóżku, czasopiśmie i szczotce do czesania. Jednocześnie wciąż myślami była z Avalon, która potrzebowała jej pomocy. Zdeterminowała się do działania i powiedziała hardo:
- Tak, wiem co mam robić. Nie musisz mnie pouczać. - Zmaglowała go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
- W takim razie idź i nie wracaj tutaj bez niego - odrzekł.
Blondynka nacisnęła klamkę i weszła do wnętrza niewielkiej kamienicy. Dzielnica, na której się mieściła była wyjątkowo spokojna i cicha jak na jedną z dzielnic nieustannie tętniącego życiem miasta.
Było w niej coś bardzo niespokojnego, ciężkiego i przytłaczającego. W powietrzu unosił się swąt śmierci i odczuwała to nawet Ivy, chociaż nie miała żadnych niezwykłych zdolności. Dziewczyna była pewna, że Tyler również to czuje i że właśnie ta tajemnicza moc sprowadziła Ethana do tego miasta.
Zapukała do drzwi. To właśnie tam miał znajdować się Ethan, który - jak twierdził Tyler - często odwiedzał przyjaciół, mieszkających w Pittsburgu.
Miejsce było obskurne, ale Ivy się z tym nie liczyła. Zapukała do drzwi, zza których słyszała głośną muzykę. Nikt nie otworzył, chociaż była pewna, że to dobry adres.
Zaczęła walić pięściami o bukowe drewno, ale kiedy jej starania nie przyniosły oczekiwanego skutku, odwróciła się, by zanieść złe wieści Tylerowi, który czekał na zewnątrz.
Krzyknęła, a jej serce zaczęło walić szaleńczym rytmem z siłą młota.
Tuż przed nią stał Ethan. Czuła jego spokojny, równy oddech na swojej skórze. Szybko przycisnął swoją dłoń do jej ust, tłumiąc jej wrzask.
- Ivy - powiedział szarmanckim, pełnym wdzięku głosem, po czym uśmiechnął się przebiegle.
Dziewczyna przełknęła bardzo powoli gęstą ślinę, mierząc się z nim w pojedynku na spojrzenia. Nie chciała ulec, ale jego wzrok był tak intensywny, że zamknęła oczy.
On uniósł delikatnie jej brodę, ale ona szybko się mu wyrwała.
- Przestraszyłeś mnie - odparła zmanierowanym głosem, poprawiając swoją limonkową, pogniecioną tunikę.
- Znalazłaś mnie - oświadczył spokojnie, ignorując jej uwagę. - A więc powiedz kochana, czego potrzebujesz? - zapytał, unosząc brwi.
Doskonale wiedział, że przychodzi do niego z jakąś prośbą.
Nienawidziła kiedy ktokolwiek mówił do niej "kochanie", a szczególnie nienawidziła tego słowa z jego ust, mimo, że posługiwał się porażającym, brytyjskim akcentem.
- Avalon umiera. To przez łowcę, który ją zaatakował. Musisz jej pomóc - powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu.
- Oh, ależ ja niczego nie muszę. - Zaśmiał się cicho.
Krew Ivy się zagotowała. Przytupnęła nawet nogą, by podkreślić jak bardzo jest wściekła.
- Jesteś egoistą - zarzuciła mi, nie odwracając wzroku. - Masz tak ogromną siłę i nawet nie potrafisz jej wykorzystać. Nie bez powodu zostałeś obdarzony! Zrób coś, ona cię potrzebuje - powiedziała żarliwie, a jej oczy zaszkliły zgoszkniałe łzy.
- Musisz być naprawdę odważna, skoro nazywasz egoistę kogoś, kto bez większego problemu może skręcić ci kark.
- Nie zrobisz tego - warknęła pewnym głosem, który nawet na chwilę nie zadrżał. Nie brakowało jej odwagi.
- Chcesz się przekonać? - Uniósł prowokacyjnie brwi.
- Uratuj ją, a udowodnisz mi, że się mylę. Udowodnisz, że wcale nie jesteś egoistą.
- Nie muszę nic nikomu udowadniać, droga Ivy. A już na pewno nie tobie. - Odwrócił się na jednej pięcie, ale blondynka szybko zareagowała.
- Zaczekaj! A co jeśli... - Przełknęła ślinę. - Umówię się z tobą? - zaproponowała niepewnie. Czuła się jak skończona idiotka, proponując mu to, ale mogłaby zrobić wszystko dla przyjaciółki.
- Naprawdę myślisz, że aż tak mi na tobie zależy? - zapytał, nie odwracając się w jej stronę.
- Gdyby tak nie było, pewnie już byś mnie zabił - odparła.
Ładna i do tego całkiem mądra, pomyślał.
- Zgoda.
- W takim razie jedźmy. Mamy mało czasu. - Podążyła w stronę drzwi, ale on zatrzymał ją silnym uściskiem nadgarstka i przyciągnął do siebie. Jednym, sprawnym ruchem zgarnął jej włosy na jeden bok i niemalże dotknął wilgotnymi wargami nagiej szyi dziewczyny.
Przez chwilę była przestraszona, ale w końcu poddała się jego spojrzeniu.
- Pojadę swoim samochodem - szepnął do jej ucha, po czym puścił jej oko i wyszedł z kamienicy.
Dopiero teraz przypomniała sobie o oddychaniu. Kiedy był przy niej, ogarniał ją paraliż każdej części ciała, mięśnie wiotczały i zapominała języka w ustach. Zaczerpnęła głośno powietrza, uspokajając wszystkie myśli, które galopowały jak dzikie konie w jej umyśle. Przez chwilę myślała, że zemdleje, ale oparła się o zimną ścianę. Było jej lepiej.
Miała jeszcze tyle pytań do Ethana, ale teraz nie miało to nawet najmniejszego znaczenia. Liczyło się to, by czym prędzej wrócić do Avalon.
Zlekceważyła ciarki, które obeszły jej ciało, kiedy opuszczali samochodem dzielnicę. Miała dziwne wrażenie, że jeszcze tu wróci...


Tyler powierzył Claytonowi opiekę nad Avalon i miał nadzieję, że Chelsea nie udało się do nich dotrzeć. Brunet razem z Ivy i Ethanem wbiegł na górę po schodach i otworzył drzwi kopniakiem.
Avalon leżała na łóżku. Jej twarz poszarzała i zbledła. Włosy nie były tak aksamitnie jak zawsze. Wyglądały na zniszczone, a miejscami nawet posiwiały. Każdy kto znał Avalon Price, nie rozpoznałby jej.
Tyler - najsilniejszy z całej piątki - bez trudu odepchnął Claya, który czuwał na jego łożu przy brunetce. Nabyta zdolność powstrzymywania emocji pozwoliła, by się na niego nie rzucił.
- Zrób coś - rozkazał Ethanowi groźnym głosem. Tyler zawsze nad nim dominował, ale teraz musiał trochę zejść z tonu, żeby rozkapryszony Ethan ją wyleczył.
- Naprawdę ci na niej zależy... - Uśmiechnął się z nieukrywaną kpiną.
Tyler spojrzał na niego z zacięciem, ale nie mógł zaprzeczyć, chociaż potrafił doskonale kłamać bez najmniejszego zawahania.
- Zrób coś, do cholery! - wrzasnął i ledwo powstrzymał się od wymierzenia ciosu.
Ethan zaśmiał się pod nosem. Był na wygranej pozycji, a Tyler nie mógł wytrzymać tego ani chwili dłużej. Chwycił bruneta za szyję i zacisnął dłoń z całych sił tak, by Ethan się udusił. Nie myślał o żadnych konsekwencjach. Jego twarz nabrała koloru bordowego. Tyler miał ochotę wyłamać mu kości obojczyka i stłuc na kwaśne jabłko.
Wystarczył jeszcze moment, krótka chwila... Nagle Ivy wkroczyła pomiędzy nich i odepchnęła Tylera od chłopaka.
Wyraz jego twarzy wprawił ją w osłupienie. Jego źrenice płonęły czystą nienawiścią, ekstazą z zadanego mu bólu i rządzą mordu, tęczówki poczerniały. Było w nich coś tak niezwykle mrocznego i złego, że jej ciało na wskroś przeszły dreszcze. Przeraziła się.
Po chwili, uspokoił się i powiedział do Ethana przygaszoną barwą głosu:
- Pomóż jej - mruknął i wycofał się. Stanął w framudze.
Ethan uklęknął przy dziewczynie i położył dłoń na jej klatce piersiowej. Przycisnąwszy ją trochę mocniej, do jej serca, zamknął oczy. Chwilę to trwało i nagle, poruszyła się. Jej włosy powoli odzyskiwały kolor, a skóra stawała się jędrna i połyskliwa. Wargi ponownie się zaczerwieniły, a rzęsy zgęstniały i nabrały atramentowego koloru.
Jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie...
Podniosła się gwałtownie, łapczywie czerpiąc powietrza do płuc. Ivy natychmiast rzuciła się w ramiona przyjaciółki.
- Dobrze, że jesteś - powiedziała cicho, wtulając twarz w jej włosy.
- Jak się czujesz? - zapytała Avalon, uśmiechając się delikatnie. Jej głos nadal był ochrypły i na pewno nie brzmiał jak jej głos, ale nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Zwariowałaś?! Leżałaś tutaj, będąc jedną nogą w grobie i to mnie się pytasz jak się czuję? Jestem szczęśliwa, że jesteś - Mocno uściskała jej szczupłe, delikatne dłonie.
- Wierzyłam, że się uda. - Obdarzyła ich promiennym uśmiechem. - A co z Josephem?
- Rozmawiałam z nim. Myśli, że śpisz u mnie i uczymy się na egzaminy. Jest tak zapracowany, że nie zwrócił na to większej uwagi. Teraz powinnaś odpocząć, Avalon.
- Czuję się naprawdę dobrze. To ty powinnaś odpocząć.
- Odprowadzę ją - powiedział Ethan i razem z Clayem i Ivy, zeszli na dół.
Brunetka wstała, ale szybko straciła równowagę i upadłaby gdyby nie Tyler, który posługując się nadludzką prędkością, znalazł się tuż przy niej i podtrzymał ją.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Dziękuję ci - szepnęła.
- Za co?
- Za to, co dla mnie zrobiłeś. Uratowałeś mnie.
- Zdarza się - odparł.
- Mogę cię o coś zapytać? - Spojrzała w jego oczy.
Pokiwał lekko głową.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie wątpię w twój intelekt i jestem pewien, że wiesz, dlaczego to zrobiłem.
- Chciałabym to usłyszeć - powiedziała pewnie, oczekując dwóch, niezwykle potężnych słów, które miały zaatakować ją jak kula armatnia.
Nie odpowiedział, chociaż była niemalże przekonana, że do jej uszu dotrze wyznanie, którego od dawna oczekiwała, a którego nie powiedział jej jeszcze wprost.
- Nie powinnaś mnie o to prosić - odrzekł bez zastanowienia, nie odwracając wzroku od jej oczu, mieniących się niczym szmaragdy.
- Ja pamiętam... Pamiętam ten pocałunek - szepnęła, wtapiając wzrok w jego posągową urodę.
Dotknęła jego dłoni, ale on ją odsunął.
- Byłoby lepiej, gdybyś zapomniała. O wszystkim - powiedział surowo, patrząc prosto w jej oczy.
- Myślałam, że tego chcesz.
- Ja też tak myślałem - odparł i wyszedł z pokoju, pozostawiając ją samą.


Szedł jedną z ulic Uniontown. Było już późno, ale nieznajome postacie pałętały się w mroku.
Mrok, ciemność i zło od zawsze było czymś, co intrygowało i fascynowało ludzi. Budziło przestrach, ale jednocześnie było obiektem pożądania.
Zatrzymał się, gdy zobaczył Chelsea stojącą nieopodal mostu Helmsdale. Podszedł do niej szelmowskim krokiem. Nie uraczył jej spojrzeniem, a wzrok skierował na wodę, która była wyjątkowo spokojna.
- Wiele cię ominęło.
- Akcja ratunkowa kochanej, bezbronnej Avalon, która sama nie wie czego chce? Nie, dziękuję. Już chyba wolę odciąć sobie palce - odparła beznamiętnie.
- Dzisiaj mogła być moja, a ja się wycofałem. Jestem głupcem - westchnął. - Kiedy się przebudziła zrozumiałem, że nigdy nie będzie należała do mnie - dodał.
Chelsea podniosła wzrok i spojrzała na niego.
- Uwierz w to, że jesteś kogoś wart, proszę. Tyler, nie posądzaj się o całe zło tego świata... Zasługujesz na miłość. Każde z nas zasługuje.
- Nie rozumiesz? Spojrzałem w jej oczy i przez moment jedyne co widziałem to było swoje odbicie. Ona przeznaczona jest dla kogoś z dobrymi intencjami. Ja mogę jedynie wprowadzić piekło do jej życia.
- Z tego co wiem, już to zrobiłeś. Za późno już na moralność i szlachetność...
- Nasze życie to jedna, egzystencjalna pustka. - Spojrzał w wodę, w której jak w zwierciadle ujrzał swoje odbicie.
- Nie myślałeś nigdy, że to wszystko ma jakiś sens? Że jesteśmy tu po coś? Że musimy wypełnić swoje przeznaczenie?
- Nie. Staram się nie zatruwać niepotrzebnie swoich myśli bzdurami.
- A twoja miłość do niej nie zatruwa ci myśli?
- Do diabła... - mruknął. - Czujesz to? Powietrze jeszcze nigdy nie było tak gęste, a chmury jeszcze nigdy nie były tak siwe. Zło się zbliża, a ta energia nas omamia. Pierwotny już wkrótce zaatakuje i będziemy musieli walczyć.
- Co nas tutaj trzyma? Nawet jeśli przegramy... Nie mamy już nic do stracenia.
- Mylisz się, Chelsea. Trzyma nas tutaj pragnienie zemsty. Chcę zobaczyć, jak Pierwotny kona i odpowiada za całe piekło, które wyrządził. Wraz z jego śmiercią, umrze każdy tropiciel i będziemy nareszcie wolni. Nie będziemy musieli przed niczym uciekać, posiądziemy władzę i wygramy. Obiecuję ci, że zrobię wszystko, by Pierwotny cierpiał w męczarniach, zanim zginie. Pomścimy Mackenzie i nasze rodziny. Choćbym miał zginąć razem z nim, nie odpuszczę. To wszystko trwa już za długo... - mówiąc to, przypomniał sobie swoją rodzinę, w której się wychował. Jego członkowie spłonęli razem z domem. Wszyscy. Żadne z nich się nie uratowało.
Musieli zginąć, by uratować Tylera, który uciekł przed łowcami. Zabili niewinnych ludzi tylko dlatego, że go nie wydali.
Nie mógł ich nawet pochować, bo zamienili się w proch... Pełen nienawiści, żalu i rozpaczy wyruszył na północ, gdzie poznał Michaela. To on przedstawił mu Chealsea i Ethana, którzy również wyróżniali się nadprzyrodzonymi umiejętnościami. Następnie doszedł do nich Clayton i Mackenzie.
Łączyło ich jedno. Pragnienie zemsty na łowcach.
- Damaris już wkrótce rzuci klątwę... Teraz musimy czekać.
- Czekaliśmy już za długo... - odparł, po czym rzucił jednym z kamieni w wodę.
- A więc co chcesz teraz zrobić?
- Na pewno się nie poddam.
- Jesteśmy w tym razem. - Położyła dłoń na jego ramieniu. - Jak rodzina.
- Jak rodzina - zawtórował jej słowom, zdając sobie sprawę z tego, że ta piątka osób to jedyne co mu zostało.
Odwrócił się i odszedł w mrok, pozostawiając Chelsea samą na pastwę nocy. __________________________________________________________
No cóź, przyznam się szczerze, że było mi przykro widząc tak niewielką liczbę komentarzy, po ostatnich opiniach, których było aż 23. Chyba zbyt szybko się przyzwyczaiłam... No trudno. :)
Zobaczę czy zakończę wszystko na dwudziestym rozdziale czy będę pisała dalej.
Wiem jedno. Jeśli nie będę miała dla kogo pisać, nie będę tego ciągnęła na siłę.
Mimo wszystko dziękuję gorąco wszystkim komentującym. Kocham Was! Dajecie mi mnóstwo satysfakcji z tego co robię i dodajecie mi skrzydeł.
Proszę, jeśli czytasz, skomentuj. Doceńcie moją pracę i starania. Kilka słów może dać niezwykle dużo. :)
Pozdrawiam cieplutko i życzę miłego tygodnia, Ameliaxx

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 16

Christel Alsos - Found

Wokół Avalon snuła się gęsta, mleczna mgła, która zasłaniała jej widoczność. Drzewa kołysały się łagodnie pozwalając, by uszy dziewczyny drażnił szelest liści.
Szła powoli. Machała dłońmi, jakby chciała odgarnąć nimi ciężkie i gęste powietrze. Czuła napierający na nią niepokój i lęk, ale nie uległa mu. Miała już dość poddawania się i była gotowa, żeby stoczyć walkę.
Chłód tulił jej gołe nogi. Miała na sobie tylko zwiewną, muślinową sukienkę w groszki, którą bawił się wiatr.
Bose stopy stąpały po leśnej ściółce. Spojrzała w górę, ale konary drzew pozwalały tylko, by zobaczyła niewielkie skrawki atramentowego nieba, które rozświetlało kilka maleńkich punkcików.
Stanęła.
Wiedziała, że jest już na miejscu.
- Nie boję się - powiedziała odważnie. Nagle, przez ułamek sekundy, jej sokole oko dostrzegło cień jakiejś postaci. Wzdrygnęła
się, ale nie miała zamiaru uciekać. - Pokaż się - rozkazała.
Czuła nieznajomą energię, więc krzyknęła ponownie. Mijały minuty, a ona nie otrzymywała odpowiedzi. W lesie zrobiło się dziwnie głucho i martwo, jakby nikogo w nim nie było. Zrezygnowana, spuściła wzrok, ale już po chwili jej czujność przywrócił trzask gałęzi. Podniosła głowę i przetarła oczy.
Nie, to nie może być prawda, szepnęła i wyciągnęła dłoń przed siebie.
To była ona.
Widziała jej lśniącobiałą aurę, która mogłaby rozświetlić najczarniejszą i najbardziej ponurą noc.
- Avalon - szepnęła cicho i dziewczyna miała już pewność, że to ona. Rzuciła się w jej ramiona. Odwzajemniła uścisk. Czuła ją. Jej aksamitne włosy, miękką skórę i zapach wiosennych perfum. Widziała jej delikatne zmarszczki i roześmiane oczy. Możliwość przebywania z nią była tak cudowna, tak niesamowita, że aż bolesna.
- Mamo - jęknęła cicho przez łzy.
- Mamy mało czasu - powiedziała pospiesznie.
- Mało czasu? O czym ty mówisz? Przecież jesteś tutaj! Oh mamo, mam ci tak wiele do opowiedzenia, tyle się wydarzyło kiedy ciebie nie było!
- Avalon, nie tak głośno - uciszyła ją, po czym rozejrzała się dookoła, jakby chciała się upewnić, czy nikt ich nie usłyszy. - W każdej chwili może się tutaj pojawić... Posłuchaj mnie, Avalon. Jesteś w niebezpieczeństwie, twoi przyjaciele i całe miasto również. Ja nie mogę ci pomóc, ale spokojnie, dasz sobie radę. Jesteś silna. Chcę ci tylko powiedzieć, oh córeczko... Tak bardzo cię kocham. - Otarła kciukami jej gęste łzy, spływające strumieniami po rumieńcach w odcieniu piwonii. Odcinały się na jej policzkach jak płatki śniegu na dłoni.
- Mamo, o czym ty mówisz? Kto może się pojawić? - powiedziała przez łzy.
- Nie płacz - uspokoiła ją kojącym głosem. - Przepraszam, że nie miałyśmy czasu, by się pożegnać. To już ostatni raz, kiedy się widzimy, ale...
- Słucham?! Nie! Nie! Nie! Nie pozwolę ci odejść! Nie teraz! Jesteś mi potrzebna! Ja już nie daję sobie rady, proszę, nie odchodź ode mnie...
Kobieta dotknęła jej ramion, a ona się uspokoiła. Spojrzała głęboko w jej oczy.
- Przyszłam tutaj, żeby cię ostrzec. Nie mogę nic więcej powiedzieć, bo może tu przyjść i zrobić ci krzywdę. Avalon, chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem z ciebie dumna. Kocham cię i przepraszam, że odeszłam tak szybko. Jesteś dzielna, więc walcz, nie poddawaj się. - Uścisnęła ją i pocałowała w policzek. Brunetka zatrzęsła się w jej ramionach z bezsilności, a ona poklepywała ją łagodnie po plecach. Wtuliła twarz w jej włosy i głaskała je delikatnie. Ją również bolało, że musi odejść od córki.
- Tak musi być, Avalon. - Spojrzała na nią roześmianymi, pełnymi radości oczami. - Kocham cię córeczko - wyszeptała. Dziewczyna czuła, że usiłuje się z nią pożegnać, więc ponownie rzuciła się w jej ramiona i zacisnęła ręce z całych sił nie pozwalając, by jej uciekła. Myśl, że może ją teraz zostawić, rozbijała jej duszę na maleńkie kawałki, jak tafla zwierciadła po zetknięciu z ziemią.
- Też cię kocham, mamo - wyszeptała poprzez łzy, które skapnęły na atłasową bluzkę kobiety. Jej ciało zanikało w ramionach dziewczyny, ustępując miejsca powietrzu. Po chwili, nie czuła już nic.
Opadła bezsilnie na kolana, schowała twarz w dłonie i zaczęła szlochać. Wciąż czuła napierającą na nią złą siłę, ale bardziej wykańczała ją myśl, że nigdy nie ujrzy swojej mamy.
Pożegnała się z nią i zniknęła. Na zawsze.
Czuła jak ktoś szarpie jej ramię. Odwróciła się na drugi bok, otworzyła oczy i nagle zrozumiała, że mama porozumiewała się z nią poprzez sen.
- Avalon! Avalon! - obeszło jej mimo uszu. Zlekceważyła krzyki znajomego głosu. Była jeszcze zbyt pochłonięta myślami i spotkaniem z matką. Na myśl o jej promiennej twarzy, zrobiło jej się lżej, a jej ciało obeszła przyjemna fala ciepła.
Odetchnęła i znowu zamknęła oczy pozwalając, by sen ją ogarnął


Trzęsła się przez sen. Wyglądała na wykończoną. Zupełnie jakby resztkami sił walczyła, by się obudzić, ale przegrywała. Była taka bezbronna...
Tyler zabrał ją do siebie, ze szpitala. Leżała na jego łóżku, wtulając głowę w poduszkę.
Był pewny, że zregenerowanie sił po takim wysiłku może trochę potrwać, ale stan dziewczyny wcale się nie polepszał i Tyler był już gotowy, by wezwać Ethana, dzięki któremu by wyzdrowiała.
Nawet przez sen wyglądała pięknie, pomyślał, przyglądając się jej nabrzmiałym, koralowym wargom proszącym o pocałunki.
Szybko odwrócił od niej wzrok i podszedł do okna. Usiadł na parapecie.
Nic dla mnie nie znaczy, powtarzał w myślach, mając nadzieję, że kiedy zrobi to tysiąc razy, może stanie się prawdą.
Jedno było pewne, Tyler był mistrzem w panowaniu nad sobą.
Usłyszał coś bardzo cichego. Coś, co dobiegało od strony jego łoża. Avalon pokasływała, a on pędem znalazł się tuż przy niej. To wcale nie było zamierzone. Zwykły, bezwarunkowy odruch.
Otworzyła zmęczone oczy i zatrzepotała kilka razy rzęsami.
- Tyler - powiedziała cicho ochrypłym głosem. Wcale nie brzmiał jak jej głos.
- Wyjdziesz z tego - zapewnił ją troskliwie.
Zaczęła pokasływać coraz głośniej i głośniej, zupełnie jakby się czymś dusiła.
- Zimno mi - jęknęła łamiącym się głosem, po czym ściągnęła z siebie prześcieradło, którym była przykryta. Miała na sobie tylko białą bieliznę wykończoną koronką. Nagie ciało nigdy nie wywierało na nim większego wrażenia, ale jej było tak perfekcyjne, że nie mógł oderwać od niego wzroku. Każdy centymetr był idealny, a jego podniecenie potęgowały dwa skrawki materiału, którymi była okryta.
- Proszę, przykryj mnie czymś cieplejszym - szepnęła.
On szybko wyciągnął kołdrę i koc i położył je na niej. Przyłożył dłoń do jej gładkiego czoła. Miała wysoką gorączkę. Brunet wszedł do łazienki, która była w jego pokoju i nalał wody do szklanki, na której dnie pływało jeszcze trochę bourbonu. Wlał ją dziewczynie do ust, a ona połykała ją z trudem. Wypiła wszystko i po chwili, odetchnęła cicho z ulgą.
Była bardzo osłabiona.
- Czego potrzebujesz? - zapytał gorączkowo, zauważając, że dziewczyna krzywi się z bólu, który przeszywał każdy centymetr jej ciała.
- Pójdź po Michaela - szepnęła ledwo słyszalnie. Na szczęście, zrozumiał. Niechętnie zszedł na dół. Nie chciał go o nic prosić, ale zrobił to. Tylko i wyłącznie dla Avalon.
Michael wszedł do pokoju, w którym leżała. Był zaniepokojony jej stanem. Dotknął dwoma palcami jej szyi. Prawie nie czuł pulsu. Przeniósł dłoń w okolicę jej serca i zamarł.
Odsunął się od niej i wyszedł za drzwi, a Tyler podążył jego śladem.
- Ona umiera - oświadczył zgorzkniałym tembrem głosu.
- Umiera? Przecież ona nie może umrzeć! Ethan trzyma ją przy życiu i może zginąć jedynie spod rąk łowcy - zaprzeczył.
- Jest wycieńczona. Ethan może i zapewnia nam długowieczność, ale nie chroni przed chorobami. Jeśli on jej nie wyleczy, nie dożyje następnego dnia.
Tyler kurczowo złapał za koszulę Michaela i przycisnął go do ściany, ale ten bez większego trudu go od siebie odepchnął z taką siłą, że brunet poleciał na schody, a jego upadkowi towarzyszył głośny huk.
Nie poddał się jednak i ponownie spróbował uderzyć Michaela, ale ten bez trudu wykonał unik.
- Panuj nad sobą! - rozkazał, uderzając go pięścią w brzuch. Tyler wygiął twarz w grymasie bólu.
- Ona. Nie. Może. Umrzeć. - powiedział dosadnie, akcentując dokładnie każde słowo.
- Spokojnie, przyjacielu - głos Michaela był opanowany i rozsądny. Poprawiwszy koszulę, pociągnął dłonią kilka razy po swoim zaroście. - Jej moce nie są jeszcze w pełni aktywne. Najwidoczniej przeciążyła swój, wciąż ludzki organizm.
- Nie pozwolę, żeby umarła! - Jego oczy były pełne złości i zaciętości.
- Porozmawiam z Ethanem. Pomoże jej - zapewnił go, po czym położył dłoń na jego ramieniu i zacisnął ją mocno. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie próbuj odkupić swoich win... Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś.
- Licz się ze słowami. Jeszcze będziesz mnie potrzebował, przyjacielu. - Uśmiechnął się z udawaną uprzejmością, która jedynie podgrzała krew w żyłach Tylera. Zrzucił ze swojego ramienia jego dłoń.
- Nie nazywaj mnie tak. Już nie jestem twoim przyjacielem - wysyczał i z trudem powstrzymał się od tego, by go nie uderzyć. Gdyby nie fakt, że mógł się jeszcze przydać, wymierzyłby mu cios.
- Pomóż tej dziewczynie, niczego więcej od ciebie nie chcę - warknął.
- Oh, rozumiem, że jej los jest w moich rękach? - zaśmiał się ironicznie.
- Jeżeli niczego nie wskórasz, zaraz nie będziesz miał rąk - powiedział lekko, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Uśmiechnął się w charakterystycznym dla niego uśmiechu. Zawsze się tak uśmiechał podczas triumfu.
- Nie pozwolę jej umrzeć i wcale nie ze względu na ciebie. Ta dziewczyna mnie intryguje i z chęcią popatrzę na twoje desperackie starania o nią. Nie mam ochoty na kolejny pogrzeb - powiedział, odchodząc. - Przynajmniej nie teraz - dorzucił półmrukiem, schodząc po schodach.


Nic na świecie nie irytowało Chelsea bardziej od świąt Bożego Narodzenia - no może tylko Avalon. Były całkiem niepotrzebne. Wkurzało ją to zamieszanie wokół nich.
Ludzie są śmieszni, pomyślała, patrząc na świąteczne wystawy.
Weszła do swojego ulubionego sklepu z bielizną. Wybrała figlarny, czerwony komplet i wrzuciła go do torebki. Zdając sobie sprawę, że alarm włączy się wraz z wyjściem ze sklepu, zepsuła go. Bez większych problemów, sprawnie posługując się swoją mocą, sprawiła, że system alarmowy się zepsuł.
Ta umiejętność była bardzo przydatną sprawą.
Chociaż była w centrum handlowym (niewielkim budynku, w którym było może z dziewięć sklepów), włożyła na nos okulary przeciwsłoneczne Gucciego. Poprawiła spodnie Armaniego, które podkreślały perfekcyjny kształt jej pupy i ruszyła przed siebie.
Mężczyźni wlepiali w nią oczy i nie mogli oderwać spojrzeń, a kobiety rzucały nienawistne, zazdrosne spojrzenia.
Wracając, wstąpiła do Heal. Ona również zdążyła uzależnić się od tego miejsca. Może dlatego, że było jedynym, gdzie można było całkiem dobrze zjeść i napić się alkoholu.
- Poproszę whiskey. - Uśmiechnęła się do barmana, który natychmiast zajął się jej zamówieniem. Nawet na nią nie spojrzał, co wydawało jej się co najmniej niepokojące. Zlustrowała go dokładnie wzrokiem i rozpoznała go. To był... Jak ten chłopak miał na imię?
- Znam cię - mruknęła, a on postawił przed nią szklankę szkockiej.
Chłopak, jakkolwiek miał na imię, zignorował ją.
- Czyżbyś się mnie bał? - zapytała z przekorą, co dawało jej niezwykłą satysfakcję.
- Też cię znam, niestety. I żywię do ciebie naprawdę potężne uczucia, ale żadne z nich nie ma nic wspólnego ze strachem - wycedził przez zęby. - Podać coś jeszcze? - dodał wyjątkowo uprzejmie.
Chelsea zamiast odpowiedzieć, skupiła swoją uwagę na jego dłoni, która ponaglająco stukała w blat. Zacisnęła zęby i uśmiechnęła się złowieszczo.
Jej bezlitosna natura podpowiadała, żeby dać chłopcu porządną nauczkę. Zmarszczyła brwi, a jego palce wygięły się nienaturalnie. Kości dłoni zaczęły trzaskać powoli. Jedna po drugiej.
Ból był nie do zniesienia. Zacisnął zęby z całych sił i z trudem tłumił okrutny wrzask. Chelsea musiała przyznać, że był bardzo wytrzymały.
- Przestań, do cholery! - krzyknął prawie bezdźwięcznie, a ona przestała. - Dlaczego to zrobiłaś? - Wykrzywił twarz z bólu.
- Kaprys. - Uśmiechnęła się czarująco. Był to ten sam uśmiech, którego używała, by omamić sobie facetów wokół małego palca.
- Avalon wiele razy powtarzała mi, że jesteście godni zaufania i nie krzywdzicie nikogo bez powodu. Udowadniała mi na każdym kroku, że jesteście tacy jak ona. Chciała, żebym się do was przekonał i wiesz co? Dopiero teraz naprawdę widzę, czym jesteście. Bezdusznymi istotami, którym największą radość sprawia ból drugiego człowieka. Urodziliście się potworami i tacy pozostaniecie. Nie macie w sobie nawet odrobiny człowieczeństwa - wycedził przez zęby, ignorując łzy, które napłynęły mu do oczu, zamazując widok. Ból nasilał się z każdą chwilą. Nabrał powietrza do płuc i odwrócił się od niej. Pewnie poszedł się zwolnić.
Była wkurzona, ale nie miała zamiaru zadawać mu kolejnej fali bólu. Odetchnęła ciężko i zanurzyła wargi w whiskey. Ten cały Liam czy jak mu tam, niewątpliwie był wkurzającym pajacem, ale miał w sobie coś szczerego i prawdziwego. To co powiedział może nawet ją...dotknęło? Oczywiście, nie mogła przyznać się przed sobą, że zaimponował jej, bo oznaczałoby to przegraną.
A Chelsea nigdy nie przegrywała i zawsze dopinała swego.
Rozejrzała się po Heal. Jej oczy wszędzie napotykały zakochane pary. W jednej chwili pomyślała nawet, że może te święta nie wydawałyby się tak idiotycznymi, gdyby nie spędzała ich sama, ale szybko wybiła sobie tę niedorzeczną myśl z głowy i udała się w stronę jednego ze stolików, przy którym siedział przystojny blondyn. Najprawdopodobniej czekał na swoją drugą połówkę, ale Chelsea miała to gdzieś.
Podeszła do niego machając seksownie biodrami.
To moja następna zdobycz, pomyślała, kierując się w jego stronę. Już rzuciła swoje kocie, uwodzicielskie spojrzenie.
Teraz musiała tylko złapać mysz za ogon.  


Tyler wszedł do pokoju i oparł się dłońmi o dębowy stolik. Nie ukrywał swojej złości. Szarpnął zgrabną szyjkę butelki z bourbonem i upił z gwintu kilka solidnych łyków, po czym kopnął stolik tak mocno, że upadł na ziemię.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Avalon, która wciąż leżała na jego łóżku, ledwo oddychając.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak źle, ale nie miała w zwyczaju się skarżyć.
Nie odpowiedział jej.
- Słyszałam wszystko - dodała spokojnym, ochrypłym głosem. - Proszę, powiedz co tam się stało. Nic nie pamiętam...
Tyler wolnym, gepardzim krokiem przemieścił się do łóżka, na którym leżała. Usiadł na jego krawędzi.
- Pamiętasz ten wieczór, który spędziłaś z Ivy?
Pokiwała głową bardzo delikatnie. Ledwo zauważalnie.
- Straciłaś przytomność. Ivy zadzwoniła na pogotowie. Dali jej leki na uspokojenie, bo strasznie świrowała. Ty zostałaś pod obserwacją, ale zabrałem cię stamtąd do siebie.
- Co z Ivy? Jak się czuje? - wydyszała z trudem, ale widać było, że jest bardzo przejęta.
Nawet w sytuacji, kiedy była tak bliska śmierci, martwiła się tylko o swoich przyjaciół. Nie o siebie. Tyler był pewny, że gdyby zaszła taka konieczność, oddałaby za nich życie.
- Jest u siebie, uśpiłem ją na kilka godzin. - Dotknął palcami jej gładkiej dłoń i pogłaskał ją lekko. Nie odsunęła jej i nie było to bynajmniej spowodowane wyczerpaniem.
- Dziękuję ci za wszystko. - Spojrzała na chwilę w jego oczy. Tym razem nie były już tak czarne i niedostępne. Zdawało jej się, że na chwilę schował chitynową powłokę, która chroniła go przed każdym, kto mógłby zobaczyć choć niewielkie strzępy jego duszy.
Dwa, czarne kryształy nie były już tak nieprzeniknione. Otworzył się na nią i niemalże widziała srebrzysty księżyc, który rozjaśnił ich atramentowe niebo.
Ku jego zaskoczeniu, dotknęła dłonią jego palców. Coraz śmielej przesuwała ją w jego stronę.
Nie mógł się już powstrzymać.
Pragnął jej. Pragnął jej jak jeszcze nigdy nikogo ani niczego nie pragnął. Pragnął ją poznać i poczuć. Pragnął, by stali się jednym organizmem, jedną osobą, jednym elementem i częścią układanki.
Nachylił się nad nią i poczuł jej oddech, który tylko zmotywował go do działania. Nie zaprotestowała, a jej oczy mówiły wyraźnie, że tego chce.
Dotknął jej warg i poczuł się tak miękko, tak błogo, zupełnie jakby ziemia się pod nim rozstąpiła. Poprzez zwykłe muśnięcie jej ust poznawał wszystkie zakamarki jej duszy. Ona czuła się tak, jakby nad ich głowami zatańczyły fajerwerki i wydawało jej się, że ten pocałunek pozwala jej go poznać zupełnie na nowo. Odkryła cały wszechświat ukryty wcześniej w jego oczach i resztkami sił zacisnęła palce na prześcieradle.
Jego język pracował bardzo miękko i delikatnie, ale jej nawet przez moment nie przeszło przez głowę, że ma już w tym doświadczenie, bo jego usta całowały nie jedną.
Jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego. Zupełnie, jakby całowała się po raz pierwszy.
Dotknął jej policzka i wyraźnie miał ochotę na więcej, ale ona odwróciła głowę.
Przestał, chociaż było to trudne.
Wpatrywała się w niego przez chwilę. Leżała nieruchomo. Jedynie koc, którym była przykryta, poruszał się w górę, po czym zapadał, kiedy oddychała.
Nagle, oddech dziewczyny stał się szybszy i bardziej niespokojny. Zaczęła pojękiwać cicho i poprosiła Tylera bezgłośnie, by pomógł jej usiąść. Chłopak chwycił jej dłonie, a ona odchyliła głowę w prawo i zwymiotowała na dywan, na którym leżało łoże.
Wymiotowała... krwią?
Tyler zbiegł na dół, ale nikogo nie było w domu. Wyjął z kieszeni numer Michaela i zadzwonił do niego.
- Gdzie do licha jest Ethan?! - wrzasnął tak głośno, że Michael odsunął komórkę od ucha.
- Wyjechał z Uniontown - oznajmił spokojnym głosem.
- Musimy go tutaj sprowadzić! Natychmiast!
- Raczej nie sądzę, że będzie chciał wrócić. Nie wiem, gdzie się znajduje, ale dołożę wszelkich starań, by się dowiedzieć.
- Kompas powinien załatwić sprawę i chyba znam kogoś, kto będzie mógł go przekonać do powrotu. Co za idiota... Zawsze robił to na co miał ochotę, bez myśli o konsekwencjach.
- Postępuje zupełnie tak samo jak ty. Frustrujące, nieprawdaż?
Brunet natychmiast się rozłączył. Teraz musiał namierzyć Ethana i liczyć na to, że Ivy uda się przekonać go do powrotu. Tymczasem wszedł na górę, by zaopiekować się Avalon.


od autorki: No i w końcu mamy 16 :)
Co sądzicie? Liczę na Wasze opinie!
Przede wszystkim, chcę Wam gorąco podziękować za te komentarze pod ostatnim rozdziałem. Wciąż nie mogę się otrząsnąć. Przez Was się popłakałam! :P
Kolejne rozdziały też są w głowie, ale brakuje mi czasu na realizacje pomysłów. Gdyby nie Wy, pewnie tego rozdziału również nie dodałabym tak szybko, bo zmobilizowałam się w ostatniej chwili i taka wena mnie dopadła, że w jedną noc go napisałam. :DDD
Dla Was!
Czytasz? W takim razie proszę o komentarz i dodanie mnie do obserwowanych! :)
Pozdrawiam, Ameliaxx :*