sobota, 1 czerwca 2013

Rozdział 20

Birdy - Skinny Love

Avalon położyła bukiet róż przy kamieniu nagrobnym. Pochowała Josepha na cmentarzu w Uniontown. Śledztwo w jego sprawie nie było długo prowadzone. Stwierdzono, że porywisty wiatr nabił go na drzewo. Nikt nie wierzył w te bzdury, ale nikt nie miał też zamiaru szukać prawdziwego powodu jego śmierci. Wykopywanie brudów z przeszłości wiązałoby się ze zgłębianiem w mroki miasta, a nikt z Uniontown nie chciał mieć nic wspólnego z tym co się działo. Ludzie skrywali swój strach pod maską niewiedzy i złudzeń.
Razem z Claytonem, Ethanem, Michaelem, Chelsea, Ivy, Liamem i Jasonem pochowali Josepha.
Przyszła nawet Chelsea. Stała pod brzozą, nieco oddalona od reszty, ale wciąż obecna. Wśród nich nie było tylko jednej osoby.
- Myślisz, że wróci? - zapytała szeptem Claytona.
Miał na sobie garnitur. Wystarczyło jedno spojrzenie w jego oczy, by dostrzec ból, rozpacz i cierpienie tak ogromne, że serce się zaciskało i podchodziło do żołądka, mięśnie wiotczały, a w oczach pojawiały się łzy.
- Myślę, że nie - odparł krótko.
Clay nie miał w zwyczaju mówić o swoich uczuciach, ale wtedy jego twarz wyrażała więcej, niż Avalon mogła znieść. Ukazywała jeszcze więcej bólu niż wtedy, gdy umarła jego siostra.
Być może dlatego, że wszystkich zawiódł, a najbardziej swoją siostrzyczkę. Być może dlatego, że przez niego wciąż każdy był w niebezpieczeństwie. Być może dlatego, że wypuścił Pierwotnego po to, by odzyskać Josepha, a on i tak zginął.
Być może...
Brunetka nie miała odwagi zapytać, więc milczała. Poczucie winy ją przytłaczało. Zbyt wielkim ciężarem była obarczona. Nawet nie miała siły, by o tym myśleć. Wiedziała, że gdy zacznie, może tego nie wytrzymać.
Pocałowała dłoń i dotknęła nią kamienia cmentarnego, po czym wyszła poza bramy cmentarza, na którym przybywało grobów...

Avalon usiadła na skórzanej kanapie w domu Nadprzyrodzonych. Zapanowało milczenie, ale wcale nie było męczące ani krępujące. W ogromnym salonie panowała głucha cisza. Brunetka słyszała bicie każdego serca z osobna. Jej gen już prawie w pełni się uaktywnił. Zmieniła się od ostatniego czasu. Była szybsza, silniejsza, miała lepszy wzrok i słuch, potrafiła wysyłać myśli, a wizje pojawiały się coraz częściej.
- Od jak dawna Joseph był wśród nich? Nie wyczułaś jego obeności, gdy z tobą przebywał? - zapytał Michael, trzymając dłonie w kieszeniach.
- Pierwotny wymienił z nim swoją krew. Skoro wcielił się w postać Margaret to zapewne należał do nich od momentu zapoznania się z nią. Byłam z nimi w Heal. Mieli randkę. Wtedy coś mnie zaatakowało...
- Jak mogłaś się nie domyślić?! - warknęła Chelsea.
Ze wszystkich Nadprzyrodzonych to właśnie ona najbardziej obwiniała Avalon. Nie musiała nawet podejść do dziewczyny, żeby zadać jej ogromną falę cierpienia. Jej ręce i nogi wygięły się w niemożliwy sposób. Upadła, wrzeszcząc z bólu.
- Zostaw ją. Martwa do niczego nam się nie przyda - powiedział Michael, a Chelsea się go posłuchała.
Podeszła do dziewczyny i zacisnęła długie paznokcie na jej szyi. Wbiły się pod jej skórę i wylały strumienie świeżej krwi.
- Kiedy będą polować, to właśnie ciebie rzucę im na przystawkę. Uważaj, bo jeżeli któreś z nas zginie, to wtedy dopilnuję, żebyś ty też staciła wszystkich najbliższych. Zacznę od twojego braciszka. To przez ciebie straciliśmy okazję. Setki ludzi zginie z twojej winy, a ja w tym czasie będę przyglądała się jak cierpisz z poczucia winy - powiedziała.
Kiedy odeszła, Avalon przymrużyła powieki i nabrała ostrożnie powietrza do płuc.
- Długo pracowałam nad tym, żeby wkupić się w łaski łowców, moja droga Avalon. Nawet pomagałam w napaści na twój dom, co akurat sprawiło mi całkiem sporą przyjemność. Szansa była tylko jedna, a ty ją zniszczyłaś. Będziemy pierwszymi, na które zapoluje Pierwotny. A ja nie dam się zabić - dokończyła i wyszła z salonu.
Chelsea naprawdę doskonale udawała ich wspólniczkę. Avalon dała się zabrać, bo wiedziała, że była do wszystkiego zdolna. Bezlitosna i nieprzewidywalna.
Nie zdziwiłaby się, gdyby w zanadrzu wciąż miała jakiś plan.
Nie mogła jej ufać.

Ivy weszła do mieszkania. Wyjęła z szafki płatki zbożowe, wsypała je do miski i zalała mlekiem. Zjadła je. Nikogo nie było w domu. Weszła na górę. Otworzyła drzwi do swojego pokoju i zamarła. Jej serce niemalże wyskoczyło z klatki piersiowej, gdy zobaczyła stojącego przed sobą Ethana. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Zwariowałeś?! Przestraszyłam się ciebie! - wrzasnęła.
On przekręcił lekko głowę i rzekł z uśmiechem:
- Wystarczyłoby zwykłe "jak się masz" - powiedział z udawaną uprzejmością.
- Idź do diabła - warknęła.
- Właśnie od niego wróciłem.
- Czego chcesz, Ethan?
- Obiecałaś mi coś - upomniał się. - Nie pamiętasz? Miałaś zrobić coś dla mnie w zamian za ratunek twojej przyjaciółki.
- Daj spokój - powiedziała, mierząc go chłodem spojrzenia.
Kiedy na niego patrzyła, nie mogła dostrzec niczego dobrego, uczciwego i honorowego. Okłamywał ją przez długi czas. Udawał miłego brytyjczyka, by zaciągnąć ją do łóżka. Dopiero gdy poznała jego sekret, pokazał jaki jest naprawdę. Zakłamany, okrutny i przebiegły. Nie miał nic wspólnego z chłopakiem, który pocieszał ją po stracie przyjaciółki.
Jednocześnie Ivy wciąż wierzyła, że gdzieś głęboko, na dnie jego duszy, znajduje się ta osoba, która jej pomogła.
- Och, chyba nie powiesz, że nie dotrzymujesz danego mi słowa? - Uniósł jedną brew ku górze i uśmiechnął się w niezwykle przerażający sposób. Kiedy jego usta wyginały się w tym uśmiechu, w oczach pojawiał się błysk, którego blondynka nie mogła zidentyfikować. Po prostu się go bała. Słowa wypływające spod jego warg brzmiały jak groźba.
- Czyżbyś ty zawsze dotrzymywał obietnicy? - zadrwiła.
- Tak, owszem - odparł z ogromną powagą w głosie. Jej uwagę potraktował jak obelgę.
- Dotrzymam słowa. Wkrótce się spotkamy- powiedziała.
Chciała otworzyć przed nim drzwi, ale on zablokował jej drogę swoim ciałem.
- Do zobaczenia - wyszeptał, nie odwracając od niej wzroku.
Jego spojrzenie było porażające i przenikliwe. Nie mogła oderwać od niego oczu. Wyjął coś z kieszeni i zacisnął w pięści, po czym przekazał szybko dziewczynie. Trzymała to w dłoniach, jednak nie zdążyła zobaczyć co, bo szybko schował to w jej dłoni. Przyłożył rękę do jej klatki piersiowej, nie odwracając wzroku. Wystarczyło, że na chwilę się odwróciła, a on zniknął.
Zobaczyła jedynie cień za oknem. Już go nie było.
Otworzyła dłoń i jej oczom ukazała się złota, wyszukana bransoletka. Niezwykle skromna i gustowna. Była przepiękna. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, po czym ponownie wyjrzała za okno, ale nie dostrzegła nikogo.
Ethan był już w drodze do domu.

Clayton stał na ogromnym tarasie i przyglądał się słońcu, powoli obniżającemu się za horyzont. Avalon podeszła do niego i położyła dłoń na ramieniu blondyna. Nie zląkł się ani nie odwrócił. Stanęła przy nim.
- Wkrótce wyruszamy do Pittsburgha. Ja, ty, Ethan, Michael i Ivy. Tyler się tam zakwaterował - powiedziała. - Poprosiłam, by Liam miał oko na Jasona. Od pogrzebu nie zamienił ze mną słowa. Tyler musi coś z tym zrobić. Kiedy go sprowadzimy, wmówi mu, że śmierć Josepha była tylko wypadkiem. Pomoże mu zapomnieć - powiedziała, kierując wzrok w stronę ognistej kuli.
Milczał.
- Myślisz, że Tyler wróci? - szepnęła.
- Do Uniontown może kiedyś wróci, ale na pewno nie do siebie. On już nigdy nie będzie taki sam - powiedział krótko, a po plecach brunetki przeszły ciarki.
Dziewczyna zacisnęła palce na poręczy balustrady. Spojrzała się z ukosa na Claytona, w którego oczach stały łzy. Odbijał się w nich cały ból i gniew.
Postanowiła zadać pytanie, którego tak bardzo się obawiała.
- Żałujesz? - powiedziała, ale nie sprostowała. Była pewna, że się domyśli. Pewnie wiedział, co ją dręczy. Słyszał jej myśli.
- Żałuję tylko tego, że zginął Joseph. Nie żałuję, że wypuściłem Pierwotnego na wolność. Wiem jak wielkim bólem jest utrata bliskiego i nie chciałem, żebyś znowu musiała cierpieć. Tracimy wszystko po kolei. Wkrótce zabraknie nam czasu, by grzebać zmarłych.
- Wkrótce nie będzie kogo grzebać - skwitowała.
Spojrzał się na nią i uśmiechnął smutno, jakby pragnął dodać jej otuchy.
- A więc Pittsburgh? Piękne miasto - powiedział, zmieniając temat.
- W takim razie wiele zmieniło się od twojego pobytu. Teraz jest to miasto pełne tajemnic i śmierci. Świetna siedziba dla Pierwotnego.
- Ta cała gonitwa jest dość frustrująca. Nie masz już dość ciągłego szukania, dociekania?
Avalon wzruszyła lekko ramionami. Nie wiedziała co odpowiedzieć, ale Clayton miał rację.
Miała już dość.
- Wyjeżdżamy do Pittsburgha. To dobry moment, by wszystko poukładać, by zacząć od nowa. Zaczynam nowy etap. Chcę spalić wspomnienia, chcę zostawić wszystko za sobą. Jest tylko teraz i dzisiaj.
- Powodzenia, Avalon. Gdziekolwiek się nie udasz, zło cię dogoni - powiedział Clayton i spojrzał się w jej oczy.
Na taras wszedł Liam. Jego zatroskany wzrok wystarczył, by Avalon rzuciła się w jego ramiona. Mocno go do siebie przytuliła. Wplotła palce w jego włosy, po czym jeszcze mocniej wtuliła twarz w jego tors. Tak dobrze czuła się będąc przy nim.
Ujął jej podbródek w dłoń. Patrzył się w jej oczy tak łapczywie, tak namiętnie. Pragnął ją pocałować i mieć na wyłączność. Chciał, by stali się jednością. Ta bariera rozsądku jaka ich dzieliła była nie do zniesienia. Avalon nie mogła wytrzymać ani chwili dłużej. Pragnienie poczucia go, dotknięcia, zatracenia się było tak bolesne...
- Śmiało - usłyszała w głowie myśl, jaką wysłał jej Clayton. - Przestań myśleć, zacznij żyć póki możesz.
Poddała się chwili i łapiąc kurczowo za czarną koszulkę, zachłannie przycisnęła wargi do jego ust i objęła rękoma opaloną szyję. Całowała namiętnie i gorąco. Potrzebowała jego bliskości i umocnienia w świadomości, że jest przy niej. Czuła jego delikatny, szorstki zarost, kiedy dotykała policzkami jego twarzy.
Odsunęła się i nie powiedziała nic. Zatracili się w swoich spojrzeniach, które mówiły wszystko.
Bali się. Bali się następnego dnia, ale nie mieli zamiaru uciekać. Byli zdeterminowani do pokonania zła. Byli zdeterminowani do pokonania każdej przeszkody, byle tylko być razem i przetrwać kolejny dzień.

od autorki:
To już 20 rodziałów... Ciężko w to uwierzyć. Robię sobie przerwę. Nie wiem jak długo będzie trwała, ale jestem pewna, że nie skończę na 20 rozdziale.
Rozpocznę teraz pisanie nowej, mam nadzieję że lepszej części.
Chcę Wam podziękować za to, że ze mną jesteście. Dziękuję za wsparcie i mobilizacje. Dziękuję za to, że pozwalacie mi się realizować. To dla Was będę pisała dalej. :)
Jeśli czytasz, skomentuj, proszę.
Pozdrawiam i całuję, Ameliaxx