sobota, 2 marca 2013

Rozdział 7


Avalon przeszła cicho przez próg. W prawej dłoni trzymała parę szpilek z zeszłej nocy. Zamknęła drzwi bardzo delikatnie, żeby nie obudzić żadnego z domowników. Rozejrzała się uważnie po kuchni, po czym wyciągnęła z lodówki jogurt truskawkowy. Nucąc pod nosem melodię ulubionej piosenki, weszła do salonu.
Obraz, który zobaczyła przed oczyma, zamroził krew w jej w żyłach. Joseph, z trudem podpierając się na kanapie, pojękiwał cicho. Prawą dłoń trzymał na klatce piersiowej. Jego koszula była zakrwawiona. Kiedy przesunął rękę, Avalon zobaczyła czerwoną plamę rozlewającą się na niebieskim materiale.
Dziewczyna wypuściła z ręki kubeczek jogurtu i szybko podbiegła do mężczyzny. Rzuciła się na kolana łapiąc jego dłoń.
- Jason, spokojnie, już dzwonię po karetkę - wypowiedziała astmatycznie.
Zaczęła błądzić rękoma po kieszeniach, szukając telefonu komórkowego. Nie mogąc go znaleźć, pobiegła do kuchni łapiąc prędko telefon stacjonarny. Spanikowana, zadzwoniła na pogotowie ratunkowe. Wróciła biegiem do salonu zaciskając zęby do bólu.
- Napadli na nas - jęknął.
- Kto?! Kto na nas napadł?! - zapytała gorączkowo.
Starał się coś powiedzieć, ale nie miał wystarczająco dużo sił. Przymrużył powieki.
- Nie! Jason, proszę, nie zamykaj oczu! Karetka zaraz przyjedzie! - krzyczała, zanosząc się płaczem.
Nie odpowiedział.
Każda sekunda wydawała się trwać wieczność...

 

Tyler podszedł do szpitalnej szyby, za którą na łóżku leżał Jason. Spojrzał na Avalon, która czuwała przy nim już od kilku godzin. Stan mężczyzny był stabilny.
- Nie powinnaś była wzywać pogotowia! - krzyknął bezgłośnie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. - Załatwilibyśmy to bez tego niepotrzebnego hałasu - mruknął.
Avalon nie uraczyła go nawet przelotnym spojrzeniem, wciąż beznamiętnie wpatrując się za szybę.
- Wiesz kto mu to zrobił, prawda? - zapytał ostrożnie.
Zerknęła na niego, ukrywając przerażone i smutne oczy pod wrogo ściągniętymi brwiami.
- Skąd mam wiedzieć kto to zrobił? - powiedziała półgębkiem. - Skąd mam mieć pewność, że to oni, a nie wy? Mam wam tak po prostu we wszystko uwierzyć i śmiało być po waszej stronie nawet nie wiedząc czy jest słuszna?
- Widziałaś do czego są zdolni. - Schował dłonie w kieszeniach. - Musimy ich zaatakować! Wciąż będziesz w niebezpieczeństwie, jeśli czegoś nie zrobimy. Następnym razem nikt nie uratuje ani Jasona, ani Josepha ani nawet sierotki Avalon - powiedział dosadnie.
Brunetka spojrzała na Josepha podłączonego do aparatury, po czym zbadała wzrokiem brata siedzącego w wózku inwalidzkim na korytarzu. Pstrykał nerwowo palcami, patrząc na kolana. Odkąd przyjechali, nie odezwał się ani słowem.
- Jak chcesz ich zaatakować? - zapytała szeptem.
- Umysł łowców jest odporny na hipnozę. Tak jak wszystkie istoty nadprzyrodzone, po czasie wszystko sobie przypominają.
- Chelsea mówiła, że to może być każdy. Jak mamy zaatakować skoro nawet nie wiemy kogo?
- No cóż. - Westchnął. - Trzeba liczyć na szczęśliwy traf. - Wzruszył ramionami.
- Oszalałeś?! Nie możesz zabijać niewinnych ludzi licząc na to, że któryś z nich będzie łowcą! - warknęła.
- Dlatego żeby namierzyć łowców, potrzebujemy Michaela. Znajdź go, a my zrobimy resztę.
- Czyli dopóki nie znajdziemy Michaela, cała moja rodzina będzie w niebezpieczeństwie?
- Słuchaj... Łowcy szukają osób, na których nam zależy, żeby je odnaleźć i zabić. Zrobią wszystko, żeby nas wykończyć, żebyśmy się poddali. Nie wiedzą, że jesteś jedną z nas, ale wiedzą, że jesteś kimś ważnym. Pozabijali nasze rodziny, a teraz bez wahania zabiją też ciebie, jeśli okażesz się być bezużyteczna. Jasne?
Brunetka pokiwała głową, patrząc w swoje odbicie w tęczówkach Tylera w kolorze bursztynu.
- Czyli to ja mam ich uratować? - zapytała, dusząc się bezradnością.
- Tak naprawdę, wcale im na tobie nie zależy. Przynajmniej dopóki nie wiedzą, kim dokładnie jesteś. Żeby tylko zdobyć któregoś z nas w swoje łapy, będą zdolni nie tylko do zniszczenia twojej rodziny, ale też całego miasta. - Złapał ją za ramiona, po czym potrząsnął nimi lekko.
Dziewczynę obeszły zimne dreszcze.
- Policja będzie teraz węszyła. Wiedzą, że ktoś usiłował zamordować Josepha. - Spojrzał na łóżko szpitalne, na którym leżał czterdziestolatek.
- Co mam robić, jeśli każą mi zeznawać?
- To śmiertelnicy. Pozwól, że ja to załatwię. - Uśmiechnął się przebiegle.
- Chryste... To jakaś paranoja. - Wplotła palce we włosy, patrząc w sufit.
- Ethan potrafi uleczyć Josepha - powiedział przekonująco. - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek cię skrzywdził, rozumiesz? - Dziewczyna odwróciła się w stronę Tylera, spotykając się z jego magnetyzującym spojrzeniem. Za każdym razem kiedy patrzyła w jego oczy, czuła ciarki obchodzące każdy członek jej ciała. Spuściła szybko wzrok, nie chcąc kompletnie zatracić się w jego spojrzeniu.
Wiedziała, że to niestosowne.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Co mam zrobić? - zapytała.
- Musimy stąd wyjechać. Znam kogoś, kto może wiedzieć gdzie mamy szukać medalionu.
- Czy ty jesteś ślepy? Joseph jest w szpitalu! Nigdzie się nie wybieram - odmówiła stanowczo.
- Wybacz Avalon, ale nie mam innego wyjścia - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie.
- Co robi...
- Posłuchaj mnie uważnie. Pojedziesz teraz ze mną. Chelsea wszystkim się zajmie. Nie jesteś im potrzebna. Wsiądziesz grzecznie do samochodu, a kiedy ruszymy, przypomnisz sobie wszystko - Jego źrenice znacznie się powiększyły.
Brunetka pokiwała głową, nie potrafiąc mu odmówić. Mechanicznie ruszyła w stronę auta Tylera, nie zważając nawet na pogrążonego w myślach Jasona, który nie zauważył, że jego siostra wychodzi ze szpitala.
Wsiadła na przednie siedzenie.
- O mój Boże, znowu to zrobiłeś! - krzyknęła z oburzeniem, kiedy puścił sprzęgło.
- Wybacz, ale jesteś uparta jak osioł. - Uśmiechnął się bezczelnie, podgłaśniając piosenkę graną w radiu.
- A ty jesteś zwykłym dupkiem zadufanym w sobie - warknęła.
- Auć.
Avalon wzięła kilka głębokich oddechów starając się ochłonąć.
- A więc, gdzie mnie zabierasz? - wtrąciła od niechcenia. Tyler ją zdenerwował, ale przecież miała prawo wiedzieć, gdzie ma zamiar ją wywieźć.
- Zobaczysz - odparł, zerkając na nią przelotnie.
Brunetka przymrużyła oczy.
- Oczyść umysł - szepnęła do siebie, by odzyskać zachwianą równowagę.
- To chyba nie będzie zbyt trudne... - zakpił pod nosem, jednak dziewczyna puściła jego uwagę mimo uszu.
Reszta drogi minęła w ciszy. Avalon nie miała ochoty na niego patrzeć, a tym bardziej z nim rozmawiać.
- Jesteśmy na miejscu - oświadczył, parkując samochód, kiedy dojechali na miejsce. Brunetka zerknęła na zegarek. Było kilkanaście minut po godzinie piętnastej. Mimo, że była poza miastem, wciąż myślała o Josephie.
- Godzinę wlokłeś mnie do jakiegoś baru? To nie jest zbyt subtelne... - Przypatrzyła się taniemu szyldowi, na którym widniała nazwa lokalu.
- Gdybym wiedział że to randka, postarałbym się bardziej. - Uśmiechnął się zawadiacko, doprowadzając ją tym do coraz większego szału. Jej krew zaczynała powoli wrzeć, ale nie dała po sobie tego poznać.
Spokojnym krokiem, weszli do środka i zajęli miejsce przy barze. Tyler od razu zagadał kelnerkę, która nie miała większych problemów z postawieniem nieletniej drinka.
- Kochana, wiesz może gdzie możemy znaleźć Adama? - Na dźwięk wypowiedzianego przez Tylera imienia, mina kobiety zrzedła.
Westchnęła ciężko, zabierając się za pucowanie kieliszków.
- Adam nie chce mieć z tobą nic wspólnego - odparła pod nosem.
- Złotko, zrobisz to dla mnie? Proszę... - Uśmiechnął się kącikiem ust.
- Oh, Tyler... Przestań zgrywać niewiniątko.
- Jules, oboje wiemy, że prędzej czy później mi odpowiesz.
- Wyszedł na papierosa. Zaraz powinien wrócić - odparła, przyglądając się mu nieufnie.
- W takim razie, poczekamy. - Puścił oko w jej stronę, jednak ona tylko wywróciła oczami. Wyszła na tyły baru, po butelkę whiskey dla Tylera.
- Skąd ją znasz? - zapytała Avalon, popijając alkohol. Smakował jej jak nigdy dotąd.
- Dawna znajoma - odpowiedział topiąc wargi w szklance pełnej trunku. - A to kolejna zaleta bycia Nadprzyrodzonym. Możesz pić ile chcesz, a i tak nigdy nie będziesz pijana.
- Naprawdę? - uniosła brwi nie dowierzając.
- Alkohol pobudza, rozgrzewa. Sprawia, że mamy większe panowanie nad sobą. Ma też właciwości lecznicze i przy okazji, dobrze smakuje. W porównianiu do kawy, jest jak napój życiodajny. Przez nią jesteś ospała i wiecznie zmęczona. Odbiera ci całą energię.
- Czyli ty... Nigdy nie byłeś pijany? - zapytała. Brunet pokręcił głową . - Tak właściwie, czego tutaj szukamy?
Tyler rozejrzał się po lokalu zatrzymując wzrok na jednym ze stolików.
- Zaraz zobaczysz. - Pociągnął dziewczynę za rękę.
Nonszalackim krokiem podszedł do mężczyzny z trzydniowym zarostem i niedbale ułożonymi włosami. Był ubrany w czarną koszulkę wyciętą w serek, na którą nałożył marynarkę. Avalon przyjrzała się uważnie jego oczom. Jedno z nich było koloru zielonego, a drugie szaro-niebieskiego. Jego prawy policzek zdobiła pokaźna blizna.
- Kopę lat staruszku! - krzyknął na powitanie Tyler.
Mężczyzna powoli przeniósł na niego wzrok. Dziewczyna zauważyła, jak zaciska pięści na jego widok.
Wstał.
- Czego chcesz? - mruknął.
- Informacji - odparł wyciągając z jednej z kieszeni czarnej, skórzanej kurtki sfatygowaną kartkę.
Położył ją na stole.
Avalon od razu poznała co to za rysunek. Inskrypcje z kompasu. Tyler podsunął papier bliżej niego.
- Wiesz co to jest? - zapytał.
Adam wzruszył ramionami.
- Widziałem to już kiedyś. Tylko nie pamiętam gdzie...
- Ile będzie mnie to kosztowało, zanim sobie przypomnisz? - zapytał.
Mężczyzna zaśmiał się głośno, doniośle. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, ponieważ w barze panował duży zgiełk i hałas.
- Nic. Tobie. Nie powiem - zaakcentował dokładnie każdy wyraz, jakby mówił do przedszkolaka. - Za żadne pieniądze.
Nagle, Tyler popchnął go na ścianę. Złapał za szyję przywierajac mocno do ściany. Zacisnął dłoń mocniej. Mężczyzna zaczął się dusić.
- Zostaw go! - powiedziała stanowczo Avalon. Tyler zignorował ją.
- A teraz coś ci się już przypomniało? - zapytał unosząc brew ku górze.
- Zabij mnie, proszę bardzo. Już odebrałeś mi wszystko to, co kochałem - wycedził z trudem przez zaciśnięte gardło. Jego twarz stała się czerwona.
Tyler raptownie poluźnił uścisk. Spojrzał na niego zacięcie.
- Gadaj! - wrzasnął.
- Nic ci nie powiem - odparł, po czym splunął na ziemię. Roztarł butem ślinę na drewnianej, skrzypiącej podłodze.
- Chodzi o Michaela.
Adam spiął wargi. Podparł się o blat stołu zbielałymi knykciami u dłoni. Jego twarz nie była już tak zobojętniała.
- Co z nim?
- Łowcy go uprowadzili. Podejrzewamy, że rozszyfrowanie kryptogramu na kompsie nas do niego zaprowadzi. Najpierw musimy znaleźć przedmiot, na którym widnieją te inskrypcje. Widziałeś to już kiedyś? - Podsunął mu kartę z kilkoma obrazkami.
Mężczyzna spojrzał znacząco na Avalon.
- Spokojnie, później wymarzę jej pamięć. Jest po wpływem hipnozy, nie ucieknie - uprzedził pytanie Adama. Skłamał.
- Widziałem to już kiedyś, na zdjęciach. Te inskrypcje widnieją też na legendarnym medalionie. Podobno znajduje się na jednym z półwyspów Nowej Zelandii.
- Co jeszcze wiesz?
Facet westchnął ciężko.
- Jak dawno go uprowadzili?
- Pytałem się o coś - powiedział groźnie Tyler.
- Nie jesteś pierwszym, który z tym do mnie przychodzi. Najwyraźniej ktoś inny również próbuje dorwać ten medalion w swoje łapy. Musi być bardzo cenny...
- Mów co jeszcze wiesz. To pomoże nam go uratować.
- Powodzenia. Jeżeli łowcy go uprowadzili, najprawdopodobniej już nie żyje - powiedział z kpiną.
- Żyje - zaprzeczył brunet nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mogołby być inaczej. - Chodź, idziemy - powiedział do Avalon.
- Jeszcze jedno, Tyler! - krzyknął. - Każdy kto tam kiedykolwiek wyjechał, już nigdy nie wrócił. Szczęśliwej drogi! - Zaśmiał się.
Brunet z dziewczyną wsiedli do samochodu. Tyler złapał za kierownicę i nacisnął mocno pedał gazu. Auto ruszyło z piskiem opon.
- Zawieź mnie do Josepha - zażądała.
Chłopak nic nie mówiąc, ruszył w stronę szpitalu w Uniontown.

Avalon weszła na oddział. Minęła się z ordynatorem i skierowała kroki w stronę sali, w której położony był Joseph. Oddychając ciężko, podeszła do szyby. Był tam. Wciąż nieprzytomny. Na korytarzu siedziała Chelsea, Ethan i Clayton.
- Gdzie Mackenzie? - rzucił Tyler.
- Pojechała z małym Pricem do bufetu - odparła Chels, mierząc wzrokiem Avalon. - Dowiedzieliście się czegoś?
- Później wszystko ci powiem. Co z Josephem?
- Musisz zahipnotyzować pielęgniarki. My wykradniemy ciało, a Ethan go wyleczy.
- Dziękuję - szepnęła brunetka.
- Nie masz za co dziękować. Nie robimy tego dla ciebie. Musimy się zająć tą sprawą, bo nie chcemy wzbudzać w ludziach podejrzeń - odparła Chelsea. - Clayton odprowadzi cię do domu. Kiedy Joseph wróci, będzie myślał, że jest po ciężkim dniu pracy. Spróbuj tego nie schrzanić. - Spojrzała hardo w jej oczy.
- O co ci chodzi? - powiedziała Avalon, krzywiąc się.
- Zapytaj Tylera. - Uśmiechnęła się sztucznie.
Brunetka warknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła ze szpitala. Clayton ją dogonił.
Kiedy wyszli na zewnątrz, odetchnęła świeżym powietrzem.
- Czy ona zawsze taka jest? - zapytała.
- No cóż, czasami bywa trochę impulsywna.
- Trochę impulsywna? To tak jakby powiedzieć, że Tyler jest tylko trochę psychopatyczny - odrzekła.
Clay się zaśmiał.
- Czy ty... - Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, zanim zadała pytanie. - Czy ty też nie masz rodziny?
- Mackenzie to moja jedyna rodzina - odpowiedział.
- Jak to się stało, że zostaliście sami?
- Nasi rodzice oddali nas do sierocińca. Kiedy miałem czternaście lat, zmarli.
- Skąd to wiesz?
Clayton nie odzywał się przez chwilę wybierając pomiędzy tym, co powinien powiedzieć, a tym, co chciał powiedzieć.
- Ten gen to coś, co przechodzi z pokolenia na pokolenie. Jedno z moich rodziców było takie jak ja. Kiedy zginęli, to całe przekleństwo przeszło na mnie.
- Czyli chcesz powiedzieć, że moja mama też taka była? - zapytała.
- A czy twoja babcia żyje?
- Moja babcia zostawiła mamę, kiedy była mała. Nigdy jej nie widziałam.
- W takim razie jest szansa, że twoja matka nie miała wizji. Jeżeli osoba, która ją poczęła wciąż żyje, to ona nie była obarczona tym ciężarem. Twoja matka urodziła się z tym genem, ale wciąż był uśpiony. Twój uaktywnił się w momencie jej śmierci.
- A Tyler?
- Tyler był w rodzinie zastępczej. Matka go zostawiła na progu czyjegoś domu, bo wiedziała, że będzie przeklęty. Łowcy ją dopadli, zabili i w ten sposób to wszystko przeszło na jego barki. Później, żeby zdobyć chłopaka, zamordowali całą jego rodzinę - opowiedział, wpatrując się w księżyc odbijający się na atramentowym niebie. Aura zmroku otuliła ich zmarznięte ciała.
- A Chelsea? Ethan? Michael? Co z nimi?
Blondyn wzruszył ramionami.
- Nie wiem, naprawdę. Żadne z nich nie chce mówić o swoich rodzinach. Gdyby nie to, że Tyler bezustannie myśli o śmierci bliskich, pewnie też bym nic nie wiedział. Czasem wystarczy jeden dotyk, żeby poczuć jak bardzo cierpi. On nie urodził się mordercą i draniem. To świat takiego go uczynił.
No tak, przecież on czyta w myślach, przypomniała sobie.
Dziewczyna nabrała powietrza do swoich płuc zaciskając drżące dłonie w pięści.
- Wiesz, chciałabym móc uwierzyć, że to wszystko to tylko sen, że niedługo się obudzę... - szepnęła.
- Nadzieja nie jest niczym złym.
- Tylko to mi zostało - odparła.
Gdy byli już pod domem, przełamał ciszę swoim opanowanym, chrypliwym głosem.
- Joseph powinien wkrótce wrócić.
- Wiesz jak ciężko jest mi go okłamywać?
- Tak będzie lepiej.
- Dla kogo? – zapytała szeptem. Chłopak spojrzał się w jej oczy. Miała rację. Nie odezwał się.
- Do zobaczenia. – Uśmiechnął się lekko.
Odwzajemniła uśmiech. Blondyn odwrócił się na jednej pięcie.
- Zaczekaj! – krzyknęła.
Spojrzał na nią.
- Zależało wam na tym, żeby mnie znaleźć, prawda? Wiem, że jesteście zdolni nawet do wszystkiego, żeby zdobyć to, czego chcecie…
- Co sugerujesz?
- Gdyby mój gen byłby uśpiony, byłabym bezużyteczna. Żeby się uaktywnił musieliście... Musieliście zabić moją matkę - wypowiedziała z trudem.
- Avalon... – odparł półszeptem.
- Mam rację?! – wypowiedziała drżącym głosem.
Nie odpowiedział.
- Myślałam, że chociaż ty jesteś na tyle szlachetny, żeby wyznać mi prawdę. – W oczach dziewczyny pojawiły się słone krople. Jedna z nich, spłynęła po jej zaczerwienionym policzku. Była okrągła i srebrzysta. Na jej rumieńcach odbijała się tak, jak krew na białej chusteczce.
Spojrzała na Claytona. Patrzył się na nią z żalem. Nie odezwał się.
Gwałtownie chwyciła za klamkę i zatrzasnęła za sobą drzwi. Podeszła do komody, na której stała ramka ze zdjęciem jej, mamy i brata. Na szkle rozmazała się słona woda. Krztusiła się łzami.
Każde wspomnienie związane z nią było tak bolesne. Na wskroś przeszywało jej zrozpaczone, krwawiące serce.
Jednak teraz było już za późno, żeby się wycofać. Musiała zrobić wszystko, by zapewnić bezpieczeństwo swoim bliskim. Nawet jeśli miałoby to oznaczać pomaganie osobom, które mogły zabić jej matkę.

od autorki: Eh, sieczka. Nie podoba mi się ten rozdział. Postaram się, żeby następny był no nie wiem... Mniej taki, jak ten. :)
Jestem zmęczona po bardzo ciężkim tygodniu, więc wybaczcie mi jakieś błędy i literówki. Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle. Proooszę o komentarze i dziękuję Wam za wszystko. ;*
Pozdrawiam, Ameliaxx


9 komentarzy:

  1. Brak słów .. takie to jest .. no .. ZAJEBISTE

    OdpowiedzUsuń
  2. dziewczyno, błagam , wydaj książke. ... <3

    Klaudia Citylondon

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ty gadasz dziewczyno. Świetny rozdział, aż brak słów.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem jest ciekawy. W ogóle intryguje mnie twój styl pisania, gdyż nie jest narzucany tylko taki lekki.
    I do tego wystrój bloga, który fajnie się komponuje.
    Tamta Klaudia dobrze gada, wydaj książkę i w wolnej chwili postaram się nadrobić poprzednie rozdziały ;)

    Chciałam zaprosić cię na http://jealous-poor-and-other.blogspot.com/, gdzie nie dawno dodałyśmy nowy rozdział. Mamy nadzieję, że choć trochę się spodoba i czekamy na szczere opinie :) - Lorel

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny rozdział, bardzo ciekawy, czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam twój styl *__*
    historia bardzo wciągająca także nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :))
    trzymaj się :D

    OdpowiedzUsuń
  7. A mi się podoba i to bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  8. So let them obey Me and believe in Me, so that they may be led aright.
    Adam is described as being the first Prophet of God.
    Irascible emotionalism in a person is a potential danger that can erupt out at any time, and have
    very serious repercussions.

    my web-site :: names of allah

    OdpowiedzUsuń