Po karku Tylera krętymi ścieżkami spłynęły nabrzmiałe krople słonego potu. Odłożywszy sztangę, wytarł ręcznikiem mokre części ciała.
- Wypadałoby zapukać - mruknął, słysząc charakterystyczny chód Chelsea za swoimi plecami. Oparła się o framugę drzwi jego pokoju i westchnęła ciężko.
- Oh, przestań Tyler. - Patrzyła na niego piekielnie seksownymi, kawowymi oczami. - Jeszcze niedawno posądzałeś mnie o to, że stałam się nudna. Ale spójrz tylko na siebie. Ta dziewczyna wyprała ci mózg. Pamiętasz chociaż co to dobra zabawa?
Brunet podszedł do niej, a jej ciało zesztywniało. Złapał jej biodra silnymi dłońmi. Przysunął się tak blisko, że czuła jego szaleńczo palący oddech. Odgarnął jej włosy na jeden bok, by teraz pażyć swoim zwinnym językiem jej szyję i ramiona. Przesunął opuszki palców wyżej, aby mogła rozkoszować się muśnięciami jego dłoni w okolicach dekoltu. Był tak namiętny, że żadna zwykła dziewczyna nie mogłaby się mu oprzeć.
Ale Chelsea nie była zwykłą dziewczyną.
Sprawnie chwyciła jego nadgarstek sprawiając, że stanął tuż na przeciw niej. Nie poddał się i zaatakował jej pełne usta pocałunkiem, ale ona wykorzystała swoją moc, by sprawić mu ból. Fala jej siły obeszła go na wskroś. Wrzasnął, ale ona się nie powstrzymała i jeszcze mocniej zacisnęła dłonie.
- Nie pogrywaj ze mną, Tyler - warknęła groźnie.
- Chciałaś się zabawić, o ile dobrze pamiętam.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i oblizała dokładnie wargi.
- Niech będzie. - Zatrzymała falę napływającej energii, którą miała zaraz go porazić. Rozczapirzyła palce. Wstał i uśmiechnął się przebiegle. Poprawił koszulkę, która przykleiła się do jego ciała, ukazując perfekcyjnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Chelsea już chciała zaprotestować, żeby tego nie robił, ale jęknęła jedynie cichutko, odrwacając wzrok od jego torsu.
Znowu zaatakował ją pewnym siebie spojrzeniem. Tak tajemniczym, groźnym, niebezpiecznie seksownym i uwodzicielskim. Tylko on potrafił patrzyć w ten sposób.
Uniosła brodę, chcąc pokazać, że jest niezależna i dumna. Rozchyliła lekko wargi.
- Bez żadnych zasad i zakazów, jasne? Tylko nie gadaj o tej cholernej Avalon...
- Miało być bez żadnych zasad i zakazów. - Uśmiechnął się przebiegle.
Przewróciła oczami.
- To ja ustalam w jaki sposób będziemy się bawić.
- Mam nadzieję, że jest on najbardziej perwersyjny z możliwych - szepnął do jej ucha, gładząc jej aksamitne włosy.
Kurczowo zacisnęła palce na jego koszuli, a on przycisnął ją do ściany. Odchyliła głowę pozwalając się całować. Bezgranicznie zatraciła się w pożądaniu. Jednym ruchem ściągnęła z siebie kusą sukienkę i odrzuciła byle gdzie. Chyba upadła na komodę. Zamknęła oczy, kiedy wbił paznokcie w jej pośladki. Syknęła cicho.
Wcale nie chodziło im o miłość i bliskość.
Chodziło tylko i wyłącznie o dobrą zabawę.
- Wypadałoby zapukać - mruknął, słysząc charakterystyczny chód Chelsea za swoimi plecami. Oparła się o framugę drzwi jego pokoju i westchnęła ciężko.
- Oh, przestań Tyler. - Patrzyła na niego piekielnie seksownymi, kawowymi oczami. - Jeszcze niedawno posądzałeś mnie o to, że stałam się nudna. Ale spójrz tylko na siebie. Ta dziewczyna wyprała ci mózg. Pamiętasz chociaż co to dobra zabawa?
Brunet podszedł do niej, a jej ciało zesztywniało. Złapał jej biodra silnymi dłońmi. Przysunął się tak blisko, że czuła jego szaleńczo palący oddech. Odgarnął jej włosy na jeden bok, by teraz pażyć swoim zwinnym językiem jej szyję i ramiona. Przesunął opuszki palców wyżej, aby mogła rozkoszować się muśnięciami jego dłoni w okolicach dekoltu. Był tak namiętny, że żadna zwykła dziewczyna nie mogłaby się mu oprzeć.
Ale Chelsea nie była zwykłą dziewczyną.
Sprawnie chwyciła jego nadgarstek sprawiając, że stanął tuż na przeciw niej. Nie poddał się i zaatakował jej pełne usta pocałunkiem, ale ona wykorzystała swoją moc, by sprawić mu ból. Fala jej siły obeszła go na wskroś. Wrzasnął, ale ona się nie powstrzymała i jeszcze mocniej zacisnęła dłonie.
- Nie pogrywaj ze mną, Tyler - warknęła groźnie.
- Chciałaś się zabawić, o ile dobrze pamiętam.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i oblizała dokładnie wargi.
- Niech będzie. - Zatrzymała falę napływającej energii, którą miała zaraz go porazić. Rozczapirzyła palce. Wstał i uśmiechnął się przebiegle. Poprawił koszulkę, która przykleiła się do jego ciała, ukazując perfekcyjnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Chelsea już chciała zaprotestować, żeby tego nie robił, ale jęknęła jedynie cichutko, odrwacając wzrok od jego torsu.
Znowu zaatakował ją pewnym siebie spojrzeniem. Tak tajemniczym, groźnym, niebezpiecznie seksownym i uwodzicielskim. Tylko on potrafił patrzyć w ten sposób.
Uniosła brodę, chcąc pokazać, że jest niezależna i dumna. Rozchyliła lekko wargi.
- Bez żadnych zasad i zakazów, jasne? Tylko nie gadaj o tej cholernej Avalon...
- Miało być bez żadnych zasad i zakazów. - Uśmiechnął się przebiegle.
Przewróciła oczami.
- To ja ustalam w jaki sposób będziemy się bawić.
- Mam nadzieję, że jest on najbardziej perwersyjny z możliwych - szepnął do jej ucha, gładząc jej aksamitne włosy.
Kurczowo zacisnęła palce na jego koszuli, a on przycisnął ją do ściany. Odchyliła głowę pozwalając się całować. Bezgranicznie zatraciła się w pożądaniu. Jednym ruchem ściągnęła z siebie kusą sukienkę i odrzuciła byle gdzie. Chyba upadła na komodę. Zamknęła oczy, kiedy wbił paznokcie w jej pośladki. Syknęła cicho.
Wcale nie chodziło im o miłość i bliskość.
Chodziło tylko i wyłącznie o dobrą zabawę.
Avalon biegła truchtem wzdłuż ulicy, na której mieszkała. Sport był jedynym sposobem na odreagowanie. Jej serce waliło jak młot. Nie miała pojęcia ile już biegała, ale nie chciała przestać. Cały smutek, który ją gnębił, przerodził się w niepohamowaną złość i gniew. Nie miała zamiaru patrzeć i czekać, aż zginą kolejni ludzie! To wszystko jest takie niesprawiedliwe, pomyślała. Nienawidziła ich wszystkich. Nienawidziła każdego, kto sprowadził cierpienie na jej bliskich.
Wciąż rozglądała się uważnie, bo nie mogła pozbyć się świadomości, że ktoś ją obserwuje. Nikogo nie dostrzegała, ale każda sekunda umacniała ją w przekonaniu, że coś ją śledzi.
Wręcz czuła na sobie ten wzrok. Był obleśny. Nie spanikowała. Biegła przed siebie, oddychając równo i aż przesadnie spokojnie. Zacisnęła pięści i odrzuciła przeczucie, że zaraz coś wyskoczy zza krzaków i ją zaatakuje.
Skierowała się w stronę domu. Wbiegła na ganek po podjeździe, który zbudował Joseph dla Jasona i otworzyła drzwi. Nie dyszała. Jej oddech był równy i spokojny.
Joe siedział w kuchni i pożerał wielkimi gryzami wczorajczą pizze, popijając ją wodą gazowaną.
- Jak było na randce? - zapytała, nawet nie wysilając się na uśmiech.
- Dobrze - odparł. - Margaret jest bardzo sympatyczna, ale nikt nie zastąpi Gabrielle - zapewnił ją mocnym i opiekuńczym głosem.
Avalon zaśmiała się cicho. Joseph często starał się podkreślić swój autorytet i robił wszystko, by pokazać, jak świetnie sobie radzi.
W gruncie rzeczy było inaczej i wszyscy o tym wiedzieli.
- Wiem to, Joe. - Kątem oka, odruchowo, spojrzała na duże zdjęcie jej mamy, które wisiało na ścianie w salonie, w samym centrum. To ono było sercem tego domu. Miała na nim taką piękną, promienną twarz.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Na pewno w Heal nie działo się nic podejrzanego? - zapytała podejrzliwie, unosząc ku górze brwi.
- Skąd to pytanie? - Zaśmiał się.
Wzruszyła ramionami wciąż licząc, że odpowie. To dziwne, że nikt jej nie zauważył i nikt nie poczuł tej negatywnej energii.
- Nie, nie działo się nic podejrzanego. To był naprawdę miły wieczór.
Avalon uśmiechnęła się do niego, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty. Jej twarz wykrzywiła się jedynie w jakimś sztucznym grymasie.
- Ivy niedługo przyjdzie.
- Ja za moment wychodzę. - Wytarł dłońmi twarz brudną od sosu pomidorowego, którego polał mnóstwo na pizzę.
- Margaret?
Pokiwał głową.
Znowu Margaret, pomyślała. Nie lubiła jej. Może to przez to, że była jej nauczycielką, a może była zazdrosna o Josepha, który spędzał w domu coraz mniej czasu. W każdym razie, nie podobała jej się i kiedy tylko słyszała jej imię, czuła jak miliony ciarek przechodzą powoli po jej ciele.
- A Jason? - Spojrzała się w stronę jego pokoju. Nie było słychać muzyki, a drzwi były otwarte na oścież. Nie było go w domu.
- Zawiozłem go przed chwilą do biblioteki - odparł.
Avalon była pewna, że pojechał tam, żeby znowu spotkać się z Mackenzie. Jeździł tam codziennie od kiedy zginęła, czekał na nią, ale ona się nie pojawiała.
Na samą myśl o jej śmierci, Avalon się zatrzęsła.
- Miłej randki. - Uśmiechnęła się szczerze, chociaż gardło wciąż miała zaciśnięte.
- Dzięki - odparł, a dziewczyna poszła na górę do swojego pokoju.
Wciąż rozglądała się uważnie, bo nie mogła pozbyć się świadomości, że ktoś ją obserwuje. Nikogo nie dostrzegała, ale każda sekunda umacniała ją w przekonaniu, że coś ją śledzi.
Wręcz czuła na sobie ten wzrok. Był obleśny. Nie spanikowała. Biegła przed siebie, oddychając równo i aż przesadnie spokojnie. Zacisnęła pięści i odrzuciła przeczucie, że zaraz coś wyskoczy zza krzaków i ją zaatakuje.
Skierowała się w stronę domu. Wbiegła na ganek po podjeździe, który zbudował Joseph dla Jasona i otworzyła drzwi. Nie dyszała. Jej oddech był równy i spokojny.
Joe siedział w kuchni i pożerał wielkimi gryzami wczorajczą pizze, popijając ją wodą gazowaną.
- Jak było na randce? - zapytała, nawet nie wysilając się na uśmiech.
- Dobrze - odparł. - Margaret jest bardzo sympatyczna, ale nikt nie zastąpi Gabrielle - zapewnił ją mocnym i opiekuńczym głosem.
Avalon zaśmiała się cicho. Joseph często starał się podkreślić swój autorytet i robił wszystko, by pokazać, jak świetnie sobie radzi.
W gruncie rzeczy było inaczej i wszyscy o tym wiedzieli.
- Wiem to, Joe. - Kątem oka, odruchowo, spojrzała na duże zdjęcie jej mamy, które wisiało na ścianie w salonie, w samym centrum. To ono było sercem tego domu. Miała na nim taką piękną, promienną twarz.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Na pewno w Heal nie działo się nic podejrzanego? - zapytała podejrzliwie, unosząc ku górze brwi.
- Skąd to pytanie? - Zaśmiał się.
Wzruszyła ramionami wciąż licząc, że odpowie. To dziwne, że nikt jej nie zauważył i nikt nie poczuł tej negatywnej energii.
- Nie, nie działo się nic podejrzanego. To był naprawdę miły wieczór.
Avalon uśmiechnęła się do niego, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty. Jej twarz wykrzywiła się jedynie w jakimś sztucznym grymasie.
- Ivy niedługo przyjdzie.
- Ja za moment wychodzę. - Wytarł dłońmi twarz brudną od sosu pomidorowego, którego polał mnóstwo na pizzę.
- Margaret?
Pokiwał głową.
Znowu Margaret, pomyślała. Nie lubiła jej. Może to przez to, że była jej nauczycielką, a może była zazdrosna o Josepha, który spędzał w domu coraz mniej czasu. W każdym razie, nie podobała jej się i kiedy tylko słyszała jej imię, czuła jak miliony ciarek przechodzą powoli po jej ciele.
- A Jason? - Spojrzała się w stronę jego pokoju. Nie było słychać muzyki, a drzwi były otwarte na oścież. Nie było go w domu.
- Zawiozłem go przed chwilą do biblioteki - odparł.
Avalon była pewna, że pojechał tam, żeby znowu spotkać się z Mackenzie. Jeździł tam codziennie od kiedy zginęła, czekał na nią, ale ona się nie pojawiała.
Na samą myśl o jej śmierci, Avalon się zatrzęsła.
- Miłej randki. - Uśmiechnęła się szczerze, chociaż gardło wciąż miała zaciśnięte.
- Dzięki - odparł, a dziewczyna poszła na górę do swojego pokoju.
Po godzinie siedemnastej, w pokoju brunetki stanęła Ivy. Spóźniła się.
Jak zwykle, z resztą.
Rzuciła się na łóżko przyjaciółki i przeciągnęła się jak tygrysica. Poprawiła swoje złociste, sprężyste loki, by swobodnie łaskotały mleczną skórę ramion. Była pogodna i radosna. Zupełnie niefrasobliwie podchodziła do wszystkiego co wydarzyło się w ostatnim czasie. Brak wyobraźni okazał się być jej w tej chwili ogromną zaletą.
- Pomyślałam, że możemy niedługo zorganizować jakieś babskie spotkanie. No wiesz, przed tą imprezą u Bena. Przydałaby się nam jakaś rozrywka. Tylko bez facetów! - zaproponowała.
No tak, impreza u Bena, przypomniała sobie Avalon.
Ben był najbardziej zadufanym w sobie i zarozumiałym chłopcem z całego liceum Bena Franklina. Jego matka pełniła rolę burmistrza w zapyziałym Uniontown, a ojciec miał doskonale prosperującą firmę w Filadelfii. Pochodził z bardzo bogatej rodziny i co roku organizował u siebie imprezę sylwestrową, która jedynie podwyższała jego wskaźnik popularności i egoizmu. Gdyby nie forsa, nie wzbudzałby swoją osobą powrzechnego zainteresowania.
Napakowany, samolubny dupek, pomyślała.
- Nie wiem czy pójdę - odparła, wbijając wzrok w pościel, którą mięła w dłoniach.
- Zwariowałaś?! Chcesz przegapić imprezę u Bena Daviesa?! Przecież chodziłyśmy na nie od zawsze, nie pamiętasz? - krzyknęła, przytupując nogą.
- Ja pamiętam, ale ty chyba nie - zwróciła jej uwagę, ale Ivy nie zareagowała i dalej coś paplała na temat Sylwestra.
Na imprezach blondynka upijała się w trupa i nic nie pamiętała, a Avalon musiała odgrywać rolę przyzwoitki.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Na sklepowych wystawach już ustawiano Bożonarodzeniowe dekoracje. Avalon wciąż była zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami i nawet nie przywiązywała do tego większej uwagi.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby Święta odbyły się bez jej mamy.
- Ekhem - odchrząknęła Ivy, chcąc przywrócić na ziemię Avalon, która bujała gdzieś w obłokach. - A więc jak będzie? Przecież bez ciebie nie pójdę. - Dziewczyna zrobiła minę zbitego psiaka, którego właśnie zgarnięto do schroniska.
- Chodzi o to, że - urwała na moment, by kolejne słowa poprzedzić głębokim wdechem, który pomógłby jej to z siebie wydusić. - Czuję złą energię, ona jest coraz bliżej i jestem pewna, że wkrótce ktoś zaatakuje.
- Kto zaatakuje? - Jej twarz nabrała poważniejszego wyrazu.
- Pierwotny łowca - szepnęła. - Widziałam coś ostatnio - zrobiła długą pauzę.
Ivy wzdrygnęła się, kiedy Avalon zaczęła o tym mówić. Zupełnie, jakby odparcie myśli o tym, że jej przyjaciółka nie jest normalna, działało na nią jak tarcza ochronna.
- Widziałam dwa czerwone punkty. Wyglądały zupełnie jak oczy i kiedy spojrzałam w nie głębiej... Ivy, zobaczyłam krew. Litry krwi, które wchłaniała ziemia na obszarze Uniontown i widziałam ludzkie ciała, a na ich stercie byliśmy my, Nadprzyrodzeni. Krew była wszędzie i te oczy... Dostrzegłam w nich pragnienie, by ta wizja się ziściła. To było czyste zło w bardzo potężnej postaci. Ja jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego.
- A nie mogłabyś no wiesz, zrobić tego czary mary i zobaczyć twarzy Pierwotnego? - powiedziała pół żartem, chociaż minę miała pełną zacięcia.
- Kiedy patrzyłam w te dwa czerwone punkty, widziałam coś w rodziaju blokady.
- To może być niebezpieczne?
- Nie wiem, spróbujmy. Potrzebuję ognia albo wody i musimy narysować tutaj krąg - rozkazała.
Ivy była coraz bardziej przerażona.
- Czym mamy narysować ten głupi krąg?
Avalon wyjęła z szuflady kredę i obrysowała go wokół siebie. Ivy przyniosła jej świeczkę. Zapaliła ją i postawiła przed dziewczyną.
- Nie mów nic, muszę się skoncentrować - rozkazała. Jej głos był pewny i mówiła do Ivy zupełnie tak, jak starsza siostra mówi do młodszej, ale obydwie się bały. Za oknem było już ciemno, Avalon nabrała w płuca dużo powietrza, kiedy Ivy zgasiła w pokoju światło.
Dziewczyna zamknęła oczy i robiła wszystko według wskazówek, jakie były zapisane w starej księdze stojącej na regale w domu Nadprzyrodzonych. Chelsea podarowała ją brunetce. Podobno należała do potężnej wiedźmy.
Oddychała równo, by móc cokolwiek zobaczyć.
Nagle, straciła kontakt z rzeczywistością.
Ivy zaczęła się trząść. Nie widziała tęczówek i źrenic Avalon, jedynie białka. Dziewczyna wygięła się w łuk, jakby coś atakowało ją od tyłu. Blondynka zaczęła krzyczeć, ale Avalon nie reagowała. Dostała ataku spazmu. Ivy płakała i szturchała przyjaciółkę, żeby ta się obudziła. Powietrze stało się ciężkie. Dziewczyna nie mogła znieść duchoty panującej w pomieszczeniu.
Nagle, świeczka się przewróciła, a Avalon wybudziła z transu.
- Ivy! Miałaś tego nie robić! Byłam już tak blisko...
- Ale Avalon, to nie byłam ja - powiedziała cichym, drżącym głosem.
Brunetka natychmiast poderwała się do góry i pociągnęła przyjaciółkę za sobą.
- To coś tu jest - wydyszała jej do ucha, czując na sobie oddech śmierci. Przed jej oczyma krążyły tylko te dwie, szkarłatne kropki. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Zła moc ją atakowała, obejmowała w swych szponach. Usłyszała głośne skrzypienie, które przerodziło się w pisk. Ivy panikowała, krzyczała, ale Avalon szybko przycisnęła do jej buzi dłoń, tłumiąc jej wrzaski.
- Boję się, Avalon - powiedziała zduszonym głosem.
Oddychała bardzo szybko i niezwykle ciężko. Jakby sprawiało jej to ogromną trudność.
- Poczekaj tutaj - rozkazała, trzymając jej twarz w dłoniach.
Wbiegła schodami na górę. Języki ognia pochłaniały kolejne rzeczy. Rozprzestrzeniał się z ogromną szybkością, ale nie było go tak dużo i zdążyła go ugasić.
Wtem usłyszała krzyk Ivy. Był nasycony przerażeniem, strachem i rozpaczą. Jeszcze nigdy do jej uszu nie dotarł tak przeraźliwy dźwięk. Całe jej ciało obeszły dreszcze.
Rzuciła się na schody. Była zdeterminowana. W całym domu nie było światła. Mrok był potworny. Rzuciła się na kolana i przytuliła do siebie przyjaciółkę.
Zapanowała głucha cisza. Światło ponownie się zapaliło, a zła moc odeszła. Avalon już jej nie czuła.
- Avalon - jęknęła Ivy, oddychając astmatycznie. - Słyszałam ten głos... - przerwała, bo znowu się rozpłakała.
- Cii, cicho - uciszała ją przyjaciółka, kołysząc jej ciałem. Wtuliła brodę w jej włosy. Jej serce biło w morderczym tempie. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła tego zrobić. Powstrzymywała falę emocji, by móc uspokoić szlochającą Ivy.
A to przecież nie była jej rola.
Ona nigdy nikogo nie uspakajała i nie pocieszała. To była rola jej przyjaciół.
- Co się stało? - zapytała, kiedy blondynka była już w stanie coś powiedzieć.
- On powiedział, że ja jestem następna - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Przepraszam Ivy, nie powinnam była... Nie dałam rady się z nim skontaktować, ta blokada była za silna.
- On mnie zabije - jęknęła.
Dookoła było głucho i duszno. Nie dało się oddychać.
- Zabiję go, obiecuję - powiedziała gorliwie, a jej oczy zapłonęły.
- Avalon, ty... ty... krwawisz. - Dotknęła palcem metalicznej krwi spływającej po jej wydętych wargach. Skapywała gęstymi, nabrzmiałymi kroplami na ziemię. Avalon słyszała ich huk, kiedy spotykały się z podłogą. Dotknęła ust. Spojrzała na strumień krwi spływający z jej nosa.
Zrobiło jej się niedobrze.
Zawirowało jej w głowie.
Zemdlała i jak kukiełka upadła w ramiona spłoszonej Ivy.
Jak zwykle, z resztą.
Rzuciła się na łóżko przyjaciółki i przeciągnęła się jak tygrysica. Poprawiła swoje złociste, sprężyste loki, by swobodnie łaskotały mleczną skórę ramion. Była pogodna i radosna. Zupełnie niefrasobliwie podchodziła do wszystkiego co wydarzyło się w ostatnim czasie. Brak wyobraźni okazał się być jej w tej chwili ogromną zaletą.
- Pomyślałam, że możemy niedługo zorganizować jakieś babskie spotkanie. No wiesz, przed tą imprezą u Bena. Przydałaby się nam jakaś rozrywka. Tylko bez facetów! - zaproponowała.
No tak, impreza u Bena, przypomniała sobie Avalon.
Ben był najbardziej zadufanym w sobie i zarozumiałym chłopcem z całego liceum Bena Franklina. Jego matka pełniła rolę burmistrza w zapyziałym Uniontown, a ojciec miał doskonale prosperującą firmę w Filadelfii. Pochodził z bardzo bogatej rodziny i co roku organizował u siebie imprezę sylwestrową, która jedynie podwyższała jego wskaźnik popularności i egoizmu. Gdyby nie forsa, nie wzbudzałby swoją osobą powrzechnego zainteresowania.
Napakowany, samolubny dupek, pomyślała.
- Nie wiem czy pójdę - odparła, wbijając wzrok w pościel, którą mięła w dłoniach.
- Zwariowałaś?! Chcesz przegapić imprezę u Bena Daviesa?! Przecież chodziłyśmy na nie od zawsze, nie pamiętasz? - krzyknęła, przytupując nogą.
- Ja pamiętam, ale ty chyba nie - zwróciła jej uwagę, ale Ivy nie zareagowała i dalej coś paplała na temat Sylwestra.
Na imprezach blondynka upijała się w trupa i nic nie pamiętała, a Avalon musiała odgrywać rolę przyzwoitki.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Na sklepowych wystawach już ustawiano Bożonarodzeniowe dekoracje. Avalon wciąż była zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami i nawet nie przywiązywała do tego większej uwagi.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby Święta odbyły się bez jej mamy.
- Ekhem - odchrząknęła Ivy, chcąc przywrócić na ziemię Avalon, która bujała gdzieś w obłokach. - A więc jak będzie? Przecież bez ciebie nie pójdę. - Dziewczyna zrobiła minę zbitego psiaka, którego właśnie zgarnięto do schroniska.
- Chodzi o to, że - urwała na moment, by kolejne słowa poprzedzić głębokim wdechem, który pomógłby jej to z siebie wydusić. - Czuję złą energię, ona jest coraz bliżej i jestem pewna, że wkrótce ktoś zaatakuje.
- Kto zaatakuje? - Jej twarz nabrała poważniejszego wyrazu.
- Pierwotny łowca - szepnęła. - Widziałam coś ostatnio - zrobiła długą pauzę.
Ivy wzdrygnęła się, kiedy Avalon zaczęła o tym mówić. Zupełnie, jakby odparcie myśli o tym, że jej przyjaciółka nie jest normalna, działało na nią jak tarcza ochronna.
- Widziałam dwa czerwone punkty. Wyglądały zupełnie jak oczy i kiedy spojrzałam w nie głębiej... Ivy, zobaczyłam krew. Litry krwi, które wchłaniała ziemia na obszarze Uniontown i widziałam ludzkie ciała, a na ich stercie byliśmy my, Nadprzyrodzeni. Krew była wszędzie i te oczy... Dostrzegłam w nich pragnienie, by ta wizja się ziściła. To było czyste zło w bardzo potężnej postaci. Ja jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego.
- A nie mogłabyś no wiesz, zrobić tego czary mary i zobaczyć twarzy Pierwotnego? - powiedziała pół żartem, chociaż minę miała pełną zacięcia.
- Kiedy patrzyłam w te dwa czerwone punkty, widziałam coś w rodziaju blokady.
- To może być niebezpieczne?
- Nie wiem, spróbujmy. Potrzebuję ognia albo wody i musimy narysować tutaj krąg - rozkazała.
Ivy była coraz bardziej przerażona.
- Czym mamy narysować ten głupi krąg?
Avalon wyjęła z szuflady kredę i obrysowała go wokół siebie. Ivy przyniosła jej świeczkę. Zapaliła ją i postawiła przed dziewczyną.
- Nie mów nic, muszę się skoncentrować - rozkazała. Jej głos był pewny i mówiła do Ivy zupełnie tak, jak starsza siostra mówi do młodszej, ale obydwie się bały. Za oknem było już ciemno, Avalon nabrała w płuca dużo powietrza, kiedy Ivy zgasiła w pokoju światło.
Dziewczyna zamknęła oczy i robiła wszystko według wskazówek, jakie były zapisane w starej księdze stojącej na regale w domu Nadprzyrodzonych. Chelsea podarowała ją brunetce. Podobno należała do potężnej wiedźmy.
Oddychała równo, by móc cokolwiek zobaczyć.
Nagle, straciła kontakt z rzeczywistością.
Ivy zaczęła się trząść. Nie widziała tęczówek i źrenic Avalon, jedynie białka. Dziewczyna wygięła się w łuk, jakby coś atakowało ją od tyłu. Blondynka zaczęła krzyczeć, ale Avalon nie reagowała. Dostała ataku spazmu. Ivy płakała i szturchała przyjaciółkę, żeby ta się obudziła. Powietrze stało się ciężkie. Dziewczyna nie mogła znieść duchoty panującej w pomieszczeniu.
Nagle, świeczka się przewróciła, a Avalon wybudziła z transu.
- Ivy! Miałaś tego nie robić! Byłam już tak blisko...
- Ale Avalon, to nie byłam ja - powiedziała cichym, drżącym głosem.
Brunetka natychmiast poderwała się do góry i pociągnęła przyjaciółkę za sobą.
- To coś tu jest - wydyszała jej do ucha, czując na sobie oddech śmierci. Przed jej oczyma krążyły tylko te dwie, szkarłatne kropki. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Zła moc ją atakowała, obejmowała w swych szponach. Usłyszała głośne skrzypienie, które przerodziło się w pisk. Ivy panikowała, krzyczała, ale Avalon szybko przycisnęła do jej buzi dłoń, tłumiąc jej wrzaski.
- Boję się, Avalon - powiedziała zduszonym głosem.
Oddychała bardzo szybko i niezwykle ciężko. Jakby sprawiało jej to ogromną trudność.
- Poczekaj tutaj - rozkazała, trzymając jej twarz w dłoniach.
Wbiegła schodami na górę. Języki ognia pochłaniały kolejne rzeczy. Rozprzestrzeniał się z ogromną szybkością, ale nie było go tak dużo i zdążyła go ugasić.
Wtem usłyszała krzyk Ivy. Był nasycony przerażeniem, strachem i rozpaczą. Jeszcze nigdy do jej uszu nie dotarł tak przeraźliwy dźwięk. Całe jej ciało obeszły dreszcze.
Rzuciła się na schody. Była zdeterminowana. W całym domu nie było światła. Mrok był potworny. Rzuciła się na kolana i przytuliła do siebie przyjaciółkę.
Zapanowała głucha cisza. Światło ponownie się zapaliło, a zła moc odeszła. Avalon już jej nie czuła.
- Avalon - jęknęła Ivy, oddychając astmatycznie. - Słyszałam ten głos... - przerwała, bo znowu się rozpłakała.
- Cii, cicho - uciszała ją przyjaciółka, kołysząc jej ciałem. Wtuliła brodę w jej włosy. Jej serce biło w morderczym tempie. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła tego zrobić. Powstrzymywała falę emocji, by móc uspokoić szlochającą Ivy.
A to przecież nie była jej rola.
Ona nigdy nikogo nie uspakajała i nie pocieszała. To była rola jej przyjaciół.
- Co się stało? - zapytała, kiedy blondynka była już w stanie coś powiedzieć.
- On powiedział, że ja jestem następna - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Przepraszam Ivy, nie powinnam była... Nie dałam rady się z nim skontaktować, ta blokada była za silna.
- On mnie zabije - jęknęła.
Dookoła było głucho i duszno. Nie dało się oddychać.
- Zabiję go, obiecuję - powiedziała gorliwie, a jej oczy zapłonęły.
- Avalon, ty... ty... krwawisz. - Dotknęła palcem metalicznej krwi spływającej po jej wydętych wargach. Skapywała gęstymi, nabrzmiałymi kroplami na ziemię. Avalon słyszała ich huk, kiedy spotykały się z podłogą. Dotknęła ust. Spojrzała na strumień krwi spływający z jej nosa.
Zrobiło jej się niedobrze.
Zawirowało jej w głowie.
Zemdlała i jak kukiełka upadła w ramiona spłoszonej Ivy.
Tyler usiadł na krawędzi łóżka, a Chelsea otworzyła powieki. Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Podszedł do okna i spojrzał się w niebo. Armia gwiazd chowała się za kłębiastymi, siwymi chmurami.
Brunetka podparła się na łokciach, a on włożył koszulę i spodnie, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem.
Przycisnął do warg gwint butelki bourbonu i przeszedł się po pokoju nonszalanckim i pewnym siebie krokiem.
Nawet seks z Chelsea nie popawił mu humoru, ale pomógł chociaż na moment zapomnieć o Avalon.
- Co w niej takiego jest, Tyler? - zapytała cicho, przykrywając się prześcieradłem. Wiedziała, że o niej myśli.
Po raz kolejny zignorował ją i napił się alkoholu. Wsadził dłoń do kieszeni i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w niebo.
- Przecież ona się tobą bawi... To takie żałosne.
- To ty leżysz w moim łóżku i uprawiasz ze mną seks, by w pretensjonalny i desperacki sposób zwrócić na siebie moją uwagę. - Uśmiechnął się sucho.
Podeszła do niego ze wdziękiem i gracją kocicy. Blask księżyca drażnił jej oliwkową skórę, podkreślał szczupłe i gibkie ciało oraz kasztanowe fale spływające kaskadą na jej ramiona.
Dotknęła jego ramienia.
- To musi boleć być nikim dla tak ważnej dla ciebie osoby - wyszeptała do jego ucha. Opuszkami palców delikatnie wodziła po jego skórze.
- Kto jak kto, ale ty powinnaś coś o tym wiedzieć. - Odwrócił się w jej stronę i spojrzał z zaciętością w jej duże, czekoladowe oczy wyrażające tak wiele emocji, że można było się w nich zagubić.
Był w nich ból, ale jednocześnie gniew i coś jeszcze. Coś, czego nie mógł zidentyfikować.
- Nie zależy mi na tobie - powiedziała lekko, odgarniając włosy.
- Spójrz w moje oczy i powtórz to jeszcze raz, a uwierzę - rozkazał.
Tak bardzo go pragnęła. Chciała go całować, rzucić się na niego i dać upust emocjom. Chciała móc wpleść palce w jego gęste włosy i zatopić wargi w jego rozpalonej skórze.
Nagle, mocno przywarł jej ciało do swojego. Zrobił to sprawnym i szybkim ruchem tak, że nie zdążyła zaprotestować. Wraz z dotykiem jego ust i oddechem na jej szyi, zniknął cały sprzeciw. Spojrzała w jego oczy i dotrzegła w nich gniew, pragnienie i silne podniecenie.
Chodziło tylko o to, by na chwilę oderwać się od bólu bycia sobą.
- To co robimy... To nie może się więcej powtórzyć - wysapała Chelsea, kiedy zepchnął ją na łóżko. - Tyler... - jęknęła cicho.
Przekazał jej bezgłośny komunikat, żeby zamilkła.
Myślał, że kiedy zrobią to znowu, zapomni o Avalon. Ale myśl o niej wróciła ze zdwojoną siłą. Była jak najsilniejsze z uzależnień, jak heroina. Jak coś, bez czego nie można normalnie funkcjonować.
Gdy skończyli, opadł na łóżko, oddychając ciężko.
Zamknął oczy i zasnął.
Brunetka podparła się na łokciach, a on włożył koszulę i spodnie, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem.
Przycisnął do warg gwint butelki bourbonu i przeszedł się po pokoju nonszalanckim i pewnym siebie krokiem.
Nawet seks z Chelsea nie popawił mu humoru, ale pomógł chociaż na moment zapomnieć o Avalon.
- Co w niej takiego jest, Tyler? - zapytała cicho, przykrywając się prześcieradłem. Wiedziała, że o niej myśli.
Po raz kolejny zignorował ją i napił się alkoholu. Wsadził dłoń do kieszeni i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w niebo.
- Przecież ona się tobą bawi... To takie żałosne.
- To ty leżysz w moim łóżku i uprawiasz ze mną seks, by w pretensjonalny i desperacki sposób zwrócić na siebie moją uwagę. - Uśmiechnął się sucho.
Podeszła do niego ze wdziękiem i gracją kocicy. Blask księżyca drażnił jej oliwkową skórę, podkreślał szczupłe i gibkie ciało oraz kasztanowe fale spływające kaskadą na jej ramiona.
Dotknęła jego ramienia.
- To musi boleć być nikim dla tak ważnej dla ciebie osoby - wyszeptała do jego ucha. Opuszkami palców delikatnie wodziła po jego skórze.
- Kto jak kto, ale ty powinnaś coś o tym wiedzieć. - Odwrócił się w jej stronę i spojrzał z zaciętością w jej duże, czekoladowe oczy wyrażające tak wiele emocji, że można było się w nich zagubić.
Był w nich ból, ale jednocześnie gniew i coś jeszcze. Coś, czego nie mógł zidentyfikować.
- Nie zależy mi na tobie - powiedziała lekko, odgarniając włosy.
- Spójrz w moje oczy i powtórz to jeszcze raz, a uwierzę - rozkazał.
Tak bardzo go pragnęła. Chciała go całować, rzucić się na niego i dać upust emocjom. Chciała móc wpleść palce w jego gęste włosy i zatopić wargi w jego rozpalonej skórze.
Nagle, mocno przywarł jej ciało do swojego. Zrobił to sprawnym i szybkim ruchem tak, że nie zdążyła zaprotestować. Wraz z dotykiem jego ust i oddechem na jej szyi, zniknął cały sprzeciw. Spojrzała w jego oczy i dotrzegła w nich gniew, pragnienie i silne podniecenie.
Chodziło tylko o to, by na chwilę oderwać się od bólu bycia sobą.
- To co robimy... To nie może się więcej powtórzyć - wysapała Chelsea, kiedy zepchnął ją na łóżko. - Tyler... - jęknęła cicho.
Przekazał jej bezgłośny komunikat, żeby zamilkła.
Myślał, że kiedy zrobią to znowu, zapomni o Avalon. Ale myśl o niej wróciła ze zdwojoną siłą. Była jak najsilniejsze z uzależnień, jak heroina. Jak coś, bez czego nie można normalnie funkcjonować.
Gdy skończyli, opadł na łóżko, oddychając ciężko.
Zamknął oczy i zasnął.
od autorki: Wciąż nie mogę uwierzyć w liczbę komentarzy pod ostatnimi rozdziałami. Dziewczyny, dajecie mi mega kopa! Serio, jakoś odzyskałam motywację i aż chce mi się pisać! Oby tylko trwało to jak najdłużej. Jesteście niesamowite. Pewnie nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele dają mi Wasze komentarze. Dziękuję, że doceniacie mój wysiłek. To dla mnie wiele znaczy. Pomagacie rozwijać mi pasję, jaką jest pisanie.
Oczywiście będę wdzięczna jeśli pod tym rozdziałem również pojawią się komentarze. Proszę, jeśli możecie, polecajcie mojego bloga znajomym. Następny rozdział mam już w głowie, więc błagam, zmobilizujcie mnie jakoś!
Pozdrawiam cieplutko, Ameliaxx :)
Oczywiście będę wdzięczna jeśli pod tym rozdziałem również pojawią się komentarze. Proszę, jeśli możecie, polecajcie mojego bloga znajomym. Następny rozdział mam już w głowie, więc błagam, zmobilizujcie mnie jakoś!
Pozdrawiam cieplutko, Ameliaxx :)