czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 2


Ivy niedbale wepchnęła do szafki podręczniki. Zatrzasnęła jej drzwiczki wiedząc, że następnego dnia wszystko z niej wypadnie. Avalon z dezaprobatą przyglądała się przyjaciółce. Była najbardziej roztargnioną, niezorganizowaną osobą jaką znała. Gdyby nie Avalon, Ivy nigdy w życiu nie poradziłaby sobie z funkcjami, jakie pełniła, a angażowała się dosłownie we wszystko. Blondynka wyjęła z torby sfatygowany batonik. Otworzyła go, po czym zaczęła pochłaniać dużymi gryzami.
- Chcesz trochę? - zapytała z pełną buzią, starając się utrzymać pod pachą dwie zapełnione papierami teczki.
- Nie, dzięki - odmówiła, śmiejąc się z przyjaciółki.
- Nic nowego. - Ivy westchnęła. - No cóż, więcej dla mnie.
Avalon poprawiła fioletową, sportową torbę, która nieustannie zsuwała się z jej ramienia.
- Popatrz tylko, kto zaszczycił nas swoją obecnością! - Ivy szturchnęła Avalon w biodro, kiedy Liam z Freddim do nich podeszli.
Dziewczyna przeczesała palcami włosy, po czym przytuliła się do Liama.
- Jak się czujesz? - zapytał brunet.
- Całkiem dobrze. Dziękuję. - Pocałowała go w usta. Czuła delikatny uśmiech, kiedy dotykała jego ciepłych, wilgotnych warg.
Freddie westchnął ciężko, przerzucając piłkę futbolową z ręki do ręki.
- Zazdrosny? - Ivy uniosła brwi dociekliwie. Chłopak spojrzał na nią z grymasem, po czym parsknął śmiechem.
- Czy ty naprawdę we wszystko musisz się wtrącać, Hansen?
- Najwidoczniej - odparła, uśmiechając się sarkastycznie.
- Lecimy z Ivy na lekcje. Na razie. - Avalon cmoknęła Liama w policzek.
- Do zobaczenia na ognisku. Przyjdę po ciebie o dwudziestej pierwszej.
- Cholera. - Dziewczyna się skrzywiła.
- Avalon Price, chyba nie powiesz mi, że zapomniałaś o ognisku. Obiecałaś, że przyjdziesz, więc jeżeli nie zrobisz tego z własnej woli, zaciągnę cię tam. Musisz trochę wyluzować, przed nami ciężki rok.
Dziewczyna uśmiechnęła się grzecznie mimo, że czuła jak każda część jej ciała ma ochotę jak najprędzej uciec ze szkoły. Do domu, a najlepiej na koniec świata. Albo chociaż do innego miasta. Nie chodziło wcale o to, że nie lubiła imprez. Wręcz przeciwnie. Uwielbiała tańczyć, pogadać i pośmiać się z przyjaciółmi. Ostatnio po prostu nie miała na to ochoty. Na nic właściwie nie miała ochoty.
Codzienne naklejanie sztucznego uśmiechu na twarz i wieczne słuchanie kondolencji bywało męczące. Pragnęła schować się w kącie, posłuchać muzyki i poczytać książkę Juliusza Verne'a. Nie robiła z siebie osoby pokrzywdzonej przez los. Nie użalała się nad sobą. To ludzie nieustannie znajdowali podteksty w każdym, najmniejszym nawet drobiazgu. Kiedy była smutna, nazywali ją ponurą, a kiedy była szczęśliwa mówili, że jest obojętna po śmierci matki.
- Nie zapomniałam o ognisku - skłamała. - Będę czekała. - Uśmiechnęła się lekko.
- Av, spójrz. - Ivy szarpnęła przyjaciółkę za rękaw bluzki. Avalon odwróciła się w jej stronę. Wzrok każdego stojącego na jednym z korytarzy liceum Bena Franklina skupił się na trójce osób wchodzących przez drzwi.
Pomiędzy dwoma przystojnymi chłopakami szła dziewczyna. Jeden z nich był brązowookim brunetem, a drugi blondynem o pięknych tęczówkach w kolorze niebieskim. Wyglądali jak wyjęci z ekranu jakiegoś serialu młodzieżowego. Chłopak po prawej miał na sobie szare, wąskie spodnie i czarną koszulkę wyciętą w serek. Na jego dłoni lśnił duży, złoty zegarek. Drugi, ubrany był w dżinsy i bluzę w kolorze niebiesko-białym. Brunetka idąca w środku miała na sobie sukienkę sięgającą do połowy ud, koloru szkarłatnego. Jej włosy delikatnie opadały na ramiona. Wyraźne kości policzkowe podkreślały niespotykaną urodę. Wszyscy chłopcy gwizdali na jej widok, a dziewczyny trzepotały rzęsami i machały do dwóch przysojniaków.
Nieznajoma zmierzyła wzrokiem Avalon, która nagle poczuła silne ukłucie w klatce piersiowej, pomiędzy żebrami. Mocno przycisnęła dłoń w miejsce źródła bólu. Osunęła się na szafkę.
- Avalon! Co się dzieje? - zapytał Liam gorączkowo, podtrzymując ją.
W jednym momencie, ból ustał.
- Nie, to nic takiego - mruknęła, wodząc wzrokiem za trójką nowych uczniów idących korytarzem. Kiedy skręcili w prawe skrzydło szkoły, dziewczyna na ułamek sekundy ponownie spotkała się ze wzrokiem brunetki. Był zaborczy i groźny. Pobiegła za nimi ignorując Ivy, Liama i Freddiego, ale kiedy tylko skręciła, straciła ich z oczu.
Zniknęli.
- Gdzie tak pędzisz?! - Ivy dogoniła dziewczynę.
- Wydawało mi się, że skądś ich znam... - szepnęła. - Zapomnijmy o tym. Chodź. - Twarz Avalon rozpromieniała. Złapała przyjaciółkę za dłoń i poszły razem do szatni.

Avalon schyliła się, dotykając opuszkami palców ziemii. Dokładnie się rozciągała, podczas gdy reszta dziewczyn wolała rozmawiać i co chwilę wybuchać irytującym chichotem.
Świst gwizdka trenerki przywrócił je do porządku.
- Wskakujcie na bieżnię! No już! Ruszać się! Kilka okrążeń i kończymy! - krzyknęła nauczycielka.
Brunetka wystartowała jako pierwsza. Biegła szybko, równym tempem, więc bez problemu dogoniła Ivy i Ashley, które dopiero zaliczały pierwsze kółko.
- O co wam dzisiaj chodzi? - powiedziała, śmiejąc się z dziewczyn.
- Spójrz tam - szepnęła Ivy.
Avalon skierowała wzrok na trybuny. Na jednym z plastikowych, niebieskich krzeseł siedział przystojny brunet. Opierał swoje łokcie o kolana i przyglądał się im uważnie. Dziewczyna miała wrażenie, że go skądś zna.
Przypomniała sobie.
Poznała go w Heal. Podał jej numer telefonu. Nie wyglądał na licealistę. Był młody, ale chyba skończył szkołę. Z resztą, widziała go w barze. Pił alkohol. Musiał mieć skończone dwadzieścia jeden lat.
- Zaklepuję go - pisnęła Ivy słodkim głosikiem.
- Oszalałaś! On jest mój. - Ashley szturchnęła ją w bok.
Avalon przewróciła oczami i podbiegła do trenerki.
- Skończyłam już. Mogę iść do łazienki? - zapytała. Wcale nie miała takiej potrzeby, ale chciała z bliska przyjrzeć się tajemniczemu brunetowi.
- Oczywiście. - Kobieta zerknęła na kartę z czasami biegów jej uczennic.
Avalon już ruszyła w stronę trybun, ale zatrzymał ją donośny głos trenerki.
- Poczekaj!
Siedział tam, jednak dziewczyna była zmuszona, żeby się odwrócić. Niechętnie podeszła do nauczycielki.
- Niedawno zwolniło się miejsce w drużynie lekkoatletycznej. Myślę, że z wynikami jakie osiągasz powinnaś do niej wstąpić. Zgadzasz się? - zapytała stukając skuwką długopisu o kartkę.
- Przemyślę to jeszcze. Przepraszam. - Odwróciła się, ale jego już nie było. Zupełnie jakby wyparował. Westchnęła ciężko. Wszyscy skończyli już biegać. Avalon podeszła do Ivy.
- Nareszcie... Chodź pod prysznic. Spociłam się jak świnia.
- Jasne, zaraz cię dogonię.
Rozejrzała się dookoła.
- Trenerko? - Kobieta spojrzała na dziewczynę. - Chcę należeć do drużyny.
- Świetnie! Przyjdź tutaj jutro o siedemnastej. - Zapisała dziewczynę na listę.
Brunetka podziękowała i poszła do szatni.

Avalon ubrała fioletową sukienkę na ramiączkach. Narzuciła na nią szary sweterek, a na stopy gładko wsunęła baletki.
Kiedy starannie malowała usta błyszczykiem, do pokoju wszedł Joseph. Oparł się o framugę drzwi.
- Ładnie wyglądasz.
- Dziękuję. - Założyła na szyję złoty łańcuszek.
- Gabrielle byłaby z ciebie dumna. Jesteś piękna, inteligentna i silna. Chciała, żebyś taka była. Chciała, żebyś cieszyła się życiem.
- Tęsknię za mamą... - Poprowadziła palce po medaliku ozdabiającym jej zgrabną szyję.
- Wiem. Ja też. - Uśmiechnął się do niej delikatnie. - Liam już przyszedł. Nie każ mu czekać.
Brunetka zbiegła po schodach.
Za Bienville Square znajdował się plac. To właśnie tam zawsze urządzano ogniska. Ogień przyjemnie ogrzewał i oświetlał przestrzeń po godzinie dwudziestej drugiej. Niedaleko placu znajdował się klif, z którego wszyscy zeskakiwali do wody. Około dwustu osób zbierało się tam co roku w drugi, wrześniowy piątek.
Kiedy dojechali na miejsce, towarzystwo zaczęło się rozkręcać. Było dużo alkoholu, ale Avalon nie lubiła jego smaku więc jedynie spojrzała ze zniesmaczeniem na litry złocistego napoju. Podeszła do Ivy stojącej przy stoliku z przekąskami.
- Znasz ich? - Avalon kiwnęła w stronę trójki nieznajomych, którzy rano przechadzali się korytarzami szkoły.
- Nie, ale chyba już zyskali sympatię - powiedziała wskazując na obręcz wielbicieli, jaka się wokół nich utworzyła. - Nie wydają ci się być podejrzani?
Avalon wzruszyła ramionami.
Jeden z dwójki chłopaków spojrzał się w stronę Ivy. Trzymał ręce w kieszeniach. Jego spojrzenie było tajemnicze. Kiedy dziewczyna patrzyła w jego ciemnoniebieskie oczy czuła powiew chłodu. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, ale ten tylko odwrócił wzrok.
- Co za gbur - prychnęła.
- Ale za to przystojny...
- No, może trochę. - Przygryzła wargę. Ivy bardzo spodobał się blondyn, ale jej duma nie pozwalała się do tego przyznać. Zaprzysięgła sobie, że go zdobędzie.
Choćby nie wiem co, pomyślała.
Avalon uważnie obserwowała brunetkę. Była pewna siebie, zadziorna i nonszalancka. Kiedy tylko ich spojrzenia się spotkały, spuściła wzrok. Dziewczyna ruszyła w ich stronę.
- Cześć. - Uśmiechnęła się przyjaźnie. - Chyba jeszcze nie zdąrzyłyśmy się poznać. Jestem Chelsea. - Wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyn.
- Avalon. - Lekko nią potrząsnęła.
- Ivy - przedstawiła się.
- Ja, Ethan i Clayton uczestniczymy w projekcie wymiany. Jesteśmy z Australii. - Wskazała na przyjaciół. Wcale nie miała australijskiego akcentu.
- Widziałam was dzisiaj, w szkole. Ciągle męczy mnie nieodparte wrażenie, że skądś was znam. Nie poznaliśmy się już wcześniej? - zapytała Avalon niepewnym, cichym głosem.
- Byłaś kiedykolwiek w Australii?
- Nie, ale...
- W takim razie, to niemożliwe.
Kiedy Chelsea sięgała po piwo, jej dłoń zetknęła się z dłonią Avalon. Dziewczyna poczuła przeszywający ból. Pisk przeszedł na wskroś jej umysłu. Złapała za krawędź stolika.
- Coś się stało? - zapytała Chelsea. - Napij się. - Brunetka podsunęła dziewczynie pod nos plastikowy kubek z piwem.
- Nie, dzięki. Nie piję - odmówiła stanowczo.
- Obiecuję ci, że poczujesz się lepiej.
Avalon złapała za kubek, po czym jednym haustem wypiła całą jego zawartość.
- Lepiej?
- Chyba... Chyba tak. Czuję się trochę lepiej. Mogę więcej? - zapytała. Brunetka czuła, jak alkohol rozchodzi się po całym jej ciele rozgrzewając dokładnie każdą komórkę. Natychmiastowo ukoił cały ból.
- Spokojnie! Bo zaraz ją upijesz - wtrąciła Ivy.
- Nic jej nie będzie. Wypij jeszcze.
Avalon złapała raptownie za kolejny kubek, który podała jej Chelsea. Wypiła wszystko do dna.
- Wystarczy. - Chelsea wyrwała z jej dłoni pusty plastik.
- Nie powinna tyle pić - warknęła Ivy.
- Dzięki mnie poczuła się lepiej. - Chelsea rzuciła w stronę blondynki zwistne spojrzenie.
- Skąd wiedziałaś, że to pomoże? - Avalon uśmiechnęła się wesoło.
- Moja babcia mówiła, że alkohol jest najlepszy na wszystko. Miała rację. Najwidoczniej podobnie reagujemy na procenty. - Uśmiechnęła się, zadzierając delikatnie brodę.
Avalon obeszła fala dreszczy rozchodząca się od koniuszków palców po sam czubek głowy.
- Boże! - krzyknęła Ivy. Głośny, samochodowy alarm zwrócił wzrok wszystkich zebranych w jeden punkt. Auto stojące niedaleko ogniska, zapaliło się. Języki ognia wypalały czerwoną karoserię. Ivy podbiegła tam, by sprawdzić czy w środku nikogo nie ma. Za nią, wszyscy popędzili, by ugasić pożar.
- Tyler... - szepnęła ze złością Chelsea, jednak nikt nie zdołał jej usłyszeć.
Wtedy rozległ się huk. Świst kuli przez ułamek sekundy przecinającej powietrze dobiegł do uszu Avalon. Pocisk trafił w jedną z dziewczyn stojących przy klifie. Spadła do wody. Brunetka podbiegła do urwiska. Ciało dryfowało na powierzchni jeziora. Avalon ją rozpoznała. To była Ashley. Poczuła, jak robi się jej słabo. Widziała zwłoki dziewczyny pływające w wodzie nabierającej koloru czerwonego. Jej grdyka zadrżała.
Usłyszała delikatny szelest liści od strony lasu. Zaniepokoiło ją to. Między konarami drzew coś wtraźnie się poruszyło. Podbiegła tam. Mrok ogarniający ją z każdej strony zaczął budzić przerażenie. Głuche pohukiwanie sów wzbudziło ciarki na jej ciele. Ponownie do jej uszu dotarł cichy szelest ściółki. Jednak moment później usłyszała ten sam odgłos z innego kierunku. Ktoś bardzo szybko się przemieszczał. Czuła, jak przestrzeń maleje. Obracała się ciągle słysząc szmer z innych kierunków. Jej klatka piersiowa poruszała się coraz szybciej. Przez szaleńcze bicie serca, jej żebra zdawały się powoli pękać.
Nagle poczuła silne szarpnięcie. Zdołała zobaczyć jego twarz.
Brunet.
Ten sam, którego wcześniej widziała w Heal i na trybunach. Wzdrygnęła się. Jedną rękę silnie przyciskał do jej ust, tłumiąc wszystkie krzyki. Drugą mocno przycisnął do jej brzucha.
- Jeśli przestaniesz się wyrywać, puszczę cię.
Przez zamknięte wargi Avalon wydobył się jęk.
Brunet wypuścił ją z uścisku. Dziewczyna nie zważając na jego słowa, wyrwała się. Chciała uciec, ale on był szybszy. Chwycił jej nadgarstek.
- Nie tak szybko, panno Avalon. - Uśmiechnął się zuchwale, machając palcem wskazującym przed jej twarzą. Podniosła na niego dłoń, ale on jedynie zaśmiał się patrząc, jak ta chce mu wyrządzić krzywdę.
Jej twarz zbledła.
- Wydajesz się być miła, więc nie utrudniaj mi tego - szepnął. - Szamotasz się jak mały cziłała.
- Fatalne porównanie - wycedziła przez zęby.
- Nieee - mruknął kwasząc się. - To pyskowanie wcale nie polepsza twojej sytuacji. - Spojrzał w jej przestraszone oczy. - Posłuchaj mnie teraz uważnie. Zapomnisz o tym wszystkim. Jutro obudzisz się w moim domu. Będziesz myślała, że upiłaś się do nieprzytomności i że zabrałem cię do siebie. Rozumiesz? - Dotknął jej ramienia.
Poczuła, jak robi się jej ciało oblewa fala ciepła. Przestała się bać. Zapomniała gdzie się znajduje i co się dzieje.
- Nie bój się. Jesteś bezpieczna - dodał cichym, łagodnym głosem.
Avalon pokiwała głową. Coś sprawiło, że mu zaufała. Czuła się jak w transie. Nie mogła temu zaprzestać.
Brunet złapał jej niewielką, delikatną dłoń. Założył na głowę kaptur czarnej bluzy i zaprowadził dziewczynę do domu znajdującego się kilka kilometrów stamtąd, za lasem.

Było po północy. Ivy otulona kocem siedziała na kłodzie drzewa leżącej przy zgaszonym już ognisku. Kiedy szeryf do niej podszedł, poderwała się do góry.
- Wiadomo już coś? - zapytała, wycierając mokre policzki. Pociągnęła kilka razy nosem.
- Byłaś przyjaciółką ofiary?
Pokiwała głową.
- Musimy zadać ci kilka pytań - odparł oficjalnym tonem. Ivy strasznie drażnił policyjny żargon.
- Co się tak właściwie tam wydarzyło?
- Próbujemy to ustalić. Dowody wskazują na to, że dziewczyna popełniła samobójstwo. Broń znaleźliśmy razem z ciałem.
- Słucham?! Nie... To niemożliwe. Znałam Ashley. Nigdy w życiu nie zrobiłaby czegoś tak głupiego. Nie pomyślał pan o tym, że ktoś mógł to upozorować? A ten samochód? Przecież to wyglądało tak, jakby ktoś chciał na chwilę uśpić naszą czujność.
- Nie należy siać domysłów, panno Hansen. To mógł być przypadek.
- Nie należy wszystkiego przypisywać przypadkom, szeryfie. Nie wierzę w to, że mogła popełnić samobójstwo.
- My chcemy tylko pomóc, dobrze?
Zza wozu szeryfa wybiegła mama Ivy. Dziewczyna natychmiast do niej podbiegła, zrzucając koc z ramion. Przytuliła się do niej, wybuchając spazmatycznym płaczem. Matka przycisnęła ją do siebie mocniej, głaszcząc jej delikatne, blond włosy.
- Mamo, ona nie byłaby do tego zdolna - wypowiedziała astmatycznie, nie mogąc złapać oddechu.
- Cii, Ivy... Spokojnie - szeptała, kołysząc nią delikatnie.
- Nie popełniła samobójstwa - Spojrzała się w oszklone oczy matki. - Może... może ktoś zmusił ją, żeby to zrobiła?

Tamtej nocy w Uniontown nikt nie mógł zasnąć. Wszyscy myśleli o tragicznej śmierci przyjaciółki, córki, siostry - Ashley Dixon.
 
od autorki: Opowiadanie jest zaplanowane na 40 rozdziałów, więc w najbliższym czasie raczej się z Wami nie pożegnam. :P Cieszę się z powrotu, bo tęskniłam bardzo za Wami wszystkimi.  Na razie się rozkręcam. Trzymajcie za mnie kciuki. :D
Bardzoo proszę o komentarze. ;)
Pozdrawiam, Ameliaxx

niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 1

 
Avalon podeszła do okna obserwując krople deszczu łagodnie spływające po szybie. Patrzyła uważnie na krystaliczne tory, jakie rzeźbiły na szkle. Zaczerpnęła powietrza przesuwając długimi, smukłymi palcami po parapecie.
W nocy, po raz kolejny miała ten sam koszmar. Obudziła się i nawet nie poczuła słonych, nabrzmiałych kropli potu na karku.
Stała nad urwiskiem. Po drugiej stronie jechał samochód, a w nim Gabrielle i Jason. Chciała zrobić cokolwiek, by móc ich uratować. Widziała rosnącą przed nimi przepaść, ale nie potrafiła ich ostrzec. Wrzeszczała, ale jej głos odbijał się jedynie głuchym echem od kamiennych ścian wąwozu. Nie mogła biec, bo jej ciało ogarnął paraliż.
I wtedy auto przyspieszało, spadając w czarną otchłań.
Sen ten, prześladował ją od wypadku, w którym zginęła jej matka. Nie było to do końca normalne, jednak ona lekceważyła każdy symptom, który mógł świadczyć o chorobie psychicznej.
Dziewczyna ubrała się, po czym ospałym krokiem zeszła do kuchni, by zrobić śniadanie Josephowi i Jasonowi. Kromki chleba razowego posmarowała dużą ilością masła orzechowego. Swoją miskę z płatkami owsianymi zalała mlekiem. Machinalnie wręcz, podsuwała łyżkę pod spierzchnięte wargi.
Nawyki żywieniowe Avalon nie były zwyczajne. Jadła bardzo mało. Wystarczyło śniadanie, żeby przez cały dzień była rześka i pogodna. Jej matka zmuszała ją do obiadu i kolacji, której prawdę mówiąc wcale nie potrzebowała.
Jednak teraz nie była pod niczyim nadzorem, więc odsunęła miskę, na której dnie pływało kilka płatków.
Weszła na piętro.
Zapukała do pokoju brata, wiążąc włosy w niechlujną kitkę.
- Jason, obudź się! - powiedziała głośno ochrypłym, ciepłym głosem. - Joseph zaraz przyjdzie i pomoże ci wstać.
Chłopak nie odpowiadał, więc zirytowana dziewczyna wtargnęła do jego pokoju.
- Wynoś się - warknął, przykrywając głowę dużą, miekką poduchą.
- Musisz się uczyć - powiedziała stanowczo, potrząsając jego ramieniem.
- Powiedziałem, wynoś się! - wrzasnął i odepchnął ją od siebie z taką siłą, że prawie się przewróciła.
- Co się z tobą dzieje, Jason? Musisz dalej żyć... - szepnęła ze smutkiem i żalem.
Nawet nie zareagował.
Avalon opuściła jego pokój. Schodząc po solidnych schodach wykonanych z sosnowego drewna pokusiła się, by spojrzeć na fotografie powieszone nad nimi. Były to zdjęcia, które jej mama zrobiła w Kanadzie.
Nie chcąc przywracać wspomnień, szybko przeniosła wzrok na Josepha siedzącego na krześle w kuchni. Popijając poranną, czarną kawę, wertował kolejne strony gazety.
Usiadła obok niego, fukając głośno.
- Ciężka noc? - zapytał, nie racząc dziewczyny nawet przelotnym spojrzeniem.
- Raczej ostatnie osiemnaście lat. - Podkurczyła kolana pod brodę i objęła nogi rękoma.
- Znowu nie chce wstać?
Avalon niechętnie pokiwała głową.
- Porozmawiam z nim. - Joseph uśmiechnął się serdecznie, odkładając na bok poranną prasę.
- Dzięki - powiedziała surowo.
- O której dzisiaj będziesz?
Dziewczyna wzruszyła niestarannie ramionami.
- Czyli nie muszę nic gotować? - zapytał.
Brunetka zaśmiała się pod nosem, czochrając jego bujną czuprynę. Jason nie potrafił gotować, a to co cudem trafiło na talerz, po chwili lądowało w koszu na śmieci.
- Zamówić coś?
- Jak chcesz. - wysiliła się na uśmiech, który przypominał grymas. - Jason pewnie będzie chciał pizzę farmerską na grubym cieście.
- No dobrze, w takim razie miłego dnia, Avalon. - Kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.
- Nawzajem - odparła bez przekonania.
Złapała jabłko leżące na talerzu, po czym wyszła z domu trzaskając głośno drzwiami.
Na podjeździe przed domem stała niebieska furgonetka, którą dostała na osiemnaste urodziny. Należała do Josepha, ale wymienił ją na bardziej praktycznego Forda Focusa z 99. Avalon rzuciła na siedzenie torbę z książkami i usiadła za kierownicą.
Wciskając sprzęgło, przekręciła kluczyk w stacyjce do samego końca.
Wrześniowe słońce wstawało chwilę po siódmej. Za pół godziny zaczynały się lekcje. Avalon w dziesięć minut dojeżdżała do szkoły, ale nie lubiła się spóźniać, więc zawsze wyjeżdżała wcześniej.

- Naprawdę myślisz, że cię posłucha? - zapytał Ethan, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Zadbam o to. - Tyler uśmiechnął się w charakterystycznym dla niego, nonszalanckim i pewnym siebie wyrazie twarzy.
- Myślisz, że świdrujące oczka na nią zadziałają? Ona jest jedną z nas, Tyler. Nie omamisz jej swoimi sztuczkami - wtrąciła Chelsea, wchodząc do salonu ze szklanką bourbonu.
Chłopak podszedł pewnym krokiem do dziewczyny, ujął jej twarz w swoje duże, wyrzeźbione dłonie.
- Nie muszę używać sztuczek, wiesz dobrze. Wystarczy odrobina uroku osobistego. - Przybliżył swoje wargi do jej pełnych ust pomalowanych krwistoczerwoną, matową pomadką. Pod Chelsea nawet nie zmiękły kolana, doskonale znała sposoby Tylera na kobiety. Kiedy tylko nie chciały wskoczyć do jego łóżka, używał wyjątkowo silnej umiejętności perswazji.
Chociaż, zwykle same mu ulegały.
- Ja nie jestem twoją zabawką, zapamiętaj - powiedziała triumfalnie i ominęła chłopaka szerokim łukiem. Jej dwunastocentymetrowe szpilki uderzały o panele w równych odstępach czasowych. Chodziła wdzięcznie, zadzierając wysoko brodę. Mocno zaciskała palce na szklance do połowy napełnionej whisky. Upajając się intensywnym aromatem alkoholu, słuchała rozmowy Ethana i Tylera.
- Gdzie Clayton? - zapytała po dłuższej chwili.
- W pokoju na górze - odparł.
- Jest zajęty udawaniem niemowy - wtrącił Tyler uszczypliwie.
- Idź po niego - rozkazała dziewczyna Ethanowi.
Brunet udał się na górę, nawet nie śmieląc sprzeciwić się Chelsea. Była najstarsza i pod nieobecność Michaela to ona wydawała polecenia.
- Chcę ci coś wyjaśnić. - Skierowała groźny tembr głosu w stronę Tylera, kiedy Ethan zniknął z pola widzenia. - Jeśli tylko spróbujesz użyć na tej dziewczynie hipnozy...
- To co? Poskarżysz się Michaelowi? - zadrwił.
- To obiecuję, że zrobię ci coś bardzo niedobrego i będzie bolało na każdy możliwy sposób.
Podszedł do niej. Ich twarze dzieliły zaledwie milimetry. Jego oddech drażnił delikatną skórę twarzy Chelsea.
- Nie kuś - wyszeptał jej do ucha.
- Jesteś niemożliwy, Tyler. - Oblizała prowokacyjnie wargi. Ona również potrafiła uwodzić mężczyzn.
Kiedy do pomieszczenia wszedł Ethan trzymając Claya za ramię, Chelsea niemalże odskoczyła od chłopaka.
- Jaki macie plan? - zapytał Clay. Podszedł do okna, chowając dłonie w kieszeniach spodni.
- Zwerbujemy tę dziewczynę. Żadnych sztuczek, żadnego nieczystego pogrywania. Gramy fair.
- To chyba dla ciebie nowość, co Cheals? - zakpił Tyler. Dziewczyna zmierzyła go piorunującym spojrzeniem.
Ethan odchrząknął znacząco, jakby chciał przypomnieć w jakim celu się zebrali.
- Myślę, że Mackenzie powinna być na naradzie - wtrącił.
- To ja o tym decyduje. Mackenzie jest jeszcze za młoda. A ty Clayton - zwróciła się do blondyna, łapiąc go za kark. - Masz stawiać się tam gdzie każę i kiedy każę. Zrozumiałeś?
Chłopak spojrzał na nią z zacięciem. Chelsea puściła go raptownie.
- Przykro mi, robię to co jest słuszne - dodała, łapiąc szklankę z alkoholem, którą wcześniej postawiła na stoliku przy kanapie. - Jutro jest nasz pierwszy dzień w Liceum Bena Franklina. Idziemy na zwiady. Tylko bądźcie grzeczni. - Mrugnęła okiem w stronę Ethana, Claya i Zayna, po czym wdzięcznym i seksownym krokiem udała się pod prysznic.


Avalon wyszła na dziedziniec, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Na lekcji matematyki znowu ledwo mogła usiedzieć w miejscu. Nauczycielka pozwoliła jej pójść do gabinetu higienistki.
W pomieszczeniach zawsze było jej duszno, nie mogła złapać tchu i często słabła. W jej pokoju okna były prawie zawsze otwarte, nawet podczas zimowych nocy, kiedy powietrze było chłodne i suche.
Dziewczyna zamiast do pielęgniarki, wyszła na zewnątrz.
To zwykle pomagało.
Jednak nie tym razem.
Szkolny dzwonek przyprawił Avalon o palpitacje serca. Wydawał się być jeszcze głośniejszy niż zwykle. Może dlatego, że dziewczyna była nadzwyczaj rozdrażniona? Do stolika, przy którym zajęła miejsce, przysiadła się Ivy z Liamem. Na widok przyjaciółki i chłopaka, Avalon uśmiechnęła się szeroko. Mocno wtuliła się w bruneta i złożyła na jego ustach soczysty pocałunek.
Liam był rozgrywającym w szkolnej drużynie. Był świetnym sportowcem, o którego już zabiegało się wiele collegów. Miał krótko przystrzożone, kasztanowe włosy, wiecznie roześmianą twarz i małe chochliki w oczach. Był wierny Avalon, chociaż mógł mieć każdą dziewczynę. Wszyscy z zazdrością powtarzali, że są idealną parą.
- Zdążyłam już podpaść Jennings - oświadczyła Ivy, kładąc torebkę na ławkę. Wyjęła z niej puderniczkę, po czym wacikiem roztarła na policzkach proszek maskując tym samym niewielkie zaczerwienienia.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - Avalon z Liamem zaśmiali się, powodując oburzenie Ivy.
Blondynka może i nie zawsze postępowała słusznie, popełniała wiele błędów, ale zrobiłaby wszystko dla swoich przyjaciół.
- O której kończysz? - Odgarnął z czoła Avalon niesforną grzywkę, którą zwykle spinała brązowymi wsuwkami.
- Mam jeszcze biologię i chemię, ale wrócę do domu wcześniej.
- Uszczypnijcie mnie, bo nie wierzę! Święta Avalon Price zrywa się z lekcji. - Kocie spojrzenie Ivy zabłysnęło.
- Coś się stało? - zapytał troskliwym głosem, lekceważąc uwagę blondynki.
- Potrzebuję tylko chwili odpoczynku - skłamała.
Czuła się fatalnie, jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Jeżeli chcesz, mogę do ciebie przyjechać po szkole. Obejrzymy jakiś film, zrobimy popcorn. Możemy pośmiać się z tych głupich programów młodzieżowych. Wiem jak to lubisz. - Uniósł brwi znacząco. Zawsze potrafił poprawić jej humor.
- Zadzwonię wieczorem. - Dziewczyna uśmiechnęła się i cmoknęła chłopaka w policzek.
- Pamiętaj, że o szesnastej spotykamy się w Heal! Bal jesienny ma być perfekcyjny - dodała Ivy gorączkowo, przypominając o spotkaniu organizacyjnym, na które zapisała się Avalon.
- Przyjdę, obiecuję. Muszę zobaczyć panią prezes komitetu w akcji. - Brunetka założyła swoje proste włosy za uszy. Zabrała z ławki torbę i wymknęła się ze szkoły.
Weszła do auta i ruszyła przed siebie.

Pojechała do Heal wypić kawę. Od jakiegoś czasu była wiecznie zaspana i zmęczona. Usiadła na miejscu, które zawsze zajmowała z przyjaciółmi. Niewielki stolik dla sześciu osób, wokół którego stały wygodne, czarne, obite skórą fotele. Heal było jednym z niewielu miejsc zapewniających rozrywkę w małym Uniontown. W restauracji można było dobrze zjeść za niewielką cenę, spotkać się ze znajomymi lub pograć w bilarda, rzutki czy piłkarzyki. Ułatwiał to przyjemny klimat i świetny wystrój.
Czekając na zamówienie, dziewczyna zauważyła, że ktoś się jej przygląda. Nie był to byle kto. Przystojny brunet siedział przy barze popijając alkohol. Jego wzrok był przeszywający i pewny siebie. Dziewczyna czuła się nieco zawstydzona, ale jednocześnie zaintrygowana.
On się na nią zwyczajnie gapił.
Zarumieniła się, a jej ciało obeszły ciarki.
Nieco speszona, schowała oczy pod zasłoną rzęs. Otworzyła kartę dań uważnie przyglądając się nazwie każdej potrawy.
Co jakiś czas zerkała w jego stronę, ale jedynie utwierdzała się w przekonaniu, że brunet nie spuszcza z niej oczu. Nie poprzestał na obserwowaniu. Podszedł do niej pewnym, nonszalanckim krokiem poprawiając kołnierz skórzanej kurtki.
- Zadzwoń, jak będziesz miała czas. - Uśmiechnął się kącikiem ust. Dziewczyna niepewnie sięgnęła po małą tekturkę wyglądającą prawie jak wizytówka. Odprowadziła wzrokiem przystojnego bruneta do drzwi wyjściowych.
Po wypiciu kawy, Avalon poczuła się jeszcze gorzej.
Kiedy tylko weszła do domu, rzuciła się na sofę i schowała pod duży, wełniany koc. Joseph miał zawieźć Jasona do szkoły, ale nie miała nawet siły, żeby sprawdzić czy udało mu się przekonać chłopaka do tego, żeby się obudził.
W wypadku samochodowym, matka Avalon zginęła, a jej brat doznał poważnego złamania kręgosłupa, które przykuło go do wózka inwalidzkiego. Joseph, który przed śmiercią Gabrielle miał się jej oświadczyć, zamieszkał u rodzeństwa. Był z mamą Avalon i Jasona przez dwa lata. Tragiczna śmierć kobiety spowodowała depresję chłopaka, który po wypadku długo się nie odzywał. Nawet regularne wizyty u psychologa nie dawały oczekiwanej poprawy.
Dziewczyna nie potrafiła znieść, że jej szesnastoletni brat musi zmagać się z takim cierpieniem.
Pragnęła jedynie móc zamknąć oczy i nie bać się śnić. Bo ostatnio nawet sen nie pomagał jej oderwać się od rzeczywistości.


Tyler wszedł do salonu i rzucił kurtkę na kanapę stojącą w ogromnym salonie. Posiadłość, w której zamieszkali była ulokowana za lasem. Mało kto tędy przejeżdżał. Wnętrze domu było urządzone w gotyckim stylu. Wystrój świadczył o całkiem niezłym guście poprzednich mieszkańców, którzy za sprawą nowych lokatorów, wyjechali do innego miasta.
Do pokoju wtargnęła rozwścieczona Chelsea. Szybki stukot jej szpilek Tyler słyszał kiedy jeszcze była na piętrze. Zgromiła bruneta piorunującym spojrzeniem, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś! - Nerwowo stukała podeszwą granatowych obcasów o panele, czego Tyler szczerze nienawidził.
- Oboje dobrze wiemy, że możesz. - Uśmiechnął się bezczelnie.
Chelsea podeszła do niego. Zacisnęła swoje palce na jego szorstkiej szyi. Kiedy poczuła, że zaraz się udusi, poluźniła uścisk.
Tyler łapczywie nabrał powietrza do płuc. Oddychał astmatycznie, rozmasowując szyję.
- Miałeś być posłuszny!
- Ten cały układ, no cóż... Nie za bardzo mi odpowiada. - Wzruszył niedbale ramionami.
Chelsea wzięła kilka głębokich oddechów.
Ochłonęła.
- Dowiedziałeś się czegoś? - zapytała na pozór opanowanym głosem.
- Czas najchętniej spędza w barze Heal, gen zaczął uaktywniać się niedawno i jest zajęta.
- Skąd to wiesz?
- Spotkałem ją tam. Zamówiła kawę, więc najwidoczniej nie zauważyła jeszcze, że działa na nią osłabiająco. Wyglądała na senną i zmęczoną, co świadczy o tym, że objawy są coraz bardziej intensywne... I jeszcze do mnie nie zadzwoniła.
- A co to ma do rzeczy?
- Dałem jej swój numer telefonu. Gdyby była taką desperatką na jaką wyglądała, już dawno by zadzwoniła. Najwidoczniej ma chłopaka - powiedział. - Nie wiem jak to robię, ale dziewczyny zwyczajnie nie potrafią mi się oprzeć. - Westchnął ciężko. - Może to ten uśmiech, oczy lub to, że przed niczym nie pohamuję się, żeby zdobyć to, czego pragnę.
Chelsea położyła dłonie na jego torsie.
- Kiedy Avalon do nas dołączy, zabiorę cię gdzieś. Byle z dala od Uniontown - wyszeptał żarliwie do jej ucha ozdobionego diamentowymi kolczykami.
- Może do Filadelfii? - zaproponowała, odpinając powoli guziki jego koszuli.
- Pensylwania jest taka nudna. Pojedziemy jeszcze dalej. Do Europy albo Azji.
- To miasteczko jeszcze nas zaskoczy, Tyler...
- Nie możemy tutaj długo zostać. Polują na nas.
- Kiedy odzyskamy Michaela, zemścimy się. Obiecuję. Pomścimy nasze rodziny - powiedziała patrząc wprost w jego migdałowe, duże oczy. - Zabijemy ich.
- Wiesz przecież, że jak tylko nas znajdą, zniszczą to miasto.
- I o to chodzi - powiedziała melodyjnym głosem, po czym zatopiła w nim swoje miękkie, lepkie wargi.

Od autorki: Opowiadanie nie będzie o One Direction. Pojawia się w nim jedynie Liam (tak, tak, mam do niego słabość :P) Mam nadzieję, że Wam się spodoba. :)
Baaardzo proszę o komentarze.
Całuję, Ameliaxx