niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 16

Christel Alsos - Found

Wokół Avalon snuła się gęsta, mleczna mgła, która zasłaniała jej widoczność. Drzewa kołysały się łagodnie pozwalając, by uszy dziewczyny drażnił szelest liści.
Szła powoli. Machała dłońmi, jakby chciała odgarnąć nimi ciężkie i gęste powietrze. Czuła napierający na nią niepokój i lęk, ale nie uległa mu. Miała już dość poddawania się i była gotowa, żeby stoczyć walkę.
Chłód tulił jej gołe nogi. Miała na sobie tylko zwiewną, muślinową sukienkę w groszki, którą bawił się wiatr.
Bose stopy stąpały po leśnej ściółce. Spojrzała w górę, ale konary drzew pozwalały tylko, by zobaczyła niewielkie skrawki atramentowego nieba, które rozświetlało kilka maleńkich punkcików.
Stanęła.
Wiedziała, że jest już na miejscu.
- Nie boję się - powiedziała odważnie. Nagle, przez ułamek sekundy, jej sokole oko dostrzegło cień jakiejś postaci. Wzdrygnęła
się, ale nie miała zamiaru uciekać. - Pokaż się - rozkazała.
Czuła nieznajomą energię, więc krzyknęła ponownie. Mijały minuty, a ona nie otrzymywała odpowiedzi. W lesie zrobiło się dziwnie głucho i martwo, jakby nikogo w nim nie było. Zrezygnowana, spuściła wzrok, ale już po chwili jej czujność przywrócił trzask gałęzi. Podniosła głowę i przetarła oczy.
Nie, to nie może być prawda, szepnęła i wyciągnęła dłoń przed siebie.
To była ona.
Widziała jej lśniącobiałą aurę, która mogłaby rozświetlić najczarniejszą i najbardziej ponurą noc.
- Avalon - szepnęła cicho i dziewczyna miała już pewność, że to ona. Rzuciła się w jej ramiona. Odwzajemniła uścisk. Czuła ją. Jej aksamitne włosy, miękką skórę i zapach wiosennych perfum. Widziała jej delikatne zmarszczki i roześmiane oczy. Możliwość przebywania z nią była tak cudowna, tak niesamowita, że aż bolesna.
- Mamo - jęknęła cicho przez łzy.
- Mamy mało czasu - powiedziała pospiesznie.
- Mało czasu? O czym ty mówisz? Przecież jesteś tutaj! Oh mamo, mam ci tak wiele do opowiedzenia, tyle się wydarzyło kiedy ciebie nie było!
- Avalon, nie tak głośno - uciszyła ją, po czym rozejrzała się dookoła, jakby chciała się upewnić, czy nikt ich nie usłyszy. - W każdej chwili może się tutaj pojawić... Posłuchaj mnie, Avalon. Jesteś w niebezpieczeństwie, twoi przyjaciele i całe miasto również. Ja nie mogę ci pomóc, ale spokojnie, dasz sobie radę. Jesteś silna. Chcę ci tylko powiedzieć, oh córeczko... Tak bardzo cię kocham. - Otarła kciukami jej gęste łzy, spływające strumieniami po rumieńcach w odcieniu piwonii. Odcinały się na jej policzkach jak płatki śniegu na dłoni.
- Mamo, o czym ty mówisz? Kto może się pojawić? - powiedziała przez łzy.
- Nie płacz - uspokoiła ją kojącym głosem. - Przepraszam, że nie miałyśmy czasu, by się pożegnać. To już ostatni raz, kiedy się widzimy, ale...
- Słucham?! Nie! Nie! Nie! Nie pozwolę ci odejść! Nie teraz! Jesteś mi potrzebna! Ja już nie daję sobie rady, proszę, nie odchodź ode mnie...
Kobieta dotknęła jej ramion, a ona się uspokoiła. Spojrzała głęboko w jej oczy.
- Przyszłam tutaj, żeby cię ostrzec. Nie mogę nic więcej powiedzieć, bo może tu przyjść i zrobić ci krzywdę. Avalon, chciałam ci tylko powiedzieć, że jestem z ciebie dumna. Kocham cię i przepraszam, że odeszłam tak szybko. Jesteś dzielna, więc walcz, nie poddawaj się. - Uścisnęła ją i pocałowała w policzek. Brunetka zatrzęsła się w jej ramionach z bezsilności, a ona poklepywała ją łagodnie po plecach. Wtuliła twarz w jej włosy i głaskała je delikatnie. Ją również bolało, że musi odejść od córki.
- Tak musi być, Avalon. - Spojrzała na nią roześmianymi, pełnymi radości oczami. - Kocham cię córeczko - wyszeptała. Dziewczyna czuła, że usiłuje się z nią pożegnać, więc ponownie rzuciła się w jej ramiona i zacisnęła ręce z całych sił nie pozwalając, by jej uciekła. Myśl, że może ją teraz zostawić, rozbijała jej duszę na maleńkie kawałki, jak tafla zwierciadła po zetknięciu z ziemią.
- Też cię kocham, mamo - wyszeptała poprzez łzy, które skapnęły na atłasową bluzkę kobiety. Jej ciało zanikało w ramionach dziewczyny, ustępując miejsca powietrzu. Po chwili, nie czuła już nic.
Opadła bezsilnie na kolana, schowała twarz w dłonie i zaczęła szlochać. Wciąż czuła napierającą na nią złą siłę, ale bardziej wykańczała ją myśl, że nigdy nie ujrzy swojej mamy.
Pożegnała się z nią i zniknęła. Na zawsze.
Czuła jak ktoś szarpie jej ramię. Odwróciła się na drugi bok, otworzyła oczy i nagle zrozumiała, że mama porozumiewała się z nią poprzez sen.
- Avalon! Avalon! - obeszło jej mimo uszu. Zlekceważyła krzyki znajomego głosu. Była jeszcze zbyt pochłonięta myślami i spotkaniem z matką. Na myśl o jej promiennej twarzy, zrobiło jej się lżej, a jej ciało obeszła przyjemna fala ciepła.
Odetchnęła i znowu zamknęła oczy pozwalając, by sen ją ogarnął


Trzęsła się przez sen. Wyglądała na wykończoną. Zupełnie jakby resztkami sił walczyła, by się obudzić, ale przegrywała. Była taka bezbronna...
Tyler zabrał ją do siebie, ze szpitala. Leżała na jego łóżku, wtulając głowę w poduszkę.
Był pewny, że zregenerowanie sił po takim wysiłku może trochę potrwać, ale stan dziewczyny wcale się nie polepszał i Tyler był już gotowy, by wezwać Ethana, dzięki któremu by wyzdrowiała.
Nawet przez sen wyglądała pięknie, pomyślał, przyglądając się jej nabrzmiałym, koralowym wargom proszącym o pocałunki.
Szybko odwrócił od niej wzrok i podszedł do okna. Usiadł na parapecie.
Nic dla mnie nie znaczy, powtarzał w myślach, mając nadzieję, że kiedy zrobi to tysiąc razy, może stanie się prawdą.
Jedno było pewne, Tyler był mistrzem w panowaniu nad sobą.
Usłyszał coś bardzo cichego. Coś, co dobiegało od strony jego łoża. Avalon pokasływała, a on pędem znalazł się tuż przy niej. To wcale nie było zamierzone. Zwykły, bezwarunkowy odruch.
Otworzyła zmęczone oczy i zatrzepotała kilka razy rzęsami.
- Tyler - powiedziała cicho ochrypłym głosem. Wcale nie brzmiał jak jej głos.
- Wyjdziesz z tego - zapewnił ją troskliwie.
Zaczęła pokasływać coraz głośniej i głośniej, zupełnie jakby się czymś dusiła.
- Zimno mi - jęknęła łamiącym się głosem, po czym ściągnęła z siebie prześcieradło, którym była przykryta. Miała na sobie tylko białą bieliznę wykończoną koronką. Nagie ciało nigdy nie wywierało na nim większego wrażenia, ale jej było tak perfekcyjne, że nie mógł oderwać od niego wzroku. Każdy centymetr był idealny, a jego podniecenie potęgowały dwa skrawki materiału, którymi była okryta.
- Proszę, przykryj mnie czymś cieplejszym - szepnęła.
On szybko wyciągnął kołdrę i koc i położył je na niej. Przyłożył dłoń do jej gładkiego czoła. Miała wysoką gorączkę. Brunet wszedł do łazienki, która była w jego pokoju i nalał wody do szklanki, na której dnie pływało jeszcze trochę bourbonu. Wlał ją dziewczynie do ust, a ona połykała ją z trudem. Wypiła wszystko i po chwili, odetchnęła cicho z ulgą.
Była bardzo osłabiona.
- Czego potrzebujesz? - zapytał gorączkowo, zauważając, że dziewczyna krzywi się z bólu, który przeszywał każdy centymetr jej ciała.
- Pójdź po Michaela - szepnęła ledwo słyszalnie. Na szczęście, zrozumiał. Niechętnie zszedł na dół. Nie chciał go o nic prosić, ale zrobił to. Tylko i wyłącznie dla Avalon.
Michael wszedł do pokoju, w którym leżała. Był zaniepokojony jej stanem. Dotknął dwoma palcami jej szyi. Prawie nie czuł pulsu. Przeniósł dłoń w okolicę jej serca i zamarł.
Odsunął się od niej i wyszedł za drzwi, a Tyler podążył jego śladem.
- Ona umiera - oświadczył zgorzkniałym tembrem głosu.
- Umiera? Przecież ona nie może umrzeć! Ethan trzyma ją przy życiu i może zginąć jedynie spod rąk łowcy - zaprzeczył.
- Jest wycieńczona. Ethan może i zapewnia nam długowieczność, ale nie chroni przed chorobami. Jeśli on jej nie wyleczy, nie dożyje następnego dnia.
Tyler kurczowo złapał za koszulę Michaela i przycisnął go do ściany, ale ten bez większego trudu go od siebie odepchnął z taką siłą, że brunet poleciał na schody, a jego upadkowi towarzyszył głośny huk.
Nie poddał się jednak i ponownie spróbował uderzyć Michaela, ale ten bez trudu wykonał unik.
- Panuj nad sobą! - rozkazał, uderzając go pięścią w brzuch. Tyler wygiął twarz w grymasie bólu.
- Ona. Nie. Może. Umrzeć. - powiedział dosadnie, akcentując dokładnie każde słowo.
- Spokojnie, przyjacielu - głos Michaela był opanowany i rozsądny. Poprawiwszy koszulę, pociągnął dłonią kilka razy po swoim zaroście. - Jej moce nie są jeszcze w pełni aktywne. Najwidoczniej przeciążyła swój, wciąż ludzki organizm.
- Nie pozwolę, żeby umarła! - Jego oczy były pełne złości i zaciętości.
- Porozmawiam z Ethanem. Pomoże jej - zapewnił go, po czym położył dłoń na jego ramieniu i zacisnął ją mocno. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie próbuj odkupić swoich win... Nigdy nie wybaczę ci tego, co zrobiłeś.
- Licz się ze słowami. Jeszcze będziesz mnie potrzebował, przyjacielu. - Uśmiechnął się z udawaną uprzejmością, która jedynie podgrzała krew w żyłach Tylera. Zrzucił ze swojego ramienia jego dłoń.
- Nie nazywaj mnie tak. Już nie jestem twoim przyjacielem - wysyczał i z trudem powstrzymał się od tego, by go nie uderzyć. Gdyby nie fakt, że mógł się jeszcze przydać, wymierzyłby mu cios.
- Pomóż tej dziewczynie, niczego więcej od ciebie nie chcę - warknął.
- Oh, rozumiem, że jej los jest w moich rękach? - zaśmiał się ironicznie.
- Jeżeli niczego nie wskórasz, zaraz nie będziesz miał rąk - powiedział lekko, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Uśmiechnął się w charakterystycznym dla niego uśmiechu. Zawsze się tak uśmiechał podczas triumfu.
- Nie pozwolę jej umrzeć i wcale nie ze względu na ciebie. Ta dziewczyna mnie intryguje i z chęcią popatrzę na twoje desperackie starania o nią. Nie mam ochoty na kolejny pogrzeb - powiedział, odchodząc. - Przynajmniej nie teraz - dorzucił półmrukiem, schodząc po schodach.


Nic na świecie nie irytowało Chelsea bardziej od świąt Bożego Narodzenia - no może tylko Avalon. Były całkiem niepotrzebne. Wkurzało ją to zamieszanie wokół nich.
Ludzie są śmieszni, pomyślała, patrząc na świąteczne wystawy.
Weszła do swojego ulubionego sklepu z bielizną. Wybrała figlarny, czerwony komplet i wrzuciła go do torebki. Zdając sobie sprawę, że alarm włączy się wraz z wyjściem ze sklepu, zepsuła go. Bez większych problemów, sprawnie posługując się swoją mocą, sprawiła, że system alarmowy się zepsuł.
Ta umiejętność była bardzo przydatną sprawą.
Chociaż była w centrum handlowym (niewielkim budynku, w którym było może z dziewięć sklepów), włożyła na nos okulary przeciwsłoneczne Gucciego. Poprawiła spodnie Armaniego, które podkreślały perfekcyjny kształt jej pupy i ruszyła przed siebie.
Mężczyźni wlepiali w nią oczy i nie mogli oderwać spojrzeń, a kobiety rzucały nienawistne, zazdrosne spojrzenia.
Wracając, wstąpiła do Heal. Ona również zdążyła uzależnić się od tego miejsca. Może dlatego, że było jedynym, gdzie można było całkiem dobrze zjeść i napić się alkoholu.
- Poproszę whiskey. - Uśmiechnęła się do barmana, który natychmiast zajął się jej zamówieniem. Nawet na nią nie spojrzał, co wydawało jej się co najmniej niepokojące. Zlustrowała go dokładnie wzrokiem i rozpoznała go. To był... Jak ten chłopak miał na imię?
- Znam cię - mruknęła, a on postawił przed nią szklankę szkockiej.
Chłopak, jakkolwiek miał na imię, zignorował ją.
- Czyżbyś się mnie bał? - zapytała z przekorą, co dawało jej niezwykłą satysfakcję.
- Też cię znam, niestety. I żywię do ciebie naprawdę potężne uczucia, ale żadne z nich nie ma nic wspólnego ze strachem - wycedził przez zęby. - Podać coś jeszcze? - dodał wyjątkowo uprzejmie.
Chelsea zamiast odpowiedzieć, skupiła swoją uwagę na jego dłoni, która ponaglająco stukała w blat. Zacisnęła zęby i uśmiechnęła się złowieszczo.
Jej bezlitosna natura podpowiadała, żeby dać chłopcu porządną nauczkę. Zmarszczyła brwi, a jego palce wygięły się nienaturalnie. Kości dłoni zaczęły trzaskać powoli. Jedna po drugiej.
Ból był nie do zniesienia. Zacisnął zęby z całych sił i z trudem tłumił okrutny wrzask. Chelsea musiała przyznać, że był bardzo wytrzymały.
- Przestań, do cholery! - krzyknął prawie bezdźwięcznie, a ona przestała. - Dlaczego to zrobiłaś? - Wykrzywił twarz z bólu.
- Kaprys. - Uśmiechnęła się czarująco. Był to ten sam uśmiech, którego używała, by omamić sobie facetów wokół małego palca.
- Avalon wiele razy powtarzała mi, że jesteście godni zaufania i nie krzywdzicie nikogo bez powodu. Udowadniała mi na każdym kroku, że jesteście tacy jak ona. Chciała, żebym się do was przekonał i wiesz co? Dopiero teraz naprawdę widzę, czym jesteście. Bezdusznymi istotami, którym największą radość sprawia ból drugiego człowieka. Urodziliście się potworami i tacy pozostaniecie. Nie macie w sobie nawet odrobiny człowieczeństwa - wycedził przez zęby, ignorując łzy, które napłynęły mu do oczu, zamazując widok. Ból nasilał się z każdą chwilą. Nabrał powietrza do płuc i odwrócił się od niej. Pewnie poszedł się zwolnić.
Była wkurzona, ale nie miała zamiaru zadawać mu kolejnej fali bólu. Odetchnęła ciężko i zanurzyła wargi w whiskey. Ten cały Liam czy jak mu tam, niewątpliwie był wkurzającym pajacem, ale miał w sobie coś szczerego i prawdziwego. To co powiedział może nawet ją...dotknęło? Oczywiście, nie mogła przyznać się przed sobą, że zaimponował jej, bo oznaczałoby to przegraną.
A Chelsea nigdy nie przegrywała i zawsze dopinała swego.
Rozejrzała się po Heal. Jej oczy wszędzie napotykały zakochane pary. W jednej chwili pomyślała nawet, że może te święta nie wydawałyby się tak idiotycznymi, gdyby nie spędzała ich sama, ale szybko wybiła sobie tę niedorzeczną myśl z głowy i udała się w stronę jednego ze stolików, przy którym siedział przystojny blondyn. Najprawdopodobniej czekał na swoją drugą połówkę, ale Chelsea miała to gdzieś.
Podeszła do niego machając seksownie biodrami.
To moja następna zdobycz, pomyślała, kierując się w jego stronę. Już rzuciła swoje kocie, uwodzicielskie spojrzenie.
Teraz musiała tylko złapać mysz za ogon.  


Tyler wszedł do pokoju i oparł się dłońmi o dębowy stolik. Nie ukrywał swojej złości. Szarpnął zgrabną szyjkę butelki z bourbonem i upił z gwintu kilka solidnych łyków, po czym kopnął stolik tak mocno, że upadł na ziemię.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła Avalon, która wciąż leżała na jego łóżku, ledwo oddychając.
Jeszcze nigdy nie czuła się tak źle, ale nie miała w zwyczaju się skarżyć.
Nie odpowiedział jej.
- Słyszałam wszystko - dodała spokojnym, ochrypłym głosem. - Proszę, powiedz co tam się stało. Nic nie pamiętam...
Tyler wolnym, gepardzim krokiem przemieścił się do łóżka, na którym leżała. Usiadł na jego krawędzi.
- Pamiętasz ten wieczór, który spędziłaś z Ivy?
Pokiwała głową bardzo delikatnie. Ledwo zauważalnie.
- Straciłaś przytomność. Ivy zadzwoniła na pogotowie. Dali jej leki na uspokojenie, bo strasznie świrowała. Ty zostałaś pod obserwacją, ale zabrałem cię stamtąd do siebie.
- Co z Ivy? Jak się czuje? - wydyszała z trudem, ale widać było, że jest bardzo przejęta.
Nawet w sytuacji, kiedy była tak bliska śmierci, martwiła się tylko o swoich przyjaciół. Nie o siebie. Tyler był pewny, że gdyby zaszła taka konieczność, oddałaby za nich życie.
- Jest u siebie, uśpiłem ją na kilka godzin. - Dotknął palcami jej gładkiej dłoń i pogłaskał ją lekko. Nie odsunęła jej i nie było to bynajmniej spowodowane wyczerpaniem.
- Dziękuję ci za wszystko. - Spojrzała na chwilę w jego oczy. Tym razem nie były już tak czarne i niedostępne. Zdawało jej się, że na chwilę schował chitynową powłokę, która chroniła go przed każdym, kto mógłby zobaczyć choć niewielkie strzępy jego duszy.
Dwa, czarne kryształy nie były już tak nieprzeniknione. Otworzył się na nią i niemalże widziała srebrzysty księżyc, który rozjaśnił ich atramentowe niebo.
Ku jego zaskoczeniu, dotknęła dłonią jego palców. Coraz śmielej przesuwała ją w jego stronę.
Nie mógł się już powstrzymać.
Pragnął jej. Pragnął jej jak jeszcze nigdy nikogo ani niczego nie pragnął. Pragnął ją poznać i poczuć. Pragnął, by stali się jednym organizmem, jedną osobą, jednym elementem i częścią układanki.
Nachylił się nad nią i poczuł jej oddech, który tylko zmotywował go do działania. Nie zaprotestowała, a jej oczy mówiły wyraźnie, że tego chce.
Dotknął jej warg i poczuł się tak miękko, tak błogo, zupełnie jakby ziemia się pod nim rozstąpiła. Poprzez zwykłe muśnięcie jej ust poznawał wszystkie zakamarki jej duszy. Ona czuła się tak, jakby nad ich głowami zatańczyły fajerwerki i wydawało jej się, że ten pocałunek pozwala jej go poznać zupełnie na nowo. Odkryła cały wszechświat ukryty wcześniej w jego oczach i resztkami sił zacisnęła palce na prześcieradle.
Jego język pracował bardzo miękko i delikatnie, ale jej nawet przez moment nie przeszło przez głowę, że ma już w tym doświadczenie, bo jego usta całowały nie jedną.
Jeszcze nigdy nie czuła czegoś takiego. Zupełnie, jakby całowała się po raz pierwszy.
Dotknął jej policzka i wyraźnie miał ochotę na więcej, ale ona odwróciła głowę.
Przestał, chociaż było to trudne.
Wpatrywała się w niego przez chwilę. Leżała nieruchomo. Jedynie koc, którym była przykryta, poruszał się w górę, po czym zapadał, kiedy oddychała.
Nagle, oddech dziewczyny stał się szybszy i bardziej niespokojny. Zaczęła pojękiwać cicho i poprosiła Tylera bezgłośnie, by pomógł jej usiąść. Chłopak chwycił jej dłonie, a ona odchyliła głowę w prawo i zwymiotowała na dywan, na którym leżało łoże.
Wymiotowała... krwią?
Tyler zbiegł na dół, ale nikogo nie było w domu. Wyjął z kieszeni numer Michaela i zadzwonił do niego.
- Gdzie do licha jest Ethan?! - wrzasnął tak głośno, że Michael odsunął komórkę od ucha.
- Wyjechał z Uniontown - oznajmił spokojnym głosem.
- Musimy go tutaj sprowadzić! Natychmiast!
- Raczej nie sądzę, że będzie chciał wrócić. Nie wiem, gdzie się znajduje, ale dołożę wszelkich starań, by się dowiedzieć.
- Kompas powinien załatwić sprawę i chyba znam kogoś, kto będzie mógł go przekonać do powrotu. Co za idiota... Zawsze robił to na co miał ochotę, bez myśli o konsekwencjach.
- Postępuje zupełnie tak samo jak ty. Frustrujące, nieprawdaż?
Brunet natychmiast się rozłączył. Teraz musiał namierzyć Ethana i liczyć na to, że Ivy uda się przekonać go do powrotu. Tymczasem wszedł na górę, by zaopiekować się Avalon.


od autorki: No i w końcu mamy 16 :)
Co sądzicie? Liczę na Wasze opinie!
Przede wszystkim, chcę Wam gorąco podziękować za te komentarze pod ostatnim rozdziałem. Wciąż nie mogę się otrząsnąć. Przez Was się popłakałam! :P
Kolejne rozdziały też są w głowie, ale brakuje mi czasu na realizacje pomysłów. Gdyby nie Wy, pewnie tego rozdziału również nie dodałabym tak szybko, bo zmobilizowałam się w ostatniej chwili i taka wena mnie dopadła, że w jedną noc go napisałam. :DDD
Dla Was!
Czytasz? W takim razie proszę o komentarz i dodanie mnie do obserwowanych! :)
Pozdrawiam, Ameliaxx :*


 

10 komentarzy:

  1. Brak mi słów, nie mogę uwierzyć że Tayler może być taki delikatny. Ten pocałunek .. mmm .. kibicuje im od początku.
    Mam nadzieję że Avalon wyjdzie z tego :'(
    Weny, czasu i do następnego ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Avalon. Mam nadzieje, że będzie z nią wszystko dobrze. Tayler jest taki słodki jak się stara o Avalon. Oby im się ułożyło.
    Mam nadzieje, ze będziesz miała więcej czasu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że tak szybko pojawił się kolejny rozdział ;) Nadal nie mogę uwierzyć, że to już szesnasta część opowiadania. To co cudowne i piękne, tak szybko leci ;D
    Strasznie szkoda mi Avalon. Sama nienawidzę chorować, a wymiotowanie krwią tym bardziej już mi się nie uśmiecha. To całkiem słodkie, że nawet w chwili kiedy sama jest bliska śmierci potrafi zamartwiać się o swoich przyjaciół, a w tym przypadku o Ivy. Pocałunek Taylera i Avalon. Bez wątpienia moment, na który czekałam od początku tej historii. Coś niesamowitego i okropnie cudownego. Jeszcze w chwili kiedy ona jest bliska śmierci- wymarzony moment. Strasznie spodobało mi się, jak chłopak tak wielką paniką zareagował na wieści o zdrowiu głównej bohaterki. Bez wątpienia już na pierwszy rzut oka można dojrzeć, że jemu naprawdę na niej zależy. Ahh.. Mogłabym tak pisać i pisać, ale trzeba wreszcie to zakończyć. No cóż. Znów oczarowujesz mnie cudowną szesnastką i po raz kolejny muszę Ci powiedzieć, że nie mogę doczekać się kolejnych przygód głównych bohaterów. Jesteś cudowna i będę Ci to powtarzać do końca swoich dni i jeszcze dłużej. Mam nadzieję, że siedemnastka pojawi się równie prędko ;D


    Pozdrawiam cieplutko : http://righttroughthenight.blogspot.com/



    OdpowiedzUsuń
  4. no kurcze genialny jest ! nie sądziłam że Avalon aż tak sie xle poczuje.. ale wydobrzeje prawda? coraz bardziej lubie Tylera ! ;) no bardzo ładnie sie nia zaopiekował xx a nie sądziałm że spotkam Liama w barze za ladą ;) ajj dobrze ci tak Chelsa.. och, jak ja ja nienawidze ...
    no kurcze, zycze dalszej weny, ochoty do pisania, i koljenych rozdziałów, blogów :*

    Klaudia CityLondon

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowny! na takie coś warto czekać... Tyler jest boski i chciałabym mieć takiego swojego prywatnego Tylera XD Chelsea jest wręcz odrażająca. tak bardzo jej nienawidzę...
    cieszę się, że odżyłaś xoxo

    OdpowiedzUsuń
  6. I w końcu doszło do pocałunku *_*
    Świetnie, że Tyler ujawnił swoja delikatna naturę i się nią zaopiekował. :P
    A sen z matką - piękny :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest cudowny! Może i nie dzieje się w nim za dużo, z wyjątkiem pocałunku, do którego zaraz dojdę, to został ruszony wątek Ivy i Ethana, za który cię uwielbiam! Nie sądziłam, że Avalon może się rozchorować od wzywania złych dusz. Nie myślałam również, że Tyler może być tak opiekuńczy. A ten pocałunek? Był taki magiczny, delikatny, cudowny, romantyczny, poetycki.. Po prostu nie sądziłam, że porywczego Tylera stać na taki pocałunek. Wow, jesteś wielka! Jestem naprawdę zakochana w tym blogu i pomimo że nie zawsze komentuje, to wiedz, że tu jestem i zawsze będę cię wspierać!
    Twoja największa fanka, czekająca ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział, który prawdopodobnie wchłonie jak gąbka i postara się skomentować pomimo zapierdolu w szkole! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jest naprawdę świetny uwielbiam twoje opowiadanie naprawdę dziewczyno duże gratulacje odwaliłaś kawał dobrej roboty! Kocham całe to opowiadanie i naprawdę duże wyrazy szacunku bo stworzyłaś naprawdę perełkę!

    OdpowiedzUsuń
  9. jest genialny

    OdpowiedzUsuń