sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 6


Słońce powoli obniżało się za horyzont. Wokół niego roztaczały się czerwienie, żółcie i pomarańcze, a złociste promienie opadały kaskadą na soczyście zieloną murawę.
Mijała ósma, czwartkowa godzina lekcyjna. Dziewczyny z drużyny lekkoatletycznej szły pod prysznic, podczas gdy Avalon pozostała na bieżni. Na jej szczupłym ciele osadziły się pojedyncze, okrągłe krople potu.
- Price! - Usłyszała głośny krzyk nauczycielki. - Trening już się skończył, wracaj do domu!
Dziewczyna podbiegła truchtem do kobiety.
- Mogę zostać jeszcze chwilę? - zapytała, kładąc dłonie na biodrach.
- Nie jesteś zmęczona?
- Jestem. Ale chciałam jeszcze chwilę pobiegać. To pozwala mi się skoncentrować i uporządkować myśli - odparła dysząc.
- Dzisiaj prawie pobiłaś rekord szkoły sprzed trzydziestu lat. Jestem z ciebie dumna - powiedziała obojętnie, zerkając na kartę z wynikami.
- Dziękuję, trenerko. Następnym razem postaram się bardziej. - Avalon podniosła z ławki ręcznik i wytarła nim kark.
- Wiesz kto ustalił poprzedni rekord?
- Nie mam pojęcia. - Napiła się wody z bidonu.
- Twoja matka.
Dziewczyna wzdrygnęła się. Wiedziała, że uczęszcza do tej samej szkoły co jej mama, ale nie sądziła, że ona też biegała.
- Wkrótce odbywa się olimpiada stanowa, na którą pojedziesz - rozkazała. - Musisz być w znakomitej formie, zrozumiano?
Pokiwała głową. Trenerka była hardą i konkretną babką. Taką posturą mógłby poszczycić się niejeden mężczyzna, dlatego bywała częstym obiektem żartów i kpin uczniów. Nawet Avalon czuła się na jej lekcjach jak w wojsku. Zawsze dawała jej porządny wycisk.
Kiedy nauczycielka zniknęła za trybunami, dziewczyna wyciągnęła z torby słuchawki, puściła swoją ulubioną piosenkę i wykonała jeszcze kilkanaście okrążeń. Słońce rażące w oczy jej nie przeszkodziło.
Nagle, na boisko weszła drużyna futbolowa. Dziewczyna podbiegła do rozgrywającego, jej chłopaka - Liama. Szybko zdjął kask i złapał dziewczynę w biodrach, obracając ją kilka razy w powietrzu. Pocałowała go w usta.
- Co tutaj jeszcze robisz? Chyba powinnaś się już przygotowywać. - Brunet uśmiechając się szeroko, przypomniał jej o balu jesiennym.
- A co z tobą? - Zaśmiała się. Przebywanie z nim, powodowało, że Avalon mimowolnie unosiła kąciki ust wysoko do góry.
- Ja jestem facetem. Wystarczy, że włożę garnitur i będę gotowy. A ty musisz wyglądać pięknie. - Przycisnął mocniej ciepłe dłonie do jej kości biodrowych.
- Teraz ci się nie podobam? - zapytała przygryzając wargę.
- Nie powiedziałem tego - wyszeptał do jej ucha. - To jak, do zobaczenia na balu?
- Będę czekała. - Pocałowała jego policzek.
Freddie zawołał Liama, więc ten szybko podbiegł do reszty drużyny, posyłając Avalon uśmiech.

- Zamknij te oczy! - rozkazała Ivy. - Jak mam cię pomalować, skoro się wiercisz?
- Zaraz wbijesz mi to w oko!
- Chcesz być piękna, musisz cierpieć - odparła beztrosko, ponownie usiłując narysować równą kreskę na oku Avalon.
- Przypomnij mi, żebyśmy następnym razem spotkały się na miejscu - mruknęła.
- Bądź już cicho - warknęła, kończąc malować prawe oko. - Gotowe!
Brunetka podeszła do lustra. Uważnie przyjrzała się długim, falowanym włosom zgarniętym na jeden bok. Makijaż podkreślał jej oliwkową cerę i duże, zielone oczy. Na ustach miała różową szminkę, a spojrzenie podkręciła zalotką. Weszła za parawan i ubrała czerwoną suknię do kostek dobierając do niej złotą, delikatną biżuterię.
- Avalon! - krzyknęła zdumiona Ivy. - Ty masz piersi!
- Co? - Zaśmiała się zerkając na swój biust.
- Zawsze chowasz je pod tymi workowatymi, sportowymi ciuchami. W końcu je znalazłam! Tu są!
Avalon spuściła wzrok, żeby ukryć swoje zażenowanie.
- Dobra, teraz moja kolej. - Dziewczyna złapała za granatową sukienkę leżącą na łóżku. Wychodząc zza parawanu, poprawiła jeszcze długie, lśniące loki, by mogły swobodnie opadać na plecy.
- Wyglądasz bardzo ładnie - skomplementowała ją Avalon. Uśmiechnęła się do przyjaciółki, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów.
- Seksownie? - zapytała, poruszając znacząco brwiami.
- Tak. - Zaśmiała się.
- Moja mama po nas nie przyjedzie. Znowu spotyka się z Jamesem. - Ivy westchnęła ciężko.
- Pojedziemy z Josephem.
- Myślisz, że jej się oświadczy? - Blondynka usiadła na łóżku, tarmosząc w dłoniach kołdrę.
- Są ze sobą dopiero od kilku miesięcy...
- Wiem, ale on ma kompletnego bzika na punkcie mojej mamy.
- Chcesz, żeby się jej oświadczył?
- Faceci przychodzą i odchodzą. Pewnie z nim też tak będzie. - Wzruszyła ramionami.
- Chyba cię to specjalnie nie rusza - zauważyła.
- Nie obchodzi mnie to - Wstała. Podeszła do lustra poprawiając swoje długie, blond włosy łagodnie pieszczące ramiona. - Swoją drogą, pewnie z wzajemnością. Ona też się mną nie przejmuje.
Avalon podeszła do dziewczyny stojącej przed kryształową taflą. Położyła dłonie na krągłości jej ramion.
- Boisz się, że ci ją zabierze, prawda? - zapytała, wpatrując się w ich odbicie.
- Ciągle pracuje, a jeśli nie jest w szpitalu, to spotyka się z Jamesem. Brakuje mi jej.
- Mi też brakuje mojej mamy - szepnęła Avalon. - Nie powinnaś mówić, że ma cię gdzieś. To, że w jej życiu jest jeszcze jedna ważna osoba wcale nie znaczy, że o tobie zapomniała.
- Co ty możesz wiedzieć. Nie masz matki - powiedziała, po czym ugryzła się w język. - Przepraszam cię, nie o to mi chodziło... - Spojrzała na nią przepraszająco.
- Masz rację - odparła. - Ja straciłam swoją mamę i żałuję, że nie miałam okazji powiedzieć jej, jak bardzo ją kochałam i jak ważna dla mnie była. Nie popełniaj moich błędów.
- Przykro mi.
- Wiem. - Avalon uśmiechnęła się delikatnie. - To jak, idziemy? - Złapała za futrzaną kurtkę.
- Jasne... Ale możesz mi najpierw pomóc rozpiąć gorset? - zapytała siłując się z zamkiem. - Zapomniałam pójść do łazienki.
Brunetka zaśmiała się. Podeszła do dziewczyny poprawiając długą, krwistoczerwoną suknię z tiulu ciągnącą się po ziemi.

Bal jesienny odbywał się jak co roku w sali ratuszowej. Do sufitu przymocowany był duży, kryształowy żyrandol, od którego odbijało się światło, rozpraszając się po całym pomieszczeniu. W podłodze w symetryczne wzory można było znaleźć swoje odbicie. Do sali prowadziły marmurowe schody, na których leżał czerwony dywan. Kolumny pełniące rolę ozdobną, były uzupełnieniem całego wystroju. Muzykę na żywo grał zespół ze specjalnie zrobionej na tę okazję sceny. Dla uczniów Liceum Bena Franklina, bal jesienny był najważniejszym wydarzeniem towarzyskim w całym roku.
- To robi wrażenie - powiedziała Avalon do Ivy, wchodząc na salę. - Świetnie się spisałaś.
- Wiem - odparła.
- Grunt to skromność - mruknęła pod nosem, czego blondynka nie zdążyła usłyszeć, ponieważ ruszyła w stronę grupy znajomych.
Jej pierś się uniosła, gdy brała głęboki oddech. Rozglądała się dookoła szukając Liama. Właśnie zmierzał w jej stronę. Miał na sobie czarny garnitur i niebieską koszulę. Wyglądał obłędnie.
- Jesteś taka piękna - powiedział wyraźnie oczarowany wyglądem dziewczyny. Brunetka podała mu swoją dłoń, a on ją pocałował. Avalon przygryzła wargę nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
Punktualnie o dwudziestej drugiej na scenę weszła pani dyrektor. Oficjalnie rozpoczęła bal życząc wszystkim udanej zabawy.
- Zatańczymy? - Liam poprosił Avalon do tańca. Weszli na parkiet. Chłopak delikatnie położył dłoń na jej biodrze, jakby bał się, że dziewczyna pokruszy się od ciepła jego ciała. Pomimo tego, że był sportowcem, potrafił być łagodny i troskliwy. Lubiła w nim to.
Dziewczyna przysunęła się do niego trochę bliżej. Spojrzała prosto w jego jasnobrązowe oczy. Zatraciła się w tej chwili chcąc, by była nieprzerwana. Złożył na jej ustach pocałunek. Położyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej, a drugą splotła z jego palcami.
- Nie wiedziałam, że tak dobrze tańczysz. - Wodziła dłonią po jego torsie.
- Uwierzysz jeśli powiem, że ja też nie? - Zaśmiał się cicho.
- Cieszę się, że jestem tutaj z tobą - szepnęła żarliwie do jego ucha, kołysząc się w rytm muzyki. Splotła dłonie na jego karku.
- Ja też, Avalon. Uwielbiam twój uśmiech. - Przytulił ją do siebie mocniej.
Podobało jej się to, w jaki sposób na nią patrzył.
Kiedy piosenka się skończyła, Liam podziękował jej za taniec. Odprowadził ją na miejsce przy stole, znikając po chwili w grupie przyjaciół. Dziewczyna podeszła do Ivy, która właśnie rozmawiała z Ethanem. Zgromiła go spojrzeniem.
- Jak się bawisz? - zapytała brunetki.
- Dobrze. - Uśmiechnęła się nie odrywając wzroku od chłopaka, co nie uszło uwadze Ivy. - Pamiętasz Ethana? - zapytała. - To moja para - oświadczyła.
- Jestem Avalon. - Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, posyłając mu znaczące spojrzenie.
- Ethan - odparł podając jej rękę. Dziewczyna mocno nią potrząsnęła.
- Przyniesiesz nam coś do picia? - zapytała Ivy chłopaka.
Pokiwał głową posyłając Avalon łobuzerskie, przebiegłe spojrzenie.
Kiedy odszedł, blondynka krzyknęła bezgłośnie.
- I jak ci się podoba moje brytyjskie ciacho? - zapytała dumnie.
- Nie podoba mi się. Wcale - mruknęła. - Mówiłaś, że będziesz się trzymała od nich z dala.
- On jest inny.
- On nie jest inny! Każdy o kim mówisz, że jest inny, okazuje się być taki sam jak reszta. On jest podejrzany! Wykorzysta cię tylko. Nie powinno go tutaj być - warknęła, zerkając na Ethana nalewającego ponczu do plastikowych kubeczków.
- On chodzi do tej szkoły, zapomniałaś? Nie cieszysz się razem ze mną?
- Cieszę, ale po prostu... - Avalon fuknęła ze złości. - To nie jest odpowiedni chłopak!
- Chyba ja o tym będę decydowała - mruknęła obrażonym głosem. - Potrafię o siebie zadbać, jasne? - dodała półszeptem, bo brunet właśnie kierował się w ich stronę trzymając w dłoniach napoje.
- Jeden dla mnie, jeden dla ciebie... - zawiesił głos na chwilę. - I jeden dla ciebie, Avalon.
- Dziękuję - odparła nieufnie.
Ivy przeplotła rękę przez jego ramię.
- Coś cię gryzie, Avalon? - zapytał z ironią.
- Wyjdę na zewnątrz. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. - Posłała przyjaciółce uśmiech, jednocześnie mierząc Ethana wzrokiem, po czym wyszła na taras.
Widok z niego rozciągał się na ogromne, piękne ogrody. W jego centrum stała fontanna. Po bokach, rosły idealnie przycięte klomby oświetlone białymi lampkami. Księżyc na atramentowym niebie, wyglądał magicznie.
- Jak się bawisz? - Usłyszała za sobą pewny siebie głos Tylera.
- Co tutaj robisz? - mruknęła ze strachem.
- Tak, Avalon. Mi też jest miło ciebie ponownie zobaczyć. - Uśmiechnął się kącikiem ust, trzymając dłonie w kieszeniach.
- Nikt nie powiedział, że jest mi miło - odparła, patrząc hardo w jego oczy.
- Uuu, zabolało - powiedział z sarkazmem. - Mogłabyś być trochę bardziej sympatyczna biorąc pod uwagę fakt, że wczoraj uratowałem twoje życie. Może powiesz mi coś miłego?
Podszedł do niej bliżej. Przyparł ją do balustrady.
- Jesteś taki seksowny - szepnęła z ironią, kurczowo trzymając się jego marynarki. - Szkoda, że na tym kończą się twoje zalety. - Odepchnęła go od siebie.
- Ciężko jest się z tobą nie zgodzić - odparł usatysfakcjonowany.
- Po co tutaj przyszedłeś?
- Mieliśmy umowę. Jesteś nam potrzebna.
- I akurat teraz jestem wam potrzebna?
- Tak się złożyło. - Wzruszył ramionami.
Avalon odwróciła wzrok udając, że nie widzi jego zadowolonej miny.
- Chodźmy. - Odepchnęła się od poręczy i wzdychając ciężko, wyszła z sali. Tyler otworzył przed nią tylne drzwi samochodu terenowego, jednak ona to zlekceważyła i usiadła na przednie siedzenie.
Avalon obserwowała kątem oka jak prowadzi auto. Spojrzał na nią, więc szybko spuściła wzrok.
- Pięknie wyglądasz - szepnął, obserwując uważnie drogę.
Nie odpowiedziała mając nadzieję, że nie zauważył jak się zarumieniła. 

Szatynka weszła z impetem do domu Tylera. W salonie, przy stole, na którym porozrzucane były papiery, dokumenty i pootwierane księgi, siedziała Chelsea.
- O co chodzi? - zapytała Avalon.
Brunetka się podniosła.
- Chcesz się czegoś napić? - zaproponowała.
- Chcę wiedzieć o co chodzi - odparła stanowczo.
- Namierzyliśmy cię dzięki kompasowi. Nie jest to zwykły kompas. Został zaklęty przez wiedźmę, która chciała odnaleźć wszystkie nadprzyrodzone istoty, by móc je później zabić. Uważała, że energia jaką zabieramy naturze, może zachwiać równowagę przyrody. - Chelsea podała jej urządzenie. Miało mnóstwo wskazówek, obrazków i przekładni. Igła magnetyczna znajdująca się na środku wskazywała Avalon.
- Co powinno się z nią dziać? - zapytała.
Chelsea wstała i podeszła do dziewczyny. Złapała kompas.
- Powinna kręcić się w kółko - odparła zdumiona Chelsea. - Musisz skupiać w sobie ogromne źródło energii.
- Kompas wskazywał nam kierunek, dopóki nie znaleźliśmy się na obszarze Uniontown. Zaczął wariować, a my byliśmy zdani na instynkt, który nas do ciebie zaprowadził - wtrącił Tyler.
Avalon kilkakrotnie obróciła w dłoniach kompas zauważając litery na środku tarczy.
- Co to jest?
- Kryptogram. Próbowaliśmy go rozszyfrować, ale nie udało się. To prawie niemożliwe - powiedziała Chelsea. - Właśnie do tego jesteś nam potrzebna. Szukamy jakiejkolwiek wskazówki, która pomogłaby nam odnaleźć Michaela. Spójrz na te litery. - Wskazała palcem na wygrawerowane znaki, które w oczach dziewczyny nie miały żadnego sensu.
- Ja na prawdę nie potrafię pomóc. Nie jestem taka jak wy.
- Pomyśl, Avalon... Musiałaś coś czuć. Coś, co sprawiało, że czułaś się inna niż reszta - Chelsea położyła dłoń na nagim ramieniu brunetki.
- Czasem, kiedy tracę przytomność, mam dziwne sny. Ale to tylko sny, nic nadzwyczajnego.
- Jakie to sny? Co ostatnio się tobie śniło?
Avalon wróciła myślami do przeszłości.
- Kiedy Tyler wyszedł z mojego domu, zemdlałam. Znalazłam się na jakimś ośnieżonym polu. Zobaczyłam pożar...
- Przypomnij sobie jak najwięcej szczegółów tego snu - rozkazała Chelsea.
- Stałam na oszronionym polu. Była zima. Niedaleko domu znajdował się las. Słyszałam płacz małych dzieci i krzyk ich rodziców, którzy byli w środku domu. I nagle wszystko ucichło, a oni nie zdążyli się stamtąd wydostać. Umarli, a ja się obudziłam. To wszystko co pamiętam.
- Dlaczego nie powiedziałaś tego wcześniej? - zapytał drżącym, wściekłym głosem Tyler.
- Nie wiedziałam, że to ma jakieś znaczenie.
Chelsea wzięła głęboki oddech. Spojrzała badawczo na Tylera, który szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, chowając się w kuchni.
- To co widziałaś... Właśnie tak zginęli bliscy Tylera. Łowcy wywołali ten pożar, ponieważ jego rodzina nie powiedziała, gdzie znajduje się chłopak - wyjaśniła. - Masz dar jasnowidzenia, Avalon.
- To zwykły zbieg okoliczności - zaprzeczyła niedowierzając.
- Zdarzało się do częściej?
- Nie - skłamała.
- Coś musiało sprawić, że miałaś tę wizję. Może jego dotyk albo spojrzenie... Dopóki twój gen się nie rozwinie, nie będziesz potrafiła go kontrolować.
- To są chyba jakieś żarty...
Dziewczyna nie chciała w to wierzyć. Zaprzeczała samej sobie, chociaż gdzieś w środku czuła, że Chelsea ma rację.
- Spróbuj czegoś się dowiedzieć. Może wystarczy, żebyś skupiła uwagę na tym kompasie. Może jeśli będziesz tego bardzo chciała, uda ci się nad tym zapanować i zdobędziesz jakiekolwiek informacje - powiedziała entuzjastycznie, lekceważąc niepewność Avalon.
Chelsea posłała jej pokrzepiające spojrzenie.
Brunetka bez słowa uklękła na podłodze. Położyła przed sobą kompas. Zacisnęła powieki skupiając energię na małym urządzeniu.
Po chwili, odetchnęła ciężko.
- To nic nie daje - odparła zrezygnowana.
- Uspokój się - wyszeptała. - Czerp energię z żywiołów, oczyść umysł...
Avalon wsłuchała się w jej cichy, kojący w głos. Położyła dłoń na kompasie oddychając równo, głęboko. Przymrużyła powieki, a jej ciało obeszły chłodne dreszcze.
Chelsea zauważyła, że szatynka zaczyna drżeć, tracąc kontrolę. Jej klatka piersiowa unosiła się bardzo szybko. Z nozdrza dziewczyny popłynął strumień krwi zatrzymujący się na jej pełnych wargach.
- Avalon! Obudź się! Zatrzymaj to! - wrzasnęła, jednak ona nie zareagowała.
Z jej ust wydobywały się ciche jęki.
- Obudź się! – krzyknęła ponownie, szarpiąc ją za ramiona.
Dziewczyna nagle wybudziła się z transu. Zaczerpnęła powietrza wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń.
- Potrzebujemy medalionu...
- Jakiego medalionu? Co widziałaś? - zapytała z przejęciem.
- Medalion jest kluczem do rozwiązania kryptogramu na kompasie. Jeżeli połączymy te dwie części, kompas wskaże nam drogę do Michaela.
- W takim razie, gdzie jest medalion?
- Nie wiem - odparła, wzruszając ramionami niemalże niezauważalnie. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili ciszy.
- Mogę cię o coś zapytać?
Chelsea nie odpowiedziała.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żeby odnaleźć Michaela?
- To mój przyjaciel. Uratował nas. Teraz my musimy uratować jego. Jesteśmy mu to winni.
Avalon ponownie wzięła do rąk kompas.
Przyjrzała się dokładnie inskrypcjom na urządzeniu namierzającym. Znajdowały się na nim znaki, które widziała już wcześniej. We śnie. Przymrużyła oczy, by umocnić się w przekonaniu, że wyglądały tak samo.
- Chyba wiem, gdzie może być ukryty medalion - wyszeptała. - Kiedyś miałam sen. Byłam w jaskini, gdzie był ukryty posąg. Trzymał w dłoniach kamienną szkatułkę, na której były identyczne inskrypcje, co na kompasie. Może to właśnie tam jest ukryty?
- Gdzie to dokładnie było? - zapytała gorączkowo.
- Nie mam pojęcia.
- Świetnie! Na świecie są tysiące jaskiń. Znowu stoimy w punkcie wyjścia. - Westchnęła ciężko.
- Nie przejmuj się. Znajdziemy go wkrótce. - Uśmiechnęła się delikatnie.
- Co ty możesz wiedzieć... Pomagasz nam tylko dlatego, żeby zobaczyć swoją matkę - wysyczała.
- Ja pomagam wam, żeby zobaczyć mamę, wy pomagacie mi, żeby zobaczyć Michaela. To chyba dość prosty i czysty układ - odparła krzyżując dłonie na klatce piersiowej. - Nawet nie wiem, czy mogę wam ufać.
Wskazówki zegara naszły na siebie wybijając północ.
- Wyjdź już stąd - mruknęła Chelsea przewracając oczami. Podeszła do barku z alkoholami. Nalała do szklanki szkockiej wódki.
 Brunetka prychnęła cicho, po czym wyszła trzaskając głośno drzwiami.

Avalon czekała na Liama przed jego domem
. Wyszedł z samochodu, podrzucając kilka razy kluczami. Kiedy ich oczy się spotkały, na twarzy chłopaka pojawił się szeroki uśmiech. Podszedł do dziewczyny i objął ją.
- Zawsze kiedy tylko spuszczę cię z oczu, boję się, że mi uciekniesz – powiedział, głaszcząc jej policzki. – Ciągle mi uciekasz. – Odgarnął pasmo jej ciemnych włosów ze zmarszczonego czoła.
- Teraz tak wiele dzieje się w moim życiu. Nie jesteś w stanie tego sobie wyobrazić.
- Nie dajesz mi nawet szansy, Avalon. - Zmarszczył brwi. Jego głos zadrżał nieznacznie.
- Próbuję. Daj mi jeszcze trochę czasu. – W jej oczach zatrzymały się łzy.
- Jesteś taka niezwykła, a ja nie chcę cię stracić. Rozumiem, że przeżywasz śmierć mamy, ale życie nie ma przycisku stopu. Musisz iść na przód – Pocałował łzę wolno spływającą po jej policzku.
- Przepraszam. - Zacisnęła palce na jego koszuli.
Chłopak spojrzał w jej soczyście zielone tęczówki pod opieką brwi. Zabłysły w nich iskierki.
- Boże, masz takie piękne oczy - wyszeptał chrypliwym, ciepłym głosem.
Ich wargi zbliżyły się do siebie nieznacznie. Dzieliły je centymetry. Oddech chłopaka otulił jej twarz jak poranna, zimowa mgła. Musnął jej usta łagodnie. Jego dotyk pozwalał jej zatrzymać się w swoim małym, nienaruszonym niebie, którego kawałki niszczyła rzeczywistość. Teraz nie chciała o tym myśleć. On był obok niej pozwalając jej zatracić się w pocałunkach składanych w rytm bicia ich serc. Z coraz większym zaangażowaniem muskał jej usta pobudzając każdy nerw ciała dziewczyny. Jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele. Myślała tylko o tym, żeby nie zapomnieć o braniu oddechu. Uwielbiała jego zapach. Działał na nią jak najdroższy afrodyzjak. Z ich rozgrzanych ciał zdawała się uchodzić gorąca para. Zabrał ją do domu wciąż obdarzając pocałunkami.
Byli pewni, że tego chcą.
Odchyliła głowę pozwalając muskać szyję i dekolt. Chłopak pozbawił ją ubrań. Avalon zacisnęła palce na rąbkach prześcieradła. Pościel cicho szeleściła pod ciężarem ich rozpalonych ciał. Brunetka wypięła swoje ciało w łuk oddając się Liamowi. Kiedy skończył, opadł na nią oddychając ciężko.
Była szczęśliwa. Pragnęła móc już zawsze zasypiać na jego klatce piersiowej.
- Kocham cię - wyszeptała, zanim pogrążyła się w śnie.
- Ja ciebie też. - Pocałował jej czoło. - Bardzo cię kocham - szepnął zasypiając.


od autorki: Chciałam podziękować wszystkim osobom czytającym, a w szczególności tym, które zostawiły po sobie komentarz. Rozdział pojawił się przede wszystkim dzięki Wam. Dziękuję jeszcze raz za Wasze miłe słowa! Jesteście niezastąpione :*
Jeśli chcecie przeczytać kolejny rozdział, skomentujcie ten, proszę. Nie będę Was szantażowała, ani nic z tych rzeczy, ale po prostu byłabym wdzięczna za docenienie mojej pracy. :)
Pozdrawiam Was gorąco i ściskam, do następnego!
Ameliaxx

wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział 5


Głośny, chrapliwy tembr głosu grubego księdza rozbrzmiał w uszach wszystkich zebranych. Kobiety o nieco bujniejszych kształtach szlochały w białe chusteczki, które wyróżniały się wśród wszechobecnej czerni i szarości. Na niebie kłębiły się siwe chmury, a krople deszczu pojedynczo uderzały o cmentarny chodnik. Jedna z nich, skapnęła na nos Avalon. Przetarła go dłonią ocierając jednocześnie łzy, w których odbijała się cała paleta barw. Liam mocno ścisnął jej dłoń. Dziewczynę obeszły dreszcze, kiedy wpatrywała się nieruchomo w zakopywaną trumnę. Zerknęła na Ivy, która mocno zaciskała pięści z trudem powtrzymując falę gorzkich łez.
Brunetka wciąż widziała przed oczyma zwłoki Ashley. Mimo, że dowody jednoznacznie wskazywały na to, że popełniła samobójstwo, Avalon nadal była pełna obaw i wątpliwości. Zwłaszcza teraz, gdy pamiętała już wszystko co wydarzyło się piątkowej nocy, lista pytań kłębiących się w jej głowie była jeszcze dłuższa.
Nawet nie zauważyła, kiedy wszyscy powoli zaczęli wracać do domów. Dziewczyna na trawie skroplonej mżawką postawiła duży, czerwony znicz.
Pośród przygnębionego tłumu odzianego po sam czubek głowy w czerń, dostrzegła Tylera i Ethana stojących pod brzozą.
- Co oni tutaj robią? - zapytała szeptem przyjaciółki.
Blondynka pociągnęła nosem.
- Ashley znała tego po prawej. - Wskazała głową Tylera. - Podobał jej się. Może pamięta ją z tej głupiej imprezy? - Wytarła czarne plamy pod oczami. - Chryste, mogłam się dzisiaj nie malować - mruknęła.
- Poczekać na ciebie?
- Idź. Zostanę tutaj jeszcze chwilę. - Ivy uniosła lekko kąciki ust do góry.
Avalon spojrzała na nią z politowaniem, po czym skierowała swoje kroki w stronę Tylera.
- Możemy porozmawiać? - zapytała go szeptem.
Do bruneta dołączyła Chelsea. Objął ją ramieniem.
- O czym? - zapytał oschle.
- Wyrazy współczucia - wtrąciła brunetka, kładąc dłoń na ramieniu Avalon.
- Dziękuję - powiedziała zaskoczona. Jej zdziwienie potęgował fakt, że chłopak, który próbował ją niedawno pocałować, tak szybko znalazł pocieszenie u innej dziewczyny. Na dodatek, tą dziewczyną była Chelsea. Avalon nie wiedziała, że są razem. - Właściwie, możemy to przełożyć. - Uśmiechnęła się lekko, ale wyglądało to bardzo sztucznie.
Na jej twrazy pojawiły się rumieńce w odcieniu piwonii. Na szczęście, nikt nie zdążył ich zauważyć, bo szybko wsiadła do swojej niebieskiej furgonetki i pociągnęła za sprzęgło.
Przeklnęła siarczyście.
To wszystko było jakieś pokręcone.

Ivy usiadła na jednej z ławek wpatrując się beznamiętnym, nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Zdała sobie sprawę, że już nigdy nie usłyszy dźwięcznego głosu i śmiechu Ashley. Dłoń, którą nagle poczuła na ramieniu, pozwoliła jej wrócić myślami do rzeczywistości.
- Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. - Chłopak usiadł obok niej. - Była twoją przyjaciółką? - zapytał, przełamując niezręczną ciszę.
Blondynka pokiwała głową, kładąc dłonie na czarnej sukience. Spojrzała na niego z ukosa.
- Nie zasłużyła na śmierć - szepnęła.
- Zwykle umierają ludzie, którzy sobie na to nie zasłużyli. Tak jest i już. - Wzruszył ramionami.
- Ale to niesprawiedliwe! - Podniosła głos.
- Życie jest niesprawiedliwe - odparł spokojnie. - Jak ci na imię?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
- Jestem Ivy, a ty?
- Ethan. - Dziewczyna rozpłynęła się w brytyjskim akcencie jego głosu.
- Australijczyk? - zapytała przypominając sobie, że widziała go razem z tą wstrętą dziewuchą Chelsea na ognisku.
- Brytyjczyk, gwoli ścisłości. Przeprowadziłem się do Australii, kiedy miałem dwanaście lat.
Ivy uwielbiała brytyjski akcent. Był bardzo gorący.
Ethan spojrzał w niebo.
- W takim razie, Ivy, nie chcę być nieuprzejmy, ale zapowiada się na paskudną ulewę i chyba powinniśmy już iść.
Dziewczyna rozejrzała się. Deszcz coraz mocniej uderzał o chodnik. Krople w jednym momencie zaczęły dudnić o betonowe płyty. Blondynka wstała i chwiejąc się na za wysokich szpilkach, zamknęła cmentarną furtkę. Ethan ściągnął marynarkę i założył ją na ramiona dziewczyny. Zaprowadził ją pod niewielkie zadaszenie przy kościele. Ivy wycisnęła z włosów krople deszczu.
- Unikaj ze mną kontaktu wzrokowego. Najprawdopodobniej wyglądam teraz okropnie. - Zaśmiała się cicho.
- Wyglądasz bardzo ładnie.
- Kłamczuch - mruknęła.
Chłopak uśmiechnął się, patrząc na urocze piegi na jej policzkach.
- Powinniśmy się jeszcze kiedyś spotkać.
- Tak. Może kiedyś - odparła surowo. - Dziękuję za marynarkę. - Ściągnęła ją, po czym podała chłopakowi.
- Chyba nie zamierzasz iść w tej ulewie do domu?
- Właściwie, to mama powinna po mnie zaraz przyjechać - odparła. Spojrzała na ekran telefonu komórkowego. Jak zwykle się spóźniała. - Podejdę kawałek...
- Mogę cię odprowadzić - zaproponował.
- Nie, dziękuję - odparła grzecznie, ale stanowczo.
- Coś ze mną jest nie tak? - uniósł jedną brew.
- Och, nie zrozum mnie źle. Jesteś na prawdę bardzo przystojny, ale nie sądzę, żebym była w twoim typie, zresztą...
- Zawsze tyle gadasz? - przerwał jej, śmiejąc się.
Ivy westchnęła ciężko, uśmiechając się bezradnie.
- Jeszcze nie znasz moich możliwości. Jeśli o to chodzi, mam ogromny potencjał.
- No już, daj się odprowadzić. - Potrząsnął lekko jej ramieniem.
Kiedy ciepły deszcz przestał być tak intensywny, Ivy z Ethanem udali się na wschód, w stronę mostu Helmsdale. Dziewczynie przyjemnie rozmawiało się z chłopakiem, chociaż wcześniej obiecała sobie, że nie będzie miała nic wspólnego z tą tajemniczą piątką osób, która nagle wtargnęła do Uniontown. Nawet fakt, że Ethan był bardzo sympatyczny, nie uśpił czujności Ivy. Po śmierci Ashley, stała się ostrożniejsza. Wciąż była pewna, że dziewczyna nie popełniła samobójstwa. Była pewna, że ktoś ją zamordował.

Avalon weszła na posesję Tylera Hughsa. Nie mogła wytrzymać tego uczucia niepewności, które ściskało jej żołądek. Musiała z nim porozmawiać. Już od bramy widziała ogromne, mahoniowe drzwi, na których środku widniała zdobiona kołatka. Dotknęła mosiężnej klamki i nagle poczuła silne szarpnięcie. Osoba stojącą za nią, z całych sił przycisnęła dłoń w rękawicy do buzi Avalon tłumiąc wszystkie jej krzyki. Był to mężczyzna. Postawny i wysoki. Bez problemu przerzucił ją przez ramię.
Widziała go przez kilka sekund.
Był ciemnoskóry. Miał wyraźne kości policzkowe i duże, pełne usta. Jego brązowe oczy były ukryte pod wrogo zmarszczonymi brwiami. Był napakowany. Spanikowana dziewczyna próbowała się wyszarpać, ale jego uścisk był za silny. Przemieszczał się bardzo szybko. Nikt nie zdążył ich zauważyć. Avalon nie potrafiła zaczerpnąć powietrza. Dusiła się. Czuła jak krew w jej żyłach pulsuje dopływając do mózgu.
Było jej niedobrze.
Zasłabła.


Klucz czarnych kruków przeleciał tuż nad głową Avalon. Ich pokrakiwanie było groźne, ostrzegawcze. Znajdowała się na stromej górze, przed wejściem do jaskini. Ze środka dobiegały głuche szepty, które z każdym jej krokiem stawały się głośniejsze i szum cichego strumienia żłobiącego kanały w wapiennych skałach.
Przymrużyła oczy.
Weszła w jej głąb. Czuła, że nawet powietrze ją odpycha pragnąc, by opuściła to miejsce. Słyszała wyraźne, silne bicie swojego serca, które podskakiwało tak wysoko, jakby chciało wydostać się na zewnątrz, rozrywając jej skórę na strzępy. Każda część jej ciała chciała wejść jeszcze dalej. Wyraźne ostrzeżenia jej nie powstrzymały.
Tuż za zakrętem, znajdował się wąski tunel. Idąc bokiem, przedostała się na jego koniec. Zaprowadził ją do komnaty, na środku której znajdował się dwumetrowy posąg leżącej kobiety. Była piękna. W kamiennych dłoniach trzymała szkatułkę. Dziewczyna podeszła nieco bliżej. Dotknęła jej.
Usłyszała cichy szmer ze sobą, jednak się nie odwróciła.
Zatrzymała wzrok na jej zamkniętych powiekach i idealnie wyrzeźbionych rzęsach. Nagle posąg otworzył oczy. Avalon się przeraziła. Spojrzała w jej krwistoczerwone tęczówki. Osunęła się na ścianę. Usłyszała histeryczny krzyk, który ją ogłuszył. Złapała się za głowę, po czym upadła na grafitową ziemię.

Odzyskała przytomność. Delikatnie otworzyła powieki. Rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w jakiejś piwnicy. Zobaczyła gębę faceta, który ją uprowadził. Siedział na przeciwko niej uśmiechając się z satysfakcją.
Przykuł ją do drewnianego krzesła, zakneblował jej buzię, a ręcę i nogi obwiązał mocnym sznurem wokół mebla.
- Nie traktuj tego zbyt osobiście - powiedział. - Jesteś moją pierwszą zdobyczą od dawna. -Uśmiechnął się szyderczo.
Avalon spojrzała na niego z zacięciem.
- Zadajesz się z nieodpowiednimi facetami. - Wzruszył ramionami. - Skontaktowałem się z twoim chłopakiem. Jeśli faktycznie mu na tobie zależy, przyjdzie po ciebie. - Podszedł do niej. Ukucnął tuż przed nią. - Ale wiesz jacy są mężczyźni... Zegar tyka, a jeśli tego nie zrobi... Niestety, będę musiał zabić tę ładną buźkę - ujął jedną dłonią jej twarz przyciskając do delikatnej skóry, szorstkie, chropowate łapy. - A teraz pozwól, że zadam ci kilka pytań. - Trzymając mocno rękojeść noża, przeciął sznur, którym zakneblował jej usta.
- Czego ode mnie chcesz? - wycedziła przez zęby.
- Odpowiedzi - odparł krótko. - I jeśli mi ich dostarczysz, zastanowię się, w jaki sposób cię zabiję. Może postaram się, żeby nie bolało.
Avalon z trudem przełknęła ślinę. Sznur, którym była skrępowana, uwierał skórę jej łydek i nadgarstków.
- Nic nie wiem. Pomyliłeś mnie z kimś - powiedziała półszeptem.
Mężczyzna złapał jej rękę i jednym ruchem przejechał ostrzem noża wzdłuż jej przedramienia. Wartki strumień bordowej krwi natychmiast spłynął na ziemię.
Avalon syknęła.
- Nadal nic nie wiesz? - zapytał z uśmiechem.
- Nic, przysięgam - wyszeptała z trudem. Jej serce waliło jak młot.
- Chronisz go? Nie łudź się dziewczyno, on i tak nic do ciebie nie czuje. - Obłęd w jego oczach wzbudził przerażenie Avalon. Zaczęła się trząść.
- Wypuść mnie, proszę. Niczego nie zrobiłam - wypowiedziała przez zaciśnięte do bólu gardło.
Mężczyzna okrążył krzesło stając tuż przy oparciu. Przyłożył ostrze noża go jej szyi. Avalon czuła jego brudny, szaleńczy oddech na plecach.
- Daję ci ostatnią szansę - powiedział chrapliwie. - Gadaj! - wrzasnął do jej ucha.
Łzy zatrzymały się w oczach dziewczyny, oszkliły jej zielone oczy.
Nagle usłyszała głośny huk. Nóż upadł obok jej nogi. Bardzo ostrożnie, poruszyła głową w bok. Usłyszała dziki krzyk czarnoskórego mężczyzny. Uderzał pięściami o ziemię.
Przed dziewczyną znikąd pojawił się Tyler. Szybko podniósł nóż leżący na ziemi i przeciął sznury. Przyłożył palec do jej warg. Dziewczyna zamilkła, ale nie była w stanie uspokoić astmatycznego oddechu.
Kiedy Avalon się odwróciła, zobaczyła Chelsea. Stała nad ciałem zwijającego się z bólu mężczyzny koncentrując na nim swój wzrok. Trzymała swoje dłonie nad jego miotającym się ciałem. Trzask jego kości odbijał się echem od ścian.
Tyler pogonił Avalon. Mocno złapał jej ramię i wybiegł z pomieszczenia. Wepchnął ją na tylne siedzenie samochodu terenowego, a sam usiadł za kierownicą. Oderwał rękaw czarnej koszuli i mocno zawiązał materiał na łokciu dziewczyny.
Po chwili, dołączyła do nich Chelsea. Tyler ruszył. Rana wyglądała coraz gorzej, powodując pieczenie, a krew poplamiła siedzenie.
Auto jechało przynajmniej sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Brunetka była wycieńczona. Zamknęła oczy i odpłynęła.

Avalon Price zacisnęła palce na prześcieradle. Rozwarła powieki, delikatnie trzepocząc rzęsami. Zimno otulało jej nagą łydkę. Naciągnęła na siebie koc, którym była przykryta. Kiedy usłyszała skrzypienie drzwi, szybko zamknęła oczy udając, że śpi. Słyszała wyraźnie każdy krok stawiany na podłodze przykrytej dywanem.
- Wiem, że nie śpisz. To ja, nie bój się - powiedziała ciepłym głosem Chelsea.
Dziewczyna podniosła się powoli, kilkakrotnie pociągając nosem. Przetarła oczy, by wyostrzyć rozmazany obraz. Jej ciało było odrętwiałe. Wyciągnęła się. Wstała powoli.
- Dasz radę zejść na dół? - zapytała, łapiąc ją pod bok.
Avalon wyrwała się brunetce. Była w stanie chodzić. Czuła się całkiem dobrze. Otrzepała z piasku czarną sukienkę.
- Jak długo tu jestem? - zapytała z grymasem na twarzy.
- Kilka godzin - odpowiedziała.
Schodząc po schodach zauważyła piątkę osób siedzącą w salonie. Claytona, Ethana, Mackenzie i Tylera. Brunet opierał się o parapet przy oknie, przez które wpadało księżycowe światło. Dołączyła do nich Chelsea. Zatrzymała wzrok na ogniu żarzącego się kominka.
W pomieszczeniu zapadła cisza, której nikt z nich nie śmiał przerwać.
- Kim jesteście? - szepnęła Avalon, starając się zapanować nad drżącym głosem. Powoli przesunęła dłoń po poręczy.
- Nie jesteśmy uczniami z wymiany - zaczęła Chelsea.
Chodziła pewnie, z nonszalancją, wyraźnie dominując nad resztą grupy.
- Zdążyłam się domyśleć - mruknęła Avalon. - Zabiliście go?
- Jego nie da się zabić - odezwał się Tyler. - To łowca. Poluje na nas i gdyby ktokolwiek go zabił, zginąłby razem z nim. My tylko daliśmy mu małą nauczkę.
- Czego ode mnie chciał?
- Myśleli, że jesteś kolejną dziewczyną Tylera, dzięki której będą mogli go szantażować - powiedziała brunetka.
Osiemnastolatka na chwilę zetknęła się ze spojrzeniem Tylera, jednak szybko spuściła wzrok.
- Skąd wiedział, że mam z nim coś wspólnego?
- Oni nas obserwują. Nieustannie. Musieli was widzieć razem - szepnęła melodyjnie Mackenzie.
- Oni? Jest ich więcej?
- Nie wiemy ilu ich jest, nie wiemy kim są. Łowcą może być sprzedawca pączków, dyrektor korporacji albo nawet szkolna sprzątaczka. - Chelsea podeszła do Avalon, która wciąż stała na schodach.
- Nie odpowiedzieliście na moje pytanie. Kim jesteście i czego ode mnie chcecie? - Serce Avalon podskakiwało.
- Nie jesteśmy uczniami z Australii. Pochodzimy z Europy i Ameryki. Każdy z nas potrafi zrobić rzeczy, do których nie są zdolni zwykli ludzie. - Chelsea zawiesiła głos.
- To znaczy?
- To znaczy, że jesteś medium i potrafisz robić różne, całkiem odjazdowe czary mary - powiedział Tyler z drwiącym uśmieszkiem.
Avalon zmaglowała go zatrwożonym spojrzeniem.
- Potrafię zabić, sprawić ból dotykiem lub spojrzeniem. Ethan posiada umiejętność samoleczenia, sterowania ludzkim zdrowiem i szybkością starzenia się. Oprócz tego, potrafi leczyć innych. Tyler potrafi zmieniać wspomnienia, wymazywać je. Umie sprawić, że rzeczywistość będziesz myliła ze snem i na odwrót. Może cię zahipnotyzować. Jedno spojrzenie wystarczy, żebyś zrobiła co zechce lub żeby całkowicie zmienił twoje wspomnienia. Mackenzie korzystając z energii natury, kontaktuje się ze zmarłymi. Rozmawia z nimi, słyszy ich rozpaczliwe krzyki i błagania, by z powrotem wpuściła ich do świata żywych. Clayton może odczytać myśli za pomocą zwykłego dotyku. Nasze zmysły są wyostrzone, kieruje nami intuicja. Jesteśmy bardziej sprawni fizycznie niż śmiertelnicy.
- Co ja mam z tym wspólnego?
- Od zawsze różniłaś się od innych, prawda? Świetna pamięć, sprawność fizyczna i umysłowa. Twój organizm reagował na różne substancje inaczej niż twoich rówieśników. W niektórych warunkach czułaś się lepiej, w innych gorzej. Jesteś jedną z nas, Avalon - powiedziała przekonująco. - Przyjechaliśmy do Pensylwanii, bo jesteś nam potrzebna.
- Cheals oczywiście musiała dopiąć swego. Obmyśliła ten niecny plan, który miał cię do nas zwerbować. Tak więc "drużyna A" wybrała się do twojego liceum udając zwykłych uczniów z wymiany. Coś epickiego - powiedział Tyler sarkastycznie, przegryzając jabłko.
Brunetka przełknęła głośno ślinę.
- Jesteś obdarzona - odezwała się Mackenzie spokojnym, cichym głosem.
- Obdarzona? Chyba raczej przeklęta - odparła.
- Łowcy od wieków nas poszukują. Pozabijali nasze rodziny, żeby nas zdobyć. Wykończyli wszystkich z naszych miast i wiosek. Przyglądaliśmy się temu i nic nie mogliśmy zrobić. Byliśmy zagubieni. Musieliśmy uciekać. Każdy osobno - powiedziała Chelsea, a jej tęczówki w kolorze gorzkiej kawy się zaszkliły. Po jej okrągłym, zaróżowionym policzku spłynęła łza.
- Dopóki nie odnalazł nas Michael. Połączył nas. Stworzył z nas rodzinę. On wiedział co mamy robić, jakie jest nasze przeznaczenie i jak mamy zniszczyć łowców - powiedział Ethan. - Ale uprowadzono go. Zostaliśmy sami i nie wiemy co mamy robić. Musimy go odzyskać.
Avalon westchnęła ciężko.
- Powinniście się leczyć! - warknęła. Ominęła Chelsea, jednak ta szybko złapała jej nadgarstek.
- Spójrz na swoje przedramię - rozkazała.
Avalon spuściła wzrok. Rana się zagoiła i nie było po niej ani śladu. Nie czuła bólu ani pieczenia.
- To dzięki Ethanowi - szepnęła.
- To niemożliwe... - Dziewczyna dotknęła swojej ręki wodząc po niej opuszkami palców.
- Musimy cię wyszkolić. Potrzebujesz nas - powiedziała surowo Chelsea.
- Pomyliliście mnie z kimś... Zostawcie mnie w spokoju, proszę. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego. - Wyrwała się z uścisku dziewczyny.
Głos Chelsea zatrzymał Avalon, gdy łapała za klamkę.
- Nie powinnaś wracać sama. Zwłaszcza po tym, co się dzisiaj stało, nie sądzisz? - powiedziała spokojnym, opanowanym głosem, opierając się o framugę.
- Pójdę z nią. - Tyler złapał skórzaną kurtkę, otwierając drzwi przed brunetką. Spojrzała przelotnie na osoby, które pozostały w salonie, jednak nic nie powiedziała.

Tyler i Avalon szli w ciszy. Cienie mroku otulały ich z każdej strony. Czarną sukienką brunetki bawił się zimny wiatr. On stąpał pewnie, machając swobodnie rękoma.
Odchrząknęła cicho.
- Dlaczego pozwoliłeś mi na to, żebym wszystko sobie przypomniała? Wtedy, przed moim domem - szepnęła.
Spojrzał uważnie na jej długie, kasztanowe włosy splątane przez wiatr. Na zagubioną, przestraszoną minę i wciąż drżące ze strachu dłonie.
- Ponieważ zasługujesz na to, by znać prawdę - odparł bez zastanowienia.
- Musieliście mnie z kimś pomylić.
- Możliwe... Ale Chelsea wierzy w każde słowo Michaela nie zważając na to, ile razy nas oszukał - powiedział. - A ty... Ty jesteś bardziej niezwykła niż ci się wydaje - dodał szeptem.
Stanęli przed werandą jej domu.
Brunet zauważył, że Avalon patrzyła na niego inaczej niż reszta dziewczyn. Była odporna na jego urok.
- Dziękuję, że mnie uratowałeś...
- Wyjaśnijmy coś sobie. Nie jestem żadnym superbohaterem. Dobre uczynki są zarezerwowane dla dobrych ludzi. Ja nie jestem dobry... Z resztą, ktoś musi odwalać brudną robotę.
Avalon spojrzała w jego źrenice, które powiększyły się znacznie, gdy na nią patrzył. Księżyc odbijający się jak w lustrze w jego oczach przypomniał jej ognisko. Śmierć Ashley. Ponownie zobaczyła jak upada z klifu i nagle zdała sobie sprawę, że to nie był wypadek. Tyler był tam, znał ją przed jej śmiercią.
Wszystko wskazywało na jedno. Każdy dowód tworzył logiczną całość.
- O mój Boże... To ty zmusiłeś Ashley, żeby skoczyła - powiedziała cicho.
- Domyśliłaś się. - Westchnął. - Wiedziałem, że masz w sobie coś więcej niż ładną buzię.
- Zabiłeś ją! - krzyknęła. - Ty draniu, zabiłeś ją i jeszcze masz to gdzieś?! - Chciała go uderzyć, jednak on odparł jej atak.
- Nie dramatyzuj... Kiedyś i tak by umarła. To tylko kwestia czasu - powiedział bez cienia żalu w głosie.
- Jak mogłeś! - wrzasnęła, po raz kolejny wymierzając mu cios pięścią.
- Waleczna z ciebie dziewczyna.
- To wszystko jest nienormalnie - powiedziała cicho, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Przyzwyczaisz się.
Dziewczyna z całych sił go spoliczkowała. Zmarszczył brwi patrząc się na nią ze złością. Avalon szybko weszła po schodach.
- Zaczekaj - powiedział groźnie.
Zatrzymała się.
- A co jeśli... - zaczął powoli. - Możemy wskrzesić twoją matkę i wyleczyć brata?
- Nie jesteście w stanie - warknęła nie odwracając się. Tyler wyczuł w jej głosie zwątpienie.
- Na tym świecie istnieją rzeczy, o których nie masz pojęcia, istoty, o których czytałaś tylko w książkach i magia, która potrafi zdziałać wszystko. Nie wiesz, do czego jesteśmy zdolni. To miasto jest bardziej pokręcone niż ci się wydaje, Avalon - powiedział. - Ty pomożesz nam, my tobie. Zastanów się nad tym.
Dziewczyna chwyciła za klamkę. Poczuła mocny podmuch wiatru, a kiedy się odwróciła, jego już nie było. Weszła do domu. Zsunęła się po drzwiach wybuchając spazmatycznym płaczem.
Tak ciężko było jej uwierzyć w to, co zobaczyła.
Tak ciężko było jej uwierzyć w to, że to nie jest jeden z tych dziwnych snów.

od autorki: Chyba wszystko się w miarę wyjaśniło. :) Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć.
AAAA, to już 5 rozdział *brawa dla mnie* hahah. Dziękuję Wam bardzo za każdy komentarz. Za wszystkie miłe słowa, które mobilizują mnie do pisania, ale też za konstruktywną krytykę, która jest równie mobilizująca. Mam ferie, więc kolejny rozdział powinien pojawić się szybciej. Będę wdzięczna za każdy komentarz.
Dziękuję, że ze mną jesteście i za to, że pozwalacie mi spełniać marzenia. Pisanie jest moją pasją, a kiedy innym się podoba, to jestem jeszcze bardziej zachwycona <3. Kocham Was!
Póki co, pozytywna energia się mnie trzyma!
Niech moc będzie z Wami, Ameliaxx :D

Jeśli chcecie być informowane o nowych rozdziałach, napiszcie swój nr GG w komentarzu. :)

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 4


Dzwonek rozniósł się echem po całej szkole zahaczając każdy jej zakamarek. Avalon opuściła mury szkoły. Tego dnia, powietrze było wilgotne i rześkie. Promienie słońca drażniły jej oczy. Była całkiem wypoczęta i miała dobry humor. Nawet jedynka z historii za odpowiedź nie potrafiła tego zepsuć.
Odetchnęła na samą myśl, że poniedziałkowe lekcje się już skończyły.
Właśnie schodziła po schodach, kiedy pod szkołę z głośnym piskiem opon podjechał motocykl. Jego silnik przez chwilę przyjemnie warczał. Maszyna wyglądała profesjonalnie i nawet na oko zielonej w tych sprawach Avalon, wydawała się być bardzo droga.
Spod kasku wyłoniły się niesforne kosmyki zadbanych, pięknie lśniących, brązowych włosów. Avalon obeszły ciarki, kiedy w przystojnym mężczyźnie rozpoznała Tylera.  Brunet zszedł z pojazdu. Miał na sobie ciemne dżinsy i białą, opinającą się na jego ciele podkoszulkę, którą przykrywała czarna, skórzana kurtka.
Wyglądał bardzo seksownie, ale w porównaniu do reszty dziewczyn, Avalon nie śliniła się na jego widok.
Nonszalancko oparł się o czarną karoserię motocyklu.
Dziewczyna podeszła do niego.
- Co tutaj robisz? - zapytała, uśmiechając się dociekliwie.
- Przyjechałem po Chelsea, ale skoro się spóźnia, może ciebie mam gdzieś podwieźć? - Uniósł brwi, wpatrując się w nią piwnymi tęczówkami.
Avalon chwilę się zastanowiła. Spojrzała ufnie w jego oczy ukryte pod gęstymi brwiami.
- Możesz mnie odwieźć do domu - odparła.
- W takim razie, wskakuj. - Podał jej swój kask. - Pierwszy raz?
Pokiwała głową.
- Odważna z ciebie dziewczyna. Już cię lubię. - Posłał jej zawadiacki uśmiech.
Avalon przygryzła wargę, a kiedy wchodziła na motor, iskry w jej oczach zabłysły.
Usiadła tuż za nim, przyciskając do jego pleców swoje ciało. Tyler czuł każde uderzenie jej serca. Waliło jak szalone, kiedy obejmowała go w pasie. Przycisnęła dłonie do jego bluzki.
- Trzymaj się mocno - powiedział. - W ten sposób. - Ujął jej niewielką, delikatną dłoń i przycisnął do siebie. Trzymał jej rękę na swoim brzuchu, dopóki Avalon lekko jej nie strząsnęła. Przez białą koszulkę czuła jego wyrzeźbiony, twardy tors.
Chwycił oburącz za kierownicę. Prawą nogą energicznie naciskał dźwignię rozrusznika. Kiedy ruszyli, dziewczyna ścisnęła go mocniej. Czując na twarzy zimny dotyk powietrza, szalała z zachwytu. Poczuła się pewniej. Poluźniła trochę uścisk uświadamiając sobie, że miażdży przeponę Tylera.
Długie, kasztanowe włosy łaskotały jej zaróżowione poliki.
Czerpała tlenu, zapełniając nim całą powierzchnię płuc.
Przymrużyła oczy pozwalając pasmom złocistego słońca zginąć pod zasłoną rzęs. Zanim się obejrzała, Tyler zahamował motocykl stając przed domem Avalon.
Dziewczyna zeszła z motoru. Na całym ciele czuła przyjemne mrowienie, a szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy.
- Dzięki - powiedziała nieśmiało. - Tak właściwie, skąd wiedziałeś, że tutaj mieszkam?
- Widziałem cię kiedyś jak wchodziłaś do domu.
- W takim razie, musisz mieć świetną pamięć. - Uśmiechnęła się.
- Nawet nie wiesz jak. - Zmaglował ją magnetyzującym spojrzeniem. - Swoją drogą, niektórych osób nie da się nie zapamiętać.
Odprowadził ją do drzwi. Stali na werandzie.
Tyler niepostrzeżenie przywarł ją do ściany. Spojrzał w jej oniemiałe oczy, po czym zaatakował jej usta pocałunkiem. Avalon z całych sił go od siebie odepchnęła.
- Co ty robisz?! - Zmarszczyła brwi. - Przecież ja mam chłopaka - dodała mniej agresywnym głosem.
Spojrzał na nią groźnie.
- Przykro mi - wyszeptała patrząc w jego rozzłoszczone oczy.
- Mi też - odparł, a rysy jego twarzy złagodniały.
Z domu Avalon wyjechał Jason. Zaraz po otwarciu drzwi, uważnie przyjrzał się Tylerowi.
- Avalon, wejdź do środka - rozkazał, nie spuszczając groźnego wzroku z bruneta.
Posłuchała się brata i weszła do środka posyłając w stronę Tylera współczujące spojrzenie.
Kiedy zamknął drzwi, odezwała się do brata z pretensją w głosie.
- Nie musiałeś w to ingerować. Poradziłabym sobie sama. Z resztą, obiecywałeś mi, że dzisiaj już pójdziesz do szkoły.
- Chciałbym - mruknął. - Przenoszę się do pokoju gościnnego na stałe. Joseph nie będzie musiał mnie wnosić na górę.
- Codziennie się o ciebie martwię, więc nie dawaj mi do tego kolejnych powodów. Nie pakuj się w tarapaty - szepnęła błagalnie.
- Sama siebie nie umiesz ochronić, a chcesz zapewnić bezpieczeństwo jeszcze mi?
- Nie widzisz, Jason? Mamy teraz tylko siebie. Straciłam rodziców, więc nie mogę stracić też ciebie...
Jego grdyka zadrżała niemal niezauważalnie.
- Zamiast starać się pomóc całemu światu, pomóż samej sobie, Avalon - powiedział, po czym złapał za koła wózka i pojechał do salonu.
W oku brunetki zakręciła się łza.

Kiedy Tyler wszedł do domu, od razu spotkał się z groźnym spojrzeniem Chelsea.
- Miałeś po mnie przyjechać. - Nerwowo stukała podeszwą czerwonych szpilek o podłogę. - Po raz kolejny, nie wywiązałeś się ze swojego obowiązku.
- Teraz moim jedynym obowiązkiem jest skopać tyłek niejakiego Liama, więc z łaski swojej pozwól mi w spokoju wykonać zadanie - mruknął ze złością, nalewając do szklanki alkoholu.
Oparł się o blat, po czym zatopił swoje wargi w trunku.
Brunetka zaśmiała się głośno.
- Oh, a więc dała ci kosza? I to tak bardzo cię zabolało? Nieustraszony Tyler po raz pierwszy został odrzucony! Jak to możliwe, że zwykła dziewczyna z sąsiedztwa potrafiła się tobie oprzeć?
- Nie wiem, Cheals. Pogadaj z nią, może się czegoś nauczysz. - Uśmiechnął się bezczelnie, krzyżując triumfująco ręce na klatce piersiowej.
Brunetka przejechała językiem po śnieżnobiałych zębach.
Po schodach, do salonu wszedł Clayton. Miał na sobie granatową bluzę w dużymi kieszeniami, w której schował ręce.
- Kogo my tu mamy? Clayton Evans we własnej osobie! Czym zasłużyliśmy sobie na ten zaszczyt? - zapytał Tyler kpiąco.
Blondyn nie mówiąc nic, objął spojrzeniem Chelsea i Tylera.
- Zostaw go w spokoju - warknęła Cheals.
- Biedny Clay. Sponiewierany przed zdegenerowanego Tylera Hughesa. Jak ty sobie w życiu radzisz? - powiedział, po czym zwrócił się do brunetki. - A ty, mogłabyś się od czasu do czasu rozerwać. To pragnienie zemsty przysłoniło ci całą zabawę jaką do niedawna dawały ci twoje umiejętności. Stałaś się sztywna, Cheals.
Zacisnąwszy pięści, brunetka skupiła całą swoją energię na ciele Tylera. Nagle poczuł, jakby jego ciało na wskroś przeżynały sztylety. Jęcząc, skulił się.
Krzyknął głośno przez zaciśnięte od bólu gardło.
- Przestań, do cholery!
Chelsea gwałtownie rozluźniła dłonie rozczapierzając palce.
Poczuł ulgę.
- Ta sztuczka staje się nudna - syknął, nadal zwijając się z bólu.
- Ale wciąż jest tak samo efektowna - odparła, pocierając paznokciami o czarną bluzkę z głębokim dekoltem.

Mackenzie wykorzystując chwilową nieuwagę współlokatorów, wymknęła się z domu. Każdy jej oddech był tak głęboki, tak zachłanny jakby miał być ostatnim.
Powolnym, spokojnym krokiem udała się w stronę biblioteki na Ward Parkway. Właśnie włączano kolorowe szyldy i uliczne lampy, ponieważ zmierzchało się. Pensylwania o tej porze roku wydawała się być wyjątkowo piękna. Liście zmieniały barwę na jaskrawo czerwoną i żółtą. Dnie stawały się coraz krótsze, a powietrze zimniejsze. Mackenzie, która całą energię czerpała z natury, na własnym ciele odczuwała jak świat wokół niej się zmienia i przeistacza.
Otworzyła drzwi wsłuchując się w wesoły dzwoneczek, który poinformował miłą, starszą panią o jej wejściu. Ponownie uśmiechnęła się ciepło i sympatycznie pokazując dziewczynie rząd zżółkniętych zębów.
Jason siedział na wózku inwalidzkim przy jednym ze stolików w czytelni. Trzymał na kolanach książkę, na której wystukiwał rytm opuszkami palców.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz. - Uśmiechnął się, kiedy tylko ją zobaczył.
- Ja też tak myślałam.
- To jest książka, o której mówiłem. - Podał jej czterystu stronicową powieść oprawioną białą okładką.
- Zabić drozda?
- Jedna z moich ulubionych.
- Mam nadzieję, że będę miała okazję ci ją zwrócić.
- Przynajmniej będzie ona powodem, dla którego ponownie się zobaczymy. - Dokładnie przyjrzał się jej nieskazitelnej urodzie. Delikatnym rysom twarzy, porcelanowej, bladej cerze, śmiesznemu, zadartemu noskowi i błękitnym oczom oprawionym długimi rzęsami.
Mackenzie uśmiechnęła się, a w jej polikach pojawiły się urocze dołeczki.
- Opowiedz mi coś o sobie - zażądała, siadając na krześle przy chłopaku. - Jak wygląda twoje życie?
- Pewnie niewiele różni się od twojego - odparł, ale jej nie spodobała się ta odpowiedź.
Doskonale wiedziała, że są z dwóch różnych bajek. Od zawsze pragnęła wiedzieć, jak wygląda życie normalnego nastolatka.
- Powiedz, proszę. - Dotknęła jego dłoni. Była zimna i bardzo miękka.
- Moja mama zginęła w wypadku. Mieszkam z siostrą i Josephem, byłym narzeczonym mojej matki - powiedział na jednym wydechu.
- Przykro mi...
- Wiem. Każdemu jest. - Uśmiechnął się smutno. - Jesteś bardzo ciekawska.
Zaśmiała się.
- Lubię twój śmiech - szepnął, ale po chwili chrząknął głośno czując się niezręcznie. Mackenzie się zarumieniła.
- Musiałem błagać Josepha, żeby mnie tu przywiózł. Wkurzyłbym się, gdybyś nie przyszła. - Zaśmiał się. - Moja siostra cieszy się jak głupia, kiedy jestem poza domem. Od czasu wypadku traktuje mnie jak coś zepsutego. Jak coś, co koniecznie musi naprawić i za wszelką cenę chronić. Nie potrafi zrozumieć, że potrzebuję czasu - powiedział. - Avalon potrafi nieźle zaleźć za skórę - dodał.
- Avalon? - powtórzyła blondynka. Jej promienna twarz szybko spoważniała. Jej puls przyspieszył. Chyba nie mówił O TEJ Avalon.
- Tak ma na imię moja starsza siostra. Trochę śmiesznie.
- Przepraszam, muszę iść - mruknęła, pospiesznie łapiąc za książkę, którą wcześniej wręczył jej chłopak. Spojrzała na niego smutno, po czym prędko wybiegła z biblioteki. Jason nie dał rady jej dogonić.
Nie powinna zadawać się z rodziną tej dziewczyny. Targały nią wyrzuty sumienia. Że też musiała tam wchodzić. Że też kiedykolwiek musiała łamać reguły. Może gdyby była posłuszna, nie poznałaby Jasona i nie odczuwałaby tego silnego pragnienia, by tam wrócić i ponownie zatracić się w jego melodyjnym głosie. Za szybko przywiązywała się do ludzi.

Było kilka minut po godzinie dziewiętnastej. Popołudniowa nauka zmęczyła Avalon, więc zaprosiła do siebie Liama, który po chwili stanął u progu jej domu.
Zawsze znajdował dla niej czas.
Wtuliła się w niego. Uwielbiała zapach jego perfum.
Spojrzał się na nią. Ujął w dłonie jej twarz.
- Tylko nie pytaj mnie jak się czuję, proszę - wyszeptała.
Przycisnął lekko jej głowę do swojego torsu.
- Tak ciężko jest mi udawać i codziennie wmawiać sobie, że będzie lepiej. Nie daję sobie rady. Nie chcę już więcej udawać - Usiadła na kanapę. Podkurczyła kolana pod brodę, obejmując nogi rękoma. - Dopiero Jason uświadomił mi, jak bardzo jestem beznadziejna.
Liam usiadł tuż przy niej. Otoczył jej ciało ręką. Położyła głowę w zagłębieniu jego ramienia.
Wtulił twarz w jej miękkie włosy, całując je delikatnie.
- Dziękuję. Nie wiem jak poradziłabym sobie bez ciebie. - Złożyła na jego ustach subtelny pocałunek.
- Liam?
- Tak?
- Kocham cię - wyszeptała najcichszym z szeptów patrząc w jego oczy.
W końcu była tego całkowicie pewna, a jego miłość ją w tym przekonaniu umacniała.
Jego wzrok sprawiał, że jej skórę oblewała przyjemna fala ciepła. Jego obecność zupełnie wystarczyła, żeby była szczęśliwa.
Brunet musnął wargami czoło dziewczyny. Przeszkodziło im pukanie do drzwi. Liam westchnął ciężko. Avalon spojrzała na niego przepraszająco, po czym wyszła na korytarz i otworzyła je na oścież.
- Tyler? - zapytała, widząc bruneta stojącego przed drzwiami.
Ściągnęła z wieszaka długi, wełniany sweter i okrywając się nim, wyszła na zewnątrz.
- Nie zaprosisz mnie do środka? - Uniósł jedną brew. Brunetka zarumieniła się lekko. - Ah tak! Nie pomyślałem, że możesz urządzać potajemne schadzki ze swoim chłopakiem. W środku znajduje się powód, dla którego dzisiaj mnie olałaś? Rozumiem. Mój błąd.
- Dzwoniłam do ciebie. Nie odebrałeś - powiedziała chrypliwie, zmieniając temat.
- Większość ludzi pojmuje aluzję - odparł.
- Chciałam z tobą porozmawiać.
Niedbale wzruszył ramionami.
- Nie obchodzi cię to, ale jednak przyszedłeś - wyszeptała. - Chciałeś przeprosić?
Zaśmiał się donośnie.
- Ja nie przepraszam - odrzekł.
Zacisnął dłonie na jej ramionach. Podobało jej się to, jak na nią patrzy. Podobały jej się jego oczy, chociaż nie powinny. Nie powinna myśleć o jego oczach zwłaszcza kiedy jej chłopak, któremu przed momentem wyznała miłość, siedział w salonie.
- Przypomnij sobie wszystko, Avalon. Przypomnij sobie tamtą noc. Wcale nie byłaś pijana. Słyszałaś strzał. Widziałaś zwłoki Ashley. Nie potrafiłaś pomóc. Zaczęłaś biec w stronę lasu. Znalazłaś mnie tam. Zabrałem cię do domu - mówił, patrząc głęboko w jej oczy. Czuła, jak jego wzrok mąci w jej umyśle. Silne pulsowanie nasilało się z każdym wypowiedzianym przez niego słowem. Przypominała sobie wszystko po kolei. Strzępki wydarzeń powoli układały się w całość.
Pamiętała.
Wszystko.
Ale kiedy tylko ponownie chciała zwrócić na niego swój wzrok, jego już nie było. Rozejrzała się dookoła. Zniknął.
Do drzwi podszedł Liam. Oparł się bokiem o ich framugę.
- Kto to był? - zapytał.
- Akwizytor - odparła nagle.
- O tej godzinie? - uniósł brwi nie dowierzając.
- Tak, to był... Nocny akwizytor. Szwendają się po domach i wciskają ludziom jakieś bzdury. - Uśmiechnęła się nerwowo. - Masz ochotę na herbatę? - dodała, chcąc szybko zmienić temat. Jak zwykle musiała powiedzieć coś idiotycznego.
Przycisnął Avalon do siebie. Założył kosmyki jej długich, kasztanowych włosów za uszy. Musnął wilgotnymi wargami jej lekko zmarszczone czoło.
Wzięła głęboki wdech.
- Miętowa? - zapytała na pozór opanowanym głosem.
Pokiwał głową. Dwoma palcami uniósł jej brodę tak, by móc ją pocałować.
Avalon spośród innych dziewczyn nie wyróżniała się jedynie wyjątkową urodą. Była czuła, opiekuńcza, inteligentna, zawsze o wszystko przesadnie się martwiła i dbała o przyjaciół bardziej niż o siebie. Właśnie to Liam kochał w niej najbardziej.
Może dlatego nie potrafił długo się na nią złościć.

Tyler nonszalanckim krokiem wszedł do Heal. Poprawił kołnierz kurtki i usiadł przy barze. Zamówił szkocką z lodem. Akurat flirtował z ładną barmanką, kiedy miejsce obok zajął nieznajomy mężczyzna. Był czarnoskóry, dość wysoki i bardzo muskularny.
- Zajęte - mruknął, przysysając się wargami do szklanki z whisky.
- Pozwolę sobie na chwilę się przysiąść.
- Widzę, że ktoś ma problem z pojęciem prostych słów. - Oparł się łokciami o bar.
- Przyjechałem całkiem niedawno do miasta. Podobno dzieją się tutaj dziwne rzeczy - zaczął. Patrzył się na niego z wyższością. Jego wzrok był przebiegły, sprytny.
Tyler spojrzał się na niego przelotnie.
- Dam ci dobrą radę. Lepiej mi nie przeszkadzaj. Nie wiesz, do czego jestem zdolny.
- Owszem, wiem - odparł.
- W takim razie, lepiej stąd zmykaj. - Spojrzał na niego nienawistnie.
- Chyba nie jesteś na tyle głupi, żeby grozić mi w miejscu publicznym.
- A jednak. - Posłał mu wredny uśmieszek.
- Na twoim miejscu nie byłbym już taki pewny siebie. - Poklepał jego ramię.
Kiedy mężczyzna odszedł, Tyler złapał komórkę.

Wiedzą już gdzie jesteśmy. Węszą. Avalon wszystko pamięta. Kochana, zabawa właśnie się zaczyna.

Po chwili dostał odpowiedź.

Czas zacząć polowanie.
 
od autorki: Proooszę Was bardzo o skomentowanie rozdziału. Kolejny nie pojawi się szybko bez Waszej niewielkiej pomocy. Dziękuję za komentarze do poprzednich rozdziałów! :*
Pozdrawiam gorąco, Ameliaxx

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 3


Chelsea usiadła na fotelu obitym czarną skórą. Trzymając w dłoniach butelkę bourbonu, patrzyła na Avalon przez pryzmat szkła. Do salonu wszedł Tyler.
- Nie musiałeś tego robić - mruknęła, nie odrywając wzroku od bursztynu alkoholu.
- Nie musiałem. Chciałem. - Spojrzał się prosto w czekoladowe tęczówki Cheals, jednak ta po chwili spuściła wzrok.
- Przelałeś niewinną krew, Tyler. Wiesz dobrze, że za to kiedyś zapłacisz - powiedziała, stukając długimi paznokciami o szkło.
- Jak do tej pory, wszystko uchodziło nam na sucho. Z resztą, od kiedy jesteś taka sentymentalna? Oni i tak wkrótce zginą.
- Myślę o jej rodzinie... Nie pamiętasz, jak to my grzebaliśmy swoich bliskich? Zginęli, bo nas chronili.
- Empatia raczej nie jest twoją mocną stroną, Cheals.
- Dlaczego to zrobiłeś, Tyler? - warknęła.
- Z nudów, dla zabawy... Wybierz co wolisz. - Mrugnął okiem w jej stronę.
Chelsea podniosła się, powoli tracąc nad sobą panowanie.
Nagle Avalon cicho jęknęła. Ich spojrzenie przeniosło się na dziewczynę, delikatnie rozwierającą powieki.
Kiedy tylko spostrzegła, gdzie się znajduje, wzdrygnęła się lekko.
- Pamiętasz mnie? - zapytała Chelsea, pochylając się nad nią.
Avalon pokiwała głową. Wskazującymi palcami zaczęła rozmasowywać bolące skronie.
Podniosła się.
- Co się tam wydarzyło?
- Upiłaś się. Tyler zabrał cię do naszego domu - powiedziała. - Avalon... - dodała szeptem po dłuższej chwili ciszy.
Dziewczyna spojrzała na nią pytająco. Jej ciało zadrżało. Nieprzyjemne, zimne dreszcze obeszły ją z każdej strony. Miała silne przeczucie, że stało się coś złego.
Zmarszczyła brwi.
- Ashley nie żyje. Popełniła samobójstwo.
- Ash? Nie... Widziałam ją jeszcze wczoraj. To pomyłka - zaprzeczyła, uśmiechając się lekko.
Tyler spojrzał się na nią.
- Avalon, ona nie żyje. Uwierz. - Stal jego tęczówek błysnęła groźnie. Avalon poczuła się tak, jakby miliony maleńkich szpilek przebijały wolno jej miękką, delikatną skórę.
Uwierzyła.
- Ashley... - Zakryła dłonią otwarte usta.
Spojrzała uważnie na Tylera, później na Chelsea.
- Powinnaś wrócić do domu. Mogę cię odwieźć i dać jakieś ciuchy na zmianę. - Wskazała na jej pomiętą, liliową sukienkę.
- Dziękuję, poradzę sobie - odparła z nieufnością. - Znam te tereny.
Cheals zaczerpnęła głośno powietrza.
- Dobrze, w takim razie... To mój przyjaciel, Tyler - przedstawiła Avalon bruneta. Wydawało jej się, że widziała go już gdzieś wcześniej. - Tyler, zawołaj Mackenzie. Odprowadzi naszego gościa do mostu. Stamtąd powinna już odnaleźć drogę do centrum.
Brunet zmaglował Cheals nienawistnym spojrzeniem, po czym udał się na górę.
Zszedł razem z blondynką.
Dziewczyna wyglądała jak laleczka z porcelany. Miała nieskazitelną, bladą cerę. Jej oczy były błękitne, bardzo jasne. Włosy wyglądały tak, jakby były przeplatane złotymi nitkami. Poruszała się z gracją. Stąpała delikatnie, niepewnie. Ubrana była w kremową, bawełnianą sukienkę.
Podeszła do Chelsea.
- Odprowadź ją i wróć. Jasne? - Brunetka wydała polecenie groźnym i suchym głosem.
Mackenzie kiwnęła głową.
Wyprowadziła Avalon z terenu ogromnej posiadłości. Szły w ciszy, którą po chwili przerwała piętnastolatka.
- Ashley była twoją przyjaciółką? - zapytała głosem tak melodyjnym, że nawet słowiki zdawały się milknąć, by móc wsłuchiwać się w to, co mówi.
- Była moją koleżanką. Właściwie, miałyśmy tylko dwie lekcje - odparła. - Też jesteś z Australii? - zapytała.
- Clay to mój starszy brat. - Jej czoło zmarszczyło się lekko.
- Na jak długo zamierzacie zostać?
Blondynka wzruszyła ramionami.
Ponownie zapanowała cisza, która krępowała Avalon. Bardzo bolała ją głowa. Nawet nie miała siły, żeby racjonalnie myśleć czy zadawać jakiekolwiek pytania dotyczące śmierci dziewczyny. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co tak właściwie stało się wczorajszego wieczoru.
Mackenzie lubiła milczenie. Mogła wtedy wsłuchiwać się w szum liści albo śmiech dzieci bawiących się w lasach.
Powoli zbliżały się do mostu Helmsdale.
- Pójdę do Ivy. Muszę z nią pogadać.
- Avalon...? - szepnęła. Rozejrzała się dookoła, jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie usłyszy.  - Nie wierz we wszystko, co próbują ci wmówić. To, że kłamstwo wydaje się być bardziej rzeczywiste i logiczne, wcale nie znaczy, że jest prawdą. Nawet jeżeli ludzie w nie uwierzą, to wciąż kłamstwo. Pamiętaj, że niektórym osobom nie należy ufać. Bądź ostrożna - powiedziała z przejęciem.
Dotknęła dłoni Avalon.
Ręka blondynki była bardzo zimna, wręcz lodowata. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Jej dotyk sprawiał, że brunetka czuła, jakby z całego jej ciała uchodziło ciepło.
Mackenzie zabrała dłoń, odwróciła się na jednej pięcie i odeszła spokojnym, subtelnym krokiem.

Mackenzie udała się w stronę miasta. Powietrze tego dnia było gorące, ciężkie. Tuż nad nim, unosiła się chmara komarów. Blondynka lubiła słońce mimo, że jej blada, delikatna skóra była narażona na poparzenia.
Nie miała jeszcze okazji zwiedzić Uniontown. Do tej pory siedziała w zamknięciu i wiedziała, że gdy wróci, ponownie zostanie uwięziona.
Skorzystała z jedynej możliwej okazji.
Centrum było piękne. Niewielkie miasto miało swój niezaprzeczalny urok. Zapach świeżych kwiatów z kwiaciarni i pączków z cukierni delikatnie drażnił jej nozdrza. Dziewczyna oblizała wargi.
Przechadzając się wąskimi uliczkami, zauważyła bibliotekę. Żwawym krokiem ruszyła w jej stronę. Cichy dzwoneczek zapowiedział wejście dziewczyny. Za ladą stała starsza pani. Uśmiechała się sympatycznie do Mackenzie. Ta nieśmiało odwzajemniła uśmiech. Zapach starych, setki razy wypożyczonych lektur i tysiące razy poprzewracanych stron poplamionych herbatą zamącił w jej głowie.
Weszła pomiędzy regały. Złapała za jedną z książek, z której tytułem już kiedyś się spotkała. Usiadła na podłodze i zaczęła czytać. Dopiero ciche skrzypienie oderwało ją od powieści.
- Dobry wybór. - Usłyszała nad sobą miły, ciepły głos. - Osobiście uważam, że zakończenie mogłoby być trochę lepsze, ale to kwestia gustu.
- A jakie jest zakończenie? - zapytała chłopaka, który zakłócił jej spokój.
- Żeby się dowiedzieć, musisz przeczytać - odparł.
- Powiedz mi, proszę. - Uśmiechnęła się.
- Zakończenie jest... Jest szczęśliwe.
- To chyba dobrze, prawda? - Jej głos zadrżał nieznacznie.
- Nie wszystko jest takie jak w książkach. Nie każda historia ma swoje szczęśliwe zakończenie.
Dziewczyna spojrzała się na bruneta. Trzymał dłoń na kole wózka inwalidzkiego. Wodził opuszkami palców po grzbietach książek równo ustawionych na półkach.
- Właśnie po to są. Pozwalają chociaż na chwilę uwolnić od bólu bycia sobą. Dzięki nim każda dziewczynka może być księżniczką, a chłopiec rycerzem. To nasza jedyna ucieczka przez światem.
Brunet przyjrzał się uważnie dziewczynie. Obserwował jej delikatną, bladą cerę i włosy, które oświetlał klin światła wpadający przez witrynę.
- Jesteś z Uniontown? - zapytał. - Nigdy wcześniej cię tutaj nie widziałem.
- Wkrótce wyjeżdżam - wymigała się od odpowiedzi. Nie chciała go okłamywać.
- Mam na imię Jason, a ty jesteś?
- Jestem Mackenzie. - Uśmiechnęła się sympatycznie, ściskając jego dłoń.

Avalon w drodze powrotnej od Ivy, wstąpiła do Liama. Zapukała rytmicznie do jego drzwi. Było po godzinie dwunastej.
Mieszkał w niewielkim, murowanym domu kilka przecznic dalej od Avalon. Kiedy brunet otworzył, dziewczyna wskoczyła w jego ramiona.
- Chryste, Avalon. Co cię napadło? - Zaśmiał się.
- Tęskniłam. - Przycisnęła swoje wargi do jego ust.
- Wejdź.
Dziewczyna weszła do środka. Rozejrzała się po pierwszym piętrze. Jego rodziców nie było. Znowu. Liam nie lubił rozmawiać o swojej rodzinie. Avalon wiedziała tylko, że pani Payne pracuje w Pittsburgu, a pan Payne mieszka na stałe w Europie i nie utrzymuje kontaktu z synem.
- Martwiłem się o ciebie wczoraj. Nie strasz mnie tak nigdy więcej - powiedział, trzymając dłonie na jej biodrach. Avalon to lubiła. Lubiła, kiedy ją dotykał. Zawsze był taki delikatny, wrażliwy i troskliwy. Przez jej ciało przechodziły ciepłe impulsy, jakby swoimi dłońmi pobudzał każdą część jej ciała.
- Na szczęście Chelsea mnie uspokoiła. Powiedziała, że jesteś bezpieczna i poszłaś do domu. Chciałem do ciebie wpaść, ale było już strasznie późno. Z resztą, ta cała sytuacja z Ashley... Rozumiesz chyba?
Avalon nieco zdziwiona, pokiwała głową. Chelsea okłamała chłopaka. W końcu, nie obudziła się w swoim łóżku, tylko w zupełnie obcym domu.
- Przepraszam, mogłam zadzwonić - powiedziała, po czym obmacała kieszenie szukając komórki. Wyjęła ją. Spojrzała na dłoń, a wtedy zorientowała się, że jej nadgarstka nie zdobi złota bransoletka, której nigdy nie ściągała. - No bez żartów... - Westchnęła ciężko.
- Może zostawiłaś ją w domu?
Gdyby od ogniska była chociaż przez chwilę w domu, pewnie mogłaby ją tam zostawić. Nie chciała jednak niszczyć przekonania Liama o tym, że noc spędziła u siebie, co przecież mijało się z prawdą szerokim łukiem.
- Może tak - szepnęła. Kiedy kłamała, jej głos stawał się chrypliwy i cichszy.
- A jak czuje się Ivy? Mam nadzieję, że lepiej niż ja... Od rana głowa mi pęka - zapytał bez podejrzeń. Nawet nie zauważył, że Avalon ma na sobie te same ciuchy co wczoraj.
- Nie rozmawiała ze mną zbyt wiele. Kiedy do niej przyszłam zachowywała się jakoś dziwnie. Chyba wciąż nie może pogodzić się z tym, co się stało.
Liam przytulił ją mocno.
- To wszystko moja wina. - Przyłożyła twarz do jego torsu. On ujął jej podbródek.
- W niczym nie ma twojej winy. Ani w śmierci twojej matki, ani Ashley.
- Co ty możesz wiedzieć... - powiedziała półgębkiem.
- Wiem tylko, że nie chcę ciebie stracić. Nie chcę stracić mojej drobnej, uśmiechniętej Avalon. Gabrielle i Ashley umarły, ale ty Av... Ty też nie żyjesz.
- Nie potrafię zapomnieć - wyszeptała.
- W takim razie, porozmawiaj ze mną, Avalon. Staliśmy się dla siebie obcy, nie widzisz tego?
Pokiwała głową.
- Kocham cię, Avalon - wyszeptał żarliwe do jej ucha.
Przestraszyła się.
Byli ze sobą już prawie rok, ale nigdy tego nie powiedział. Ona z resztą też nie. To nie były zwykłe słowa, które wypowiadało się od tak byle gdzie i byle kiedy. Avalon traktowała je śmiertelnie poważnie. Musiała być pewna swoich uczuć, żeby je odwzajemnić.
Chłopak poprowadził palce wzdłuż linii jej kości policzkowych.
- Nie spiesz się. - Uśmiechnął się kącikiem ust.
Położyła dłonie na jego karku, po czym musnęła jego usta. Uwielbiała, kiedy się uśmiechał, gdy go całowała.

Avalon otworzyła drzwi do domu.
Ściągnęła buty, po czym niedbale rzuciła je w kąt. Weszła do kuchni rozglądając się za Josephem. Pewnie pojechał do pracy, pomyślała. Zajmował się zarządzaniem, ale dziewczyna nigdy nie pytała, na czym dokładnie .
- Jason! - wrzasnęła.
Nie dostała odpowiedzi.
Wbiegła na górę. Skierowała się do swojego pokoju, żeby odwiesić siwy sweter na miejsce. Teraz marzyła tylko o gorącej kąpieli. Mimo, że dziewczyna umyła się i uczesała u Ivy, to wciąż czuła zapach ubrań przesączonych dymem ogniska.
Złapała klamkę.
Na łóżku przykrytym białą pierzyną siedział Tyler. Dziewczyna cofnęła się o krok, kiedy go zobaczyła. Zlękła się.
- Spokojnie. - Podniósł się gwałtownie. - Przyniosłem to. - Wyciągnął z kieszeni spodni złotą bransoletkę. - Musiała ci wypaść, kiedy wychodziłaś.
- Dzięki - odparła. Odebrała ją, po czym spróbowała założyć na dłoń.
Tyler podszedł do niej. Uniósł jej rękę. Sprawnie zapiął biżuterię na jej nadgarstku. Ich oczy na chwilę się ze sobą spotkały. Brunet zauważył jakiego koloru były jej tęczówki. Zielone, jak świeża trawa na polanie.
Dziewczyna spuściła wzrok czując, że powoli zatraca się w jego magnetyzującym spojrzeniu.
- Jak się czujesz? - zapytał.
Nienawidziła tego pytania. Miała ochotę rzucić się na łóżko i z całych sił krzyknąć w poduszkę, ale odparła tylko:
- Trochę lepiej.
Chłopak spojrzał w jej podkrążone, zmęczone oczy i bladą twarz. Nie wyglądała dobrze.
- Co sprawia ci przyjemność? - zapytał nagle.
Avalon zmarszczyła brwi.
- Słyszałaś, co powiedziałem.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę, po czym skupiła wzrok na rodzinnym zdjęciu leżącym na etażerce. Przypomniało jej się lato spędzone z mamą, bratem i Josephem w Kanadzie.
- Lubię dotyk chłodnego powietrza na mojej twarzy. Lubię, kiedy deszcz pieści moje wargi. Lubię chodzić po górach i obserwować widoki rozciągające się przede mną. Lubię czuć, że jestem wolna, że do nikogo nie należę. Lubię obserwować wschody słońca i lubię wsłuchiwać się w szum morskich fal - wyszeptała. Odprężyła się.
- Kiedy czujesz się źle, wyobraź sobie, że tam jesteś. W miejscu, gdzie cały świat należy do ciebie i nic innego nie istnieje. Poświęć więcej czasu na to, co sprawia ci przyjemność. Nie przejmuj się tak życiem, nie traktuj go zbyt poważnie.
- Nie potrafię się nie przejmować.
- W takim razie, naucz się. Bo wiesz, ludzie nie mają uczuć. Żeby żyć, musisz być taka jak oni, albo nawet gorsza.
- Skąd ty się właściwie wziąłeś? - Avalon zaśmiała się cicho.
Tyler nie odpowiedział.
- Pójdę już. Do zobaczenia, Avalon Price. - Uśmiechnął się nonszalancko.
Wyszedł. Nawet nie miała siły, żeby zastanawiać się, skąd zna jej pełne personalia. Usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami i nagle poczuła niewyobrażalnie głośny pisk w czaszce. Rozbił się o każdą część jej ciała. Jej palce odrętwiały. Osunęła się na zimną ścianę w kolorze morelowym. Brakowało jej tchu, nie mogła oddychać.
Zwijała się w bólu.
Straciła przytomność.

Znajdowała się na polu. Była zima. Avalon marzła. Jej bose stopy były zanurzone w śniegu na wysokość łydek. Rozejrzała się dookoła. W oddali zauważyła niewielki, czerwono-pomarańczowy punkt. Zapragnęła przysunąć się bliżej i nagle jej ciało się przemieściło. Sterowała nim własną wolą. Zobaczyła płonącą chatę. Ogień rozprzestrzeniał się w zastraszającym tempie. Słyszała przeraźliwy płacz dzieci i krzyk dorosłych. Byli w środku, ale nie potrafiła ich stamtąd wydostać.
Przeraźliwe kłucie w sercu nie ustępowało.
Stojąc nieruchomo, przez załzawione oczy, przyglądała się ich śmierci.
Podeszła bliżej. Ogień był tak gorący. Dzieci przestały płakać, a krzyk dorosłych ucichł. Osunęła się na ziemię, zanosząc się płaczem.

Czuła, że odzyskuje przytomność. Otworzyła oczy. Wszystko było rozmazane i dopiero po chwili zobaczyła wyraźne kontury każdego z mebli. Odzyskała kontrolę nad ciałem, chociaż ruchy jakie mogła wykonywać wciąż były ograniczone. Ten sen wydawał się być tak realny...
Nie przejęła się omdleniem, bo nie był to pierwszy raz. Jednak ta wizja, czy cokolwiek innego to było...  To wydawało się być tak realistyczne.
Dotknęła polików. Były mokre.
Otrzepała ubranie.
Nagle zakręciło jej się w głowie. Podparła się o regał stojący przy toaletce.
Wzięła kilka głębokich oddechów.
Spokojnym krokiem podeszła do pokoju brata. Zapukała. Weszła bez zaproszenia.
- Gdzie Joseph? - zapytała.
Chłopak siedział przy bukowym biurku. Jego ołówek tańczył na białej kartce. Zamaszystymi ruchami zapełniał ją swoimi rysunkami.
Avalon uśmiechnęła się szeroko. Od śmierci matki nie rysował. Właściwie nie zajmował się niczym poza leżeniem w łóżku i czytaniem. Czasami Joseph jeździł z nim do miasta, ale Jason niechętnie opuszczał swoje cztery ściany.
Zachowywał się wyjątkowo normalnie. Nawet nie zwrócił uwagi siostrze, kiedy weszła do jego pokoju, a nie lubił, kiedy robiła to bez wyraźnego pozwolenia.
Avalon spojrzała na jego rysunki. Była na nich dziewczyna o pięknych blond włosach, ale zanim zdążyła się przyjrzeć, Jason przykrył je stertą komiksów.
- Wyszedł gdzieś całkiem niedawno. Musiał minąć się z tym facetem.
- Tylerem?
Pokiwał głową.
- Wydawał się być podejrzany...
- Skąd ten pomysł? - Uśmiechnęła się dociekliwie.
- Wrodzony, zdrowy sceptyzm, siostro - odparł, po czym z powrotem zabrał się za rysowanie.
- Pójdę zadzwonić do Josepha. Dobranoc. - Uśmiechnęła się lekko. Nie chciała mu przeszkadzać.
- Dobranoc, Avalon. - Odwzajemnił uśmiech.
Dziewczyna była szczęśliwa. Pierwszy raz od tak dawna rozmawiali ze sobą. Jak prawdziwe rodzeństwo. Całkiem normalnie. Jakby przeszłość zostawili za sobą i postawili krok do przodu.
Avalon brakowało brata.

Tyler wszedł do pokoju Chelsea. Dziewczyna właśnie się kąpała, jednak on bez krępacji zrzucił z siebie ubrania i dołączył do niej. Otworzył kabinę prysznicową. Złapał jej biodra rozmasowując delikatnie mydło, które wcześniej w siebie wtarła. Odwróciła się w jego stronę.
- Zrobiłeś co kazałam? - zapytała groźnie, oplątując ręce wokół jego karku.
- Lubię, kiedy jesteś niegrzeczna i starasz się nade mną zapanować. Powiem ci jedno. Nie ty jedna próbowałaś. - Pocałował ją.
- Zrobiłeś? - powtórzyła bardziej stanowczo.
- Oddałem jej bransoletkę i grzecznie wróciłem do domu.
- To dobrze. Bransoletka nasączona aronią powinna pomóc opanować gen. Teraz coraz częściej będzie się uaktywniał i musimy nad nią czuwać dopóki w pełni nad nim nie zapanuje.
- Musimy o tym teraz rozmawiać? Nie lepiej pójść się napić albo... No nie wiem, przetestować nowe łóżko w mojej sypialni?
- Tyler, ona wkrótce sobie wszystko przypomni. Hipnoza nie działa na nią tak, jak na innych ludzi. Nie mamy teraz czasu na seks.
- Ja zawsze mam czas na seks. Zwłaszcza ten niezobowiązujący.
- A próbowałeś kiedykolwiek innego? Wiesz jak to jest kochać się z osobą, do której się coś czuje? - zapytała unosząc jedną brew ku górze.
- Nie wiem, ale zaraz możemy się przekonać. - Pocałował ją w szyję, po czym zaczął schodzić coraz niżej...
Chelsea nie zaprotestowała.
 
od autorki: Dziękuję wszystkim osobom, które komentują rozdziały mojego opowiadania! Dziewczyny, nie wiecie jaką radość mi dajecie i jeszcze raz Wam za to mooocno dziękuję. ;*
Proszę o komentarze, bo to bardzo mi pomaga w dalszym pisaniu. Przy okazji, teraz już każdy może skomentować rozdział, nie tylko zarejestrowany użytkownik.
Pozdrawiam, Ameliaxx

Nie jestem do końca zadowolona z rozdziału, ale 4 będzie lepszy. :)