sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 15

 
 
Po karku Tylera krętymi ścieżkami spłynęły nabrzmiałe krople słonego potu. Odłożywszy sztangę, wytarł ręcznikiem mokre części ciała.
- Wypadałoby zapukać - mruknął, słysząc charakterystyczny chód Chelsea za swoimi plecami. Oparła się o framugę drzwi jego pokoju i westchnęła ciężko.
- Oh, przestań Tyler. - Patrzyła na niego piekielnie seksownymi, kawowymi oczami. - Jeszcze niedawno posądzałeś mnie o to, że stałam się nudna. Ale spójrz tylko na siebie. Ta dziewczyna wyprała ci mózg. Pamiętasz chociaż co to dobra zabawa?
Brunet podszedł do niej, a jej ciało zesztywniało. Złapał jej biodra silnymi dłońmi. Przysunął się tak blisko, że czuła jego szaleńczo palący oddech. Odgarnął jej włosy na jeden bok, by teraz pażyć swoim zwinnym językiem jej szyję i ramiona. Przesunął opuszki palców wyżej, aby mogła rozkoszować się muśnięciami jego dłoni w okolicach dekoltu. Był tak namiętny, że żadna zwykła dziewczyna nie mogłaby się mu oprzeć.
Ale Chelsea nie była zwykłą dziewczyną.
Sprawnie chwyciła jego nadgarstek sprawiając, że stanął tuż na przeciw niej. Nie poddał się i zaatakował jej pełne usta pocałunkiem, ale ona wykorzystała swoją moc, by sprawić mu ból. Fala jej siły obeszła go na wskroś. Wrzasnął, ale ona się nie powstrzymała i jeszcze mocniej zacisnęła dłonie.
- Nie pogrywaj ze mną, Tyler - warknęła groźnie.
- Chciałaś się zabawić, o ile dobrze pamiętam.
Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i oblizała dokładnie wargi.
- Niech będzie. - Zatrzymała falę napływającej energii, którą miała zaraz go porazić. Rozczapirzyła palce. Wstał i uśmiechnął się przebiegle. Poprawił koszulkę, która przykleiła się do jego ciała, ukazując perfekcyjnie wyrzeźbioną klatkę piersiową. Chelsea już chciała zaprotestować, żeby tego nie robił, ale jęknęła jedynie cichutko, odrwacając wzrok od jego torsu.
Znowu zaatakował ją pewnym siebie spojrzeniem. Tak tajemniczym, groźnym, niebezpiecznie seksownym i uwodzicielskim. Tylko on potrafił patrzyć w ten sposób.
Uniosła brodę, chcąc pokazać, że jest niezależna i dumna. Rozchyliła lekko wargi.
- Bez żadnych zasad i zakazów, jasne? Tylko nie gadaj o tej cholernej Avalon...
- Miało być bez żadnych zasad i zakazów. - Uśmiechnął się przebiegle.
Przewróciła oczami.
- To ja ustalam w jaki sposób będziemy się bawić.
- Mam nadzieję, że jest on najbardziej perwersyjny z możliwych - szepnął do jej ucha, gładząc jej aksamitne włosy.
Kurczowo zacisnęła palce na jego koszuli, a on przycisnął ją do ściany. Odchyliła głowę pozwalając się całować. Bezgranicznie zatraciła się w pożądaniu. Jednym ruchem ściągnęła z siebie kusą sukienkę i odrzuciła byle gdzie. Chyba upadła na komodę. Zamknęła oczy, kiedy wbił paznokcie w jej pośladki. Syknęła cicho.
Wcale nie chodziło im o miłość i bliskość.
Chodziło tylko i wyłącznie o dobrą zabawę.
 
Avalon biegła truchtem wzdłuż ulicy, na której mieszkała. Sport był jedynym sposobem na odreagowanie. Jej serce waliło jak młot. Nie miała pojęcia ile już biegała, ale nie chciała przestać.  Cały smutek, który ją gnębił, przerodził się w niepohamowaną złość i gniew. Nie miała zamiaru patrzeć i czekać, aż zginą kolejni ludzie! To wszystko jest takie niesprawiedliwe, pomyślała. Nienawidziła ich wszystkich. Nienawidziła każdego, kto sprowadził cierpienie na jej bliskich.
Wciąż rozglądała się uważnie, bo nie mogła pozbyć się świadomości, że ktoś ją obserwuje. Nikogo nie dostrzegała, ale każda sekunda umacniała ją w przekonaniu, że coś ją śledzi.
Wręcz czuła na sobie ten wzrok. Był obleśny. Nie spanikowała. Biegła przed siebie, oddychając równo i aż przesadnie spokojnie. Zacisnęła pięści i odrzuciła przeczucie, że zaraz coś wyskoczy zza krzaków i ją zaatakuje.
Skierowała się w stronę domu. Wbiegła na ganek po podjeździe, który zbudował Joseph dla Jasona i otworzyła drzwi. Nie dyszała. Jej oddech był równy i spokojny.
Joe siedział w kuchni i pożerał wielkimi gryzami wczorajczą pizze, popijając ją wodą gazowaną.
- Jak było na randce? - zapytała, nawet nie wysilając się na uśmiech.
- Dobrze - odparł. - Margaret jest bardzo sympatyczna, ale nikt nie zastąpi Gabrielle - zapewnił ją mocnym i opiekuńczym głosem.
Avalon zaśmiała się cicho. Joseph często starał się podkreślić swój autorytet i robił wszystko, by pokazać, jak świetnie sobie radzi.
W gruncie rzeczy było inaczej i wszyscy o tym wiedzieli.
- Wiem to, Joe. - Kątem oka, odruchowo, spojrzała na duże zdjęcie jej mamy, które wisiało na ścianie w salonie, w samym centrum. To ono było sercem tego domu. Miała na nim taką piękną, promienną twarz.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Na pewno w Heal nie działo się nic podejrzanego? - zapytała podejrzliwie, unosząc ku górze brwi.
- Skąd to pytanie? - Zaśmiał się.
Wzruszyła ramionami wciąż licząc, że odpowie. To dziwne, że nikt jej nie zauważył i nikt nie poczuł tej negatywnej energii.
- Nie, nie działo się nic podejrzanego. To był naprawdę miły wieczór.
Avalon uśmiechnęła się do niego, chociaż nie miała na to najmniejszej ochoty. Jej twarz wykrzywiła się jedynie w jakimś sztucznym grymasie.
- Ivy niedługo przyjdzie.
- Ja za moment wychodzę. - Wytarł dłońmi twarz brudną od sosu pomidorowego, którego polał mnóstwo na pizzę.
- Margaret?
Pokiwał głową.
Znowu Margaret, pomyślała. Nie lubiła jej. Może to przez to, że była jej nauczycielką, a może była zazdrosna o Josepha, który spędzał w domu coraz mniej czasu. W każdym razie, nie podobała jej się i kiedy tylko słyszała jej imię, czuła jak miliony ciarek przechodzą powoli po jej ciele.
- A Jason? - Spojrzała się w stronę jego pokoju. Nie było słychać muzyki, a drzwi były otwarte na oścież. Nie było go w domu.
- Zawiozłem go przed chwilą do biblioteki - odparł.
Avalon była pewna, że pojechał tam, żeby znowu spotkać się z Mackenzie. Jeździł tam codziennie od kiedy zginęła, czekał na nią, ale ona się nie pojawiała.
Na samą myśl o jej śmierci, Avalon się zatrzęsła.
- Miłej randki. - Uśmiechnęła się szczerze, chociaż gardło wciąż miała zaciśnięte.
- Dzięki - odparł, a dziewczyna poszła na górę do swojego pokoju.
 
Po godzinie siedemnastej, w pokoju brunetki stanęła Ivy. Spóźniła się.
Jak zwykle, z resztą.
Rzuciła się na łóżko przyjaciółki i przeciągnęła się jak tygrysica. Poprawiła swoje złociste, sprężyste loki, by swobodnie łaskotały mleczną skórę ramion. Była pogodna i radosna. Zupełnie niefrasobliwie podchodziła do wszystkiego co wydarzyło się w ostatnim czasie. Brak wyobraźni okazał się być jej w tej chwili ogromną zaletą.
- Pomyślałam, że możemy niedługo zorganizować jakieś babskie spotkanie. No wiesz, przed tą imprezą u Bena. Przydałaby się nam jakaś rozrywka. Tylko bez facetów! - zaproponowała.
No tak, impreza u Bena, przypomniała sobie Avalon.
Ben był najbardziej zadufanym w sobie i zarozumiałym chłopcem z całego liceum Bena Franklina. Jego matka pełniła rolę burmistrza w zapyziałym Uniontown, a ojciec miał doskonale prosperującą firmę w Filadelfii. Pochodził z bardzo bogatej rodziny i co roku organizował u siebie imprezę sylwestrową, która jedynie podwyższała jego wskaźnik popularności i egoizmu. Gdyby nie forsa, nie wzbudzałby swoją osobą powrzechnego zainteresowania.
Napakowany, samolubny dupek, pomyślała.
- Nie wiem czy pójdę - odparła, wbijając wzrok w pościel, którą mięła w dłoniach.
- Zwariowałaś?! Chcesz przegapić imprezę u Bena Daviesa?! Przecież chodziłyśmy na nie od zawsze, nie pamiętasz? - krzyknęła, przytupując nogą.
- Ja pamiętam, ale ty chyba nie - zwróciła jej uwagę, ale Ivy nie zareagowała i dalej coś paplała na temat Sylwestra.
Na imprezach blondynka upijała się w trupa i nic nie pamiętała, a Avalon musiała odgrywać rolę przyzwoitki.
Święta zbliżały się wielkimi krokami. Na sklepowych wystawach już ustawiano Bożonarodzeniowe dekoracje. Avalon wciąż była zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami i nawet nie przywiązywała do tego większej uwagi.
Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby Święta odbyły się bez jej mamy.
- Ekhem - odchrząknęła Ivy, chcąc przywrócić na ziemię Avalon, która bujała gdzieś w obłokach. - A więc jak będzie? Przecież bez ciebie nie pójdę. - Dziewczyna zrobiła minę zbitego psiaka, którego właśnie zgarnięto do schroniska.
- Chodzi o to, że - urwała na moment, by kolejne słowa poprzedzić głębokim wdechem, który pomógłby jej to z siebie wydusić. - Czuję złą energię, ona jest coraz bliżej i jestem pewna, że wkrótce ktoś zaatakuje.
- Kto zaatakuje? - Jej twarz nabrała poważniejszego wyrazu.
- Pierwotny łowca - szepnęła. - Widziałam coś ostatnio - zrobiła długą pauzę.
Ivy wzdrygnęła się, kiedy Avalon zaczęła o tym mówić. Zupełnie, jakby odparcie myśli o tym, że jej przyjaciółka nie jest normalna, działało na nią jak tarcza ochronna.
- Widziałam dwa czerwone punkty. Wyglądały zupełnie jak oczy i kiedy spojrzałam w nie głębiej... Ivy, zobaczyłam krew. Litry krwi, które wchłaniała ziemia na obszarze Uniontown i widziałam ludzkie ciała, a na ich stercie byliśmy my, Nadprzyrodzeni. Krew była wszędzie i te oczy... Dostrzegłam w nich pragnienie, by ta wizja się ziściła. To było czyste zło w bardzo potężnej postaci. Ja jeszcze nigdy nie czułam czegoś takiego.
- A nie mogłabyś no wiesz, zrobić tego czary mary i zobaczyć twarzy Pierwotnego? - powiedziała pół żartem, chociaż minę miała pełną zacięcia.
- Kiedy patrzyłam w te dwa czerwone punkty, widziałam coś w rodziaju blokady.
- To może być niebezpieczne?
- Nie wiem, spróbujmy. Potrzebuję ognia albo wody i musimy narysować tutaj krąg - rozkazała.
Ivy była coraz bardziej przerażona.
- Czym mamy narysować ten głupi krąg?
Avalon wyjęła z szuflady kredę i obrysowała go wokół siebie. Ivy przyniosła jej świeczkę. Zapaliła ją i postawiła przed dziewczyną.
- Nie mów nic, muszę się skoncentrować - rozkazała. Jej głos był pewny i mówiła do Ivy zupełnie tak, jak starsza siostra mówi do młodszej, ale obydwie się bały. Za oknem było już ciemno, Avalon nabrała w płuca dużo powietrza, kiedy Ivy zgasiła w pokoju światło.
Dziewczyna zamknęła oczy i robiła wszystko według wskazówek, jakie były zapisane w starej księdze stojącej na regale w domu Nadprzyrodzonych. Chelsea podarowała ją brunetce. Podobno należała do potężnej wiedźmy.
Oddychała równo, by móc cokolwiek zobaczyć.
Nagle, straciła kontakt z rzeczywistością.
Ivy zaczęła się trząść. Nie widziała tęczówek i źrenic Avalon, jedynie białka. Dziewczyna wygięła się w łuk, jakby coś atakowało ją od tyłu. Blondynka zaczęła krzyczeć, ale Avalon nie reagowała. Dostała ataku spazmu. Ivy płakała i szturchała przyjaciółkę, żeby ta się obudziła. Powietrze stało się ciężkie. Dziewczyna nie mogła znieść duchoty panującej w pomieszczeniu.
Nagle, świeczka się przewróciła, a Avalon wybudziła z transu.
- Ivy! Miałaś tego nie robić! Byłam już tak blisko...
- Ale Avalon, to nie byłam ja - powiedziała cichym, drżącym głosem.
Brunetka natychmiast poderwała się do góry i pociągnęła przyjaciółkę za sobą.
- To coś tu jest - wydyszała jej do ucha, czując na sobie oddech śmierci. Przed jej oczyma krążyły tylko te dwie, szkarłatne kropki. Nie była w stanie racjonalnie myśleć. Zła moc ją atakowała, obejmowała w swych szponach. Usłyszała głośne skrzypienie, które przerodziło się w pisk. Ivy panikowała, krzyczała, ale Avalon szybko przycisnęła do jej buzi dłoń, tłumiąc jej wrzaski.
- Boję się, Avalon - powiedziała zduszonym głosem.
Oddychała bardzo szybko i niezwykle ciężko. Jakby sprawiało jej to ogromną trudność.
- Poczekaj tutaj - rozkazała, trzymając jej twarz w dłoniach.
Wbiegła schodami na górę. Języki ognia pochłaniały kolejne rzeczy. Rozprzestrzeniał się z ogromną szybkością, ale nie było go tak dużo i zdążyła go ugasić.
Wtem usłyszała krzyk Ivy. Był nasycony przerażeniem, strachem i rozpaczą. Jeszcze nigdy do jej uszu nie dotarł tak przeraźliwy dźwięk. Całe jej ciało obeszły dreszcze.
Rzuciła się na schody. Była zdeterminowana. W całym domu nie było światła. Mrok był potworny. Rzuciła się na kolana i przytuliła do siebie przyjaciółkę.
Zapanowała głucha cisza. Światło ponownie się zapaliło, a zła moc odeszła. Avalon już jej nie czuła.
- Avalon - jęknęła Ivy, oddychając astmatycznie. - Słyszałam ten głos... - przerwała, bo znowu się rozpłakała.
- Cii, cicho - uciszała ją przyjaciółka, kołysząc jej ciałem. Wtuliła brodę w jej włosy. Jej serce biło w morderczym tempie. Sama miała ochotę się rozpłakać, ale nie mogła tego zrobić. Powstrzymywała falę emocji, by móc uspokoić szlochającą Ivy.
A to przecież nie była jej rola.
Ona nigdy nikogo nie uspakajała i nie pocieszała. To była rola jej przyjaciół.
- Co się stało? - zapytała, kiedy blondynka była już w stanie coś powiedzieć.
- On powiedział, że ja jestem następna - szepnęła prawie bezgłośnie.
- Przepraszam Ivy, nie powinnam była... Nie dałam rady się z nim skontaktować, ta blokada była za silna.
- On mnie zabije - jęknęła.
Dookoła było głucho i duszno. Nie dało się oddychać.
- Zabiję go, obiecuję - powiedziała gorliwie, a jej oczy zapłonęły.
- Avalon, ty... ty... krwawisz. - Dotknęła palcem metalicznej krwi spływającej po jej wydętych wargach. Skapywała gęstymi, nabrzmiałymi kroplami na ziemię. Avalon słyszała ich huk, kiedy spotykały się z podłogą. Dotknęła ust. Spojrzała na strumień krwi spływający z jej nosa.
Zrobiło jej się niedobrze.
Zawirowało jej w głowie.
Zemdlała i jak kukiełka upadła w ramiona spłoszonej Ivy.
 
Tyler usiadł na krawędzi łóżka, a Chelsea otworzyła powieki. Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu. Podszedł do okna i spojrzał się w niebo. Armia gwiazd chowała się za kłębiastymi, siwymi chmurami.
Brunetka podparła się na łokciach, a on włożył koszulę i spodnie, nie racząc jej nawet przelotnym spojrzeniem.
Przycisnął do warg gwint butelki bourbonu i przeszedł się po pokoju nonszalanckim i pewnym siebie krokiem.
Nawet seks z Chelsea nie popawił mu humoru, ale pomógł chociaż na moment zapomnieć o Avalon.
- Co w niej takiego jest, Tyler? - zapytała cicho, przykrywając się prześcieradłem. Wiedziała, że o niej myśli.
Po raz kolejny zignorował ją i napił się alkoholu. Wsadził dłoń do kieszeni i beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w niebo.
- Przecież ona się tobą bawi... To takie żałosne.
- To ty leżysz w moim łóżku i uprawiasz ze mną seks, by w pretensjonalny i desperacki sposób zwrócić na siebie moją uwagę. - Uśmiechnął się sucho.
Podeszła do niego ze wdziękiem i gracją kocicy. Blask księżyca drażnił jej oliwkową skórę, podkreślał szczupłe i gibkie ciało oraz kasztanowe fale spływające kaskadą na jej ramiona.
Dotknęła jego ramienia.
- To musi boleć być nikim dla tak ważnej dla ciebie osoby - wyszeptała do jego ucha. Opuszkami palców delikatnie wodziła po jego skórze.
- Kto jak kto, ale ty powinnaś coś o tym wiedzieć. - Odwrócił się w jej stronę i spojrzał z zaciętością w jej duże, czekoladowe oczy wyrażające tak wiele emocji, że można było się w nich zagubić.
Był w nich ból, ale jednocześnie gniew i coś jeszcze. Coś, czego nie mógł zidentyfikować.
- Nie zależy mi na tobie - powiedziała lekko, odgarniając włosy.
- Spójrz w moje oczy i powtórz to jeszcze raz, a uwierzę - rozkazał.
Tak bardzo go pragnęła. Chciała go całować, rzucić się na niego i dać upust emocjom. Chciała móc wpleść palce w jego gęste włosy i zatopić wargi w jego rozpalonej skórze.
Nagle, mocno przywarł jej ciało do swojego. Zrobił to sprawnym i szybkim ruchem tak, że nie zdążyła zaprotestować. Wraz z dotykiem jego ust i oddechem na jej szyi, zniknął cały sprzeciw. Spojrzała w jego oczy i dotrzegła w nich gniew, pragnienie i silne podniecenie.
Chodziło tylko o to, by na chwilę oderwać się od bólu bycia sobą.
- To co robimy... To nie może się więcej powtórzyć - wysapała Chelsea, kiedy zepchnął ją na łóżko. - Tyler... - jęknęła cicho.
Przekazał jej bezgłośny komunikat, żeby zamilkła.
Myślał, że kiedy zrobią to znowu, zapomni o Avalon. Ale myśl o niej wróciła ze zdwojoną siłą. Była jak najsilniejsze z uzależnień, jak heroina. Jak coś, bez czego nie można normalnie funkcjonować.
Gdy skończyli, opadł na łóżko, oddychając ciężko.
Zamknął oczy i zasnął.
 
od autorki: Wciąż nie mogę uwierzyć w liczbę komentarzy pod ostatnimi rozdziałami. Dziewczyny, dajecie mi mega kopa! Serio, jakoś odzyskałam motywację i aż chce mi się pisać! Oby tylko trwało to jak najdłużej. Jesteście niesamowite. Pewnie nie zdajecie sobie sprawy, jak wiele dają mi Wasze komentarze. Dziękuję, że doceniacie mój wysiłek. To dla mnie wiele znaczy. Pomagacie rozwijać mi pasję, jaką jest pisanie.
Oczywiście będę wdzięczna jeśli pod tym rozdziałem również pojawią się komentarze. Proszę, jeśli możecie, polecajcie mojego bloga znajomym. Następny rozdział mam już w głowie, więc błagam, zmobilizujcie mnie jakoś!
Pozdrawiam cieplutko, Ameliaxx :)

niedziela, 21 kwietnia 2013

Rozdział 14

 
Avalon szła szpitalnym korytarzem. Gdzieniegdzie plotkowały starsze panie. Jeden z pacjentów właśnie wydmuchiwał nos w materiałową chusteczkę z wyhaftowanymi inicjałami w rogu. Tuż obok niego przechodziły pielęgniarki, które kurczowo trzymały poręcz wózków inwalidzkich. Siedzeli na nich pacjenci szpitala o poszarzałych, zmęczonych i pomarszczonych twarzach. Mimo licznych chorób, śmiało obdarzali młodą dziewczynę szczerym uśmiechem. Pokazywali jej zżółknięte zęby oprawione popękanymi, spierzchniętymi wargami.
Ona szła szybkim krokiem, dokładnie zapamiętując każdą zatroskaną twarz, która pojawiła się przed jej oczami.
Podeszła do jednej z licznych sal. Nie zamieniając słowa z pielęgniarką, weszła do jej środka. W powietrzu unosił się zapach metalu i lateksowych rękawiczek.
Liam leżał na łóżku. Nie spał. Opierał się o ogromną, miękką poduchę i wiercił się w miejscu. Przywitał Avalon promiennym, wesołym uśmiechem.
- Tak bardzo mi przykro - jęknęła cicho.
- Wiem to.
- Wyjdziesz z tego - zapewniła go brunetka, ściskając z całych sił jego dłoń.
- Avalon, to boli - syknął cicho, a ona dopiero teraz usłyszała trzaskanie jego kości. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że trzymała go tak mocno. Nie przypuszczała, że jest aż tak silna.
- Przepraszam. - Potarła lekko kciukiem jego czoło.
- Nie przepraszaj.
- Wiem, powinnam już się zamknąć, przepra - urwała, po czym oboje się się zaśmiali. Bursztyn oczu Liama nie lśnił jak zawsze, a jego spojrzenie było zatrwożone i przygasłe.
- Ethan tu przyjdzie i cię wyleczy - powiedziała, potrząsając jego dłonią.
- Nie potrzebuję jego pomocy. Żadnego z nich - warknął.
- Zostałeś postrzelony Liam i nie pozwolę, żeby stało ci się jeszcze coś złego. Po prostu boję się o ciebie. To już nie są żarty.
- Oh, Avalon... - Wypowiedział jej imię w sposób łagodny i delikatny. Zupełnie jak za pierwszym razem, kiedy poznali się na ognisku trzy lata wcześniej.
Wplótł palce we włosy i spojrzał się do góry, w biały sufit. Widziała z jaką siłą zaciska powieki.
- Wszystko będzie dobrze. - Kąciki jej ust uniosły się delikatnie.
- Nic nie będzie dobrze! - wrzasnął. W jego oczach pojawił się nieposkromiony gniew i żal, a twarz aż mu poczerwieniała. Z ogromnym trudem przełknął ślinę, a następnie zacisnął palce na krawędziach szpitalnego łóżka. - Powiedz, w co ty właściwie wierzysz. - Zaśmiał się histerycznie. - Że uzdrowią twojego brata za wyświadczenie im przysługi? Może jeszcze wskrzeszą twoją matkę? Nie oszukuj się, Avalon... Nic dla ciebie nie zrobią. Oni pragną tylko mordować i dbają jedynie o siebie. Pomyśl tylko, ile niewinnych osób zginęło do tej pory? Może lepiej byłoby, gdybym i ja oberwał w serce - powiedział pewnym głosem, który ani na chwilę nie zadrżał.
Avalon przesunęła opuszki palców po jego ręce. Jej lodowate i ostre jak brzytwa łzy, rzuciły się na jego skórę.
- Jak możesz tak mówić? - szepnęła żarliwie.
Nie odpowiedział. Odwrócił od niej spojrzenie i wbił beznamiętny wzrok w przestrzeń. Jej ciało obszedł nieprzyjemny dreszcz. Zrezygnowała.
- Może lepiej będzie, jeżeli poczekam na zewnątrz...
Wyszła za drzwi.
Dzielnie powstrzymywała falę gromadzących się emocji. Wstrzymała oddech, zacisnęła wargi z całych sił, by się nie popłakać.
Nie tym razem, pomyślała.
Ivy usiadła przy biurku i wpisała w wyszukiwarce internetowej hasło "istoty nadprzyrodzone". Następnego dnia miała pisać egzamin poprawkowy, ale była zbyt zaaferowana dotychczasowymi wydarzeniami, żeby zacząć się uczyć. Blondynka angażowała się w życie szkoły, ale tylko po to, żeby być w centrum zainteresowania. Mimo ogromnych starań, żyła w cieniu Avalon. Od zawsze. Czegokolwiek by nie zrobiła, to właśnie jej zazdrościła każda dziewczyna i to ją chciał zdobyć każdy chłopak. Mimo, że ona tego nie dostrzegała, blondynka zawsze z nią rywalizowała. Nawet w błahych sprawach. Kochała ją, ale jednocześnie zazdrościła, że bez najmniejszego starania, przyciągała wszystkich uwagę.
Już chciała wejść na jedną ze stron, kiedy usłyszała huk. Gałąź lub kamień uderzył o szybę. Gwałtownie się podniosła i podeszła ostrożnie do otwartego okna. Kiedy chciała je zamknąć zauważyła, że na drzewie siedzi Ethan. Od razu się wycofała i podparła o zimną ścianę.
- Wpuść mnie - powiedział stanowczo.
Zadrżała. Dopiero teraz zrozumiała, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Spojrzała w jego szare oczy. Jej nozdrza dopadł zapach stęchlizny.
- Odejdź stąd!
- Nic ci nie zrobię, chcę tylko z tobą porozmawiać - powiedział surowo. - Wpuść mnie, albo dostanę się siłą.
Blondynka chwiejnym krokiem podeszła do okna. Otworzyła je tak szeroko, żeby mógł swobodnie przedostać się do środka.
W mgnieniu oka znalazł się w jej pokoju. Podszedł pewnie do jej biurka i chwycił jedną z książek.
- Przeminęło z wiatrem? - Uniósł brwi ku górze.
- Z listy lektur obowiązkowych - odparła szybko. Nie chwaliła się nikomu, że czyta książki, również te z listy lektur. To mogło podeptać jej reputację.
Szatyn spojrzał na jej monitor, ale Ivy raptownie go wyłączyła. Ethan jednak zdążył się dowiedzieć, jakich informacji szukała.
- Co robisz? – zapytał przebiegle.
- Nic szczególnego. - Natychmiast się zaczerwieniła tak mocno, że poczuła jak twarz ją piecze. Cała krew podeszła do jej policzków.
- Po co tutaj przylazłeś? – warknęła, chcąc ukryć zażenowanie.
- Boisz się mnie – stwierdził z uśmiechem.
- Proszę, odejdź stąd.
- Przyznaj, że się mnie boisz, a wtedy odejdę.
Podeszła o krok bliżej niego. Spojrzała w jego oczy i zauważyła, że wcale nie są bure, a mają odcień błękitu. Zupełnie jak letnie, bezchmurne niebo. Wystarczyło jednak, że przypatrzyła się bliżej, by błękit ściemniał, a na bezchmurnym niebie zagościły siwe chmury.
- To co teraz czuję nie ma nic wspólnego ze strachem. Brzydzę się tobą - wysyczała.
- Kochana, naprawdę nie pamiętasz jak dobrze się bawiliśmy, kiedy jeszcze o niczym nie wiedziałaś? – Podszedł do niej i wplótł palce w szlufki jej dżinsowych spodni.
- Odejdź stąd - wycedziła przez zęby. On złapał ją za gardło i przyparł do ściany. Zaczęła się dusić.
- Zabij mnie, śmiało - wyszeptała resztkami sił zniekształconym głosem. Żyły na jej szyi wyprężyły się ukazując swoją ciemnofioletową postać.
Wypuścił ją sprawnym, gwałtownym ruchem.
Ivy jeszcze nigdy nie czuła tak ogromnej złości. Myślała, że zaraz eksploduje z przepełniającej ją nienawiści. Wściekłość ogarnęła każdą część jej ciała.
- Powinieneś teraz smażyć się w piekle - wysapała.
- To właśnie się dzieje, droga Ivy. Właśnie tutaj znajduje się piekło. Tu, na Ziemi. Rozejrzyj się tylko dookoła. Co ci pozostało?
Nagle, ktoś zapukał do drzwi i nacisnął gwałtownie klamkę. Skrzypienie zawiasów rozbiło się echem od ścian.
Ethana nie było już w pokoju.
- Ivy, złotko? - zapytała melodyjnym, rozśpiewanym głosem mama dziewczyny. Była wysoka, miała piękne, gęste, kasztanowe włosy i figurę modelki. - Wychodzę, wrócę późno.
- Nic nowego - mruknęła, ale ona nawet nie zdołała jej usłyszeć, bo zginęła w otchłani korytarza.
Zaczęła się zastanawiać, czy Ethan nie miał racji. Co jej pozostało? Nawet matka miała ją gdzieś i wolała się spotykać ze swoim chłopakiem niż spędzać z nią czas.
Do bani, pomyślała.
Westchnęła ciężko i rzuciła się na miękkie łóżko.
Avalon weszła do baru Heal. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła siedzącą przy jednym ze stolików parę. Mężczyzna trzymał filigranową, rudą kobietę za dłonie. Ta obdarzała go nieśmiałym, kocim spojrzeniem. To był Joe i Margaret.
Byli w siebie tak wpatrzeni, że pewnie nawet gdyby przeszła przed ich nosem i tak by nie zwróciła ich uwagi.
Podeszła do baru.
Od kiedy weszła do Heal wciąż czuła nacierającą na nią złą energię. Przeszywała ją na wskroś. Była niezwykle potężna, ale nie mogła wybadać skąd dokładnie pochodzi. Avalon czuła to w powietrzu. Podczas gdy inni śmiali się, ona czujnie rozglądała się dookoła. Jeszcze nigdy nie miała do czynienia
z czymś tak niezwykle silnym. Serce biło jej mocniej, zaczęło kręcić się jej w głowie. Chwiała się na krześle i oddychała ciężko. To coś się na nią uwzięło i coraz mocniej napierało. Avalon traciła kontrolę nad swoim ciałem. Słyszała tysiące szmerów w głowie, a każdy mówił jej co innego. Podniosła się.
Wiedziała, że kiedy wyjdzie, ból minie. Po prostu była przekonana, że tak się stanie. Ruszyła w stronę drzwi, ale znowu fala złej energii ją zaatakowała i przyparła do ściany. Brunetka przycisnęła palce do swoich skroni. Teraz cichy szmer w jej głowie przerodził się w rozpaczliwy krzyk. Coś nią wstrząsnęło, osunęła się z hukiem na ścianie. Nikt nie był w stanie jej dostrzec, bo znajdowała się za parawanem, który stał tuż przy frontowym wejściu.
Zebrała w sobie siłę. Zaparła się. Nieznajoma moc objęła ją swoimi kruczoczarnymi skrzydłami.
Avalon nic nie widziała. Na oślep odpychała mrok całą swoją siłą, ale była za słaba.
Już była tak blisko...
Złapała za klamkę, ale nagle ktoś jej przeszkodził. Zobaczyła twarz jakiegoś rudzielca. Piękne, miedziane, aksamitne włosy i nagle spojrzała w oczy postaci, której nie mogła zidentyfikować. Były krwistoczerwone. Obłędnie czerwone. Zupełnie jak krew, ale świeciły się tak jak magma. Dwa czerwone punkty.
Wystarczyło nacisnąć klamkę, ale coś stawiało opór. Ta moc była tak blisko… Resztkami sił, nacisnęła klamkę i wypadła na zewnątrz.
Poczuła ulgę. Była wolna.
Omdlała.  
Tyler zerkał na nią ukradkiem. Na jej oliwkową cerę i woalę gęstych rzęs, które przykrywały soczyście zielone oczy. Jej wiotkie i gibkie ciało unosiło się lekko, kiedy brała oddech. Długie, kasztanowe włosy spływały jak wodospad po jej klatce piersiowej. Leżała nieprzytomna na kanapie w swoim salonie. Tyler nie czuł niczyjej obecności. Dom był pusty.
Była tak nieludzko piękna. Otaczała ją poświata. Tak niezwykle czysta, niewinna, a zarazem tak silna i potężna.
Podszedł do niej bezszelestnie, jak pantera polująca na ofiarę.
Wciąż spała.
Znalazł ją przed Heal i zabrał do domu. Na szczęście, lokal był na tyle duży i gwarny, że nie zwróciła swoją osobą uwagi wszystkich tam zebranych.
Od niedawna czuł w powietrzu moc i był niemalże pewien, że ta sama moc ją zaatakowała. Od
jakiegoś czasu nad miastem unosiły się gęste, siwe chmury a powietrze było przepełnione odurzającą trucizną. Wszyscy chodzili jak w transie i tylko oni, Nadprzyrodzeni, byli w stanie dostrzec zbliżające się niebezpieczeństwo.
Jeszcze nigdy nie zbierało się tu tyle potęgi. Przelana krew wsiąknęła z glebę, zupełnie jakby dawała Pierwotnemu jeszcze więcej siły. Był teraz niemalże niezniszczalny i zdawali sobie z tego sprawę. Wiedzieli, że zrobi wszystko, żeby dostać ich w swoje łapska.
Tyler czuł, że wkrótce ziemia zostanie obdarzona kolejnymi litrami krwi, a w mieście zapanuje chaos i zniszczenie. Wiedział, że niedługo będzie musiał stoczyć walkę z największym wrogiem.
Czekał.
Uklęknął przed nią i dotknął wilgotnymi wargami jej koralowych ust. Założył pasmo włosów za jej ucho. Jęknęła cichutko i przekręciła głowę.
Firanka w oknie zawirowała, a niepokojący, lodowaty wiatr wtargnął do środka. Nagle, usłyszał szuranie butami o wycieraczkę i zgrzyt zamka. Ktoś zapukał.
Uciekł przez okno.
Avalon otworzyła delikatnie oczy, po czym przetarła je dłońmi, żeby wyostrzyć obraz. W drzwiach stanął Liam, a ona po raz pierwszy nie uśmiechnęła się na jego widok. Stał i nic nie mówił. Dopiero po chwili dostrzegła, że w jego zaczerwienionych oczach zbierają się łzy. Na jego twarzy malował się ból i cierpienie, a ona nie potrafiła tego znieść. Wyglądał jeszcze gorzej niż w szpitalu. Ethan musiał się jej posłuchać i wyleczył go.
Strach i milczenie zawisło w powietrzu.
Nie mogła już wytrzymać. Uroniła łzę, a jej gardło się zacisnęło. Knykcie jej dłoni zbielały.
Zadanie pytania "Jak się czujesz?", byłoby co najmniej idiotyczne.
- Nie mogę tak dłużej - szepnął, a każde słowo sprawiało mu ogromny ból. - Kocham cię, do cholery. Kocham cię bardziej niż cokolwiek na świecie, ale miłość do ciebie jest tak bolesna jak śmierć. Proszę, zabij mnie. Może będzie mniej bolało.
Zacisnęła dłonie w pięści jeszcze mocniej.
- Nie żałuję żadnej chwili spędzonej z tobą i cokolwiek się stanie, ja będę się tobą opiekował i obiecuję, że będę przy tobie i nigdy nie przestanę cię kochać...
- Wiem - szepnęła. - Przepraszam.
Podszedł do niej bliżej i spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby roztopić wszystkie lodowce. Tak gorącym i przejmującym.
Dotknął rozgrzanymi dłońmi jej policzków i złożył pocałunek na jej policzku.
- Nie przepraszaj... Nie potrzebujesz już mnie. Nie możemy być dalej razem.
Zakrztusiła się łzami, a on się wycofał.
Zapach działający na nią jak najdroższy afrodyzjak, dotyk tak delikatny pobudzał każdy nerw ciała i jego nierealnie idealna osoba... Kochała go, ale jedyne co mogła mu zrobić, to wyrządzić krzywdę.
- Powinienem już pójść - wypowiedział z trudem. Grymas rozpaczy na jego twarzy był tak silny, że Avalon schowała wzrok.
Odwrócił się i wyszedł.
Tak po prostu.
Opadła bezsilnie na sofę. Podkuliła kolana pod brodę i schowała twarz w dłoniach. Rozpacz, która ściskała jej serce nie pozwalała na uwolnienie ze środka jakichkolwiek emocji. Chciała wrzeszczeć i płakać, ale nie potrafiła.
Jakaś wewnętrzna blokada ją hamowała.
Zatrzęsła się z zimna, które wpadało przez okno. Jeszcze przed chwilą nie było tutaj tak lodowato, pomyślała i odwróciła się w prawo. Spojrzała przez szybę i przez ułamek sekundy zdawało jej się, że dostrzegła dwa, przeraźliwie krwistoczerwone punkty...

od autorki: Kolejny rozdział, którego napisanie przyszło mi z ogromnym trudem. :( Nie wiem czy tak beznadziejnie wychodzi przez brak czasu czy brak weny.
Dziękuję za Wasze wsparcie i za to, że ze mną jesteście. Nawet nie wiem czy zasługuję na te wszystkie komentarze…  Znowu mi nie wyszło. Zastanawiam się, czy nie zawiesić bloga. Przepraszam, jeśli zawiodłam.
Kocham Was, dziewczyny, naprawdę! Ale chyba potrzebuję trochę czasu.
Kiedy następny? Nie wiem, to zależy również od Was. Mam nadzieję, że będzie mniej beznadziejny.

Całuję, Ameliaxx

niedziela, 14 kwietnia 2013

Rozdział 13


Na twarzy Ivy mieszał się wyraz żalu i smutku. Trzymała ręce na kolanach i słuchała uważnie słów przyjaciółki, wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń. Avalon słyszała niespokojne kołotanie jej serca. Delikatnie przesunęła trzęsącą się dłoń po futrzanym kocu, którym przykryty był fotel w pokoju Tylera.
Blondynka miała własne zdanie na każdy temat, od nowej kolekcji okularów Gucciego po fryzurę Freddiego, w którym podkochiwała się w siódmej klasie. Rzadko kiedy zdarzało jej się siedzieć cicho, a teraz nie wiedziała co powiedzieć. W pomieszczeniu panowało cmentarne milczenie i dopiero niepewny głos brunetki ośmielił się je przerwać
- Przepraszam cię Ivy, ale musisz mnie zrozumieć. To naprawdę niebezpieczne i nie powinnaś w tym uczestniczyć. - Przełknęła głośno ślinę.
Nagle, blondynka odchrząknęła lekko i ku zaskoczeniu Avalon, rzuciła się jej w ramiona. Przycisnęła ją siebie z całych sił. Brunetka odwzajemniła uścisk. Spodziewałaby się po niej każdej reakcji, ale na pewno nie takiej. Myślała, że zacznie wrzeszczeć, krzyczeć na nią albo nie odezwie się do niej do końca życia, a ona zwyczajnie ją przytuliła.
- Przykro mi, że musisz przez to przechodzić. Nie jestem zła. - Uśmiechnęła się serdecznie w jej stronę. - Istnieją tajemnice, które ukrywa się nawet przed przyjaciółmi. Zrobiłaś to, żeby mnie chronić. Na twoim miejscu pewnie postąpiłabym podobnie - powiedziała ze zrozumieniem w głosie.
Usiadła po turecku na fotelu i odetchnęła ciężko.
- Ale to wciąż wydaje mi się nienormalne. Jakim cudem w ogóle zaczęli chodzić do naszego liceum?
- Tyler ich zahipnotyzował. On w inny sposób nie potrafi rozwiązywać problemów. - Wzruszyła niedbale ramionami, mając nadzieję, że ją usłyszał. Siedział na dole w salonie razem z resztą Nadprzyrodzonych, ale mogła się założyć, że każdy z nich podsłuchiwał tę rozmowę.
- Chryste, to wszystko jest takie chore. - Przycisnęła palce do skroni.
Avalon się zaśmiała.
- Wiem. Do tej pory nie mogę się do tego przyzwyczaić.
- A czy ty... żywisz się krwią? - powiedziała cicho, podkurczając kolana pod brodę. Avalon wytrzeszczyła oczy.
- Nie! - zaprzeczyła szybko i stanowczo. - Skąd ci to przyszło do głowy?!
- Nigdy nic nie jesz, więc pomyślałam, że może...
- Nie! Nie! Nie! - powiedziała to tak, jakby wypluwała ze zniesmaczeniem każde słowo.
Może i jej jadłospis był bardzo ograniczony i właściwie nawet nie pamiętała dokładnie, kiedy ostatnio coś jadła, ale na pewno nie żywiła się krwią.
- Jestem naprawdę wyczerpana. To chyba był jeden z najbardziej intensywnych dni w moim życiu. - Przeciągnęła się leniwie, z gracją kocicy.
Avalon nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio była senna. Sypiała nocami po trzy godziny, ale jej organizm chyba się już do tego zdążył przezwyczaić.
Patrzyła z ukosa na Ivy. Chyba wciąż była nieświadoma tego, co tak naprawdę się tutaj dzieje. W każdym razie, zareagowała na to wszystko z taką obojętnością, jakby od dawna już ich podejrzewała i jakby to wszystko było czymś całkiem normalnym. A przecież wcale nie było.
- Odprowadzę cię do domu - powiedziała brunetka, wyglądając za okno. Właśnie wschodziło słońce. Roztaczało wokół siebie soczyste żółcie i pomarańcze. Avalon podeszła do szyby upajając się złocistymi promieniami słońca, które delikatnie muskały jej skórę swoim ciepłem. Odchyliła głowę do tyłu i zamknęła powieki. Przez moment było jej tak dobrze...
Z błogiego stanu wyrwała ją Ivy, która silnie położyła dłoń na jej ramieniu.
- Chodźmy już - powiedziała.
Avalon potrząsnęła głową.

Do jej uszu dobiegł cichy zgrzyt zamka i skrzypienie drzwi. Natychmiast poderwała się z łóżka.
- Wybacz, myślałem że już nie śpisz. - Zza framugi wyłoniła się pogodna twarz Josepha.
- Co tutaj robisz? - mruknęła, przecierając oczy. Kątem oka zerknęła na zegarek stojący na etażerce. Wskazywał godzinę 10:49. Spała cztery godziny, ale czuła się tak, jakby cztery minut temu ułożyła się do snu.
- Która? - Wyjął zza pleców dwie, perfekcyjnie wyprasowane koszule. Jedna była biała, a druga granatowa w cienkie, białe paski.
- Wybierasz się gdzieś? - Podniosła się z łóżka, poprawiając krótkie spodenki, które wbiły się w jej przedziałek. Zignorowała jego pytanie i napiła się wody mineralnej ze szklanki, którą zawsze kładła przy łóżku.
- Idę na randkę - odparł z zadowoleniem.
Wcale nie zaczęła się zastanawiać nad tym, czy nie za szybko pozbierał się po śmierci jej mamy. Chciała, żeby Joe znowu zaczął się umawiać z kobietami. Był bardzo przystojny. Wysoki mężczyzna, na którego twarzy zwykle gościł trzydniowy zarost, miał piękne tęczówki w odcieniu zieleni liści dębowych i ciemnobrązowe, zaczesane do tyłu włosy. Ostatnio zajmował się tylko pracą, więc należało mu się coś od życia.
- Kto jest tą szczęściarą? - zapytała cicho. Traktowała go raczej jak przyjaciela, anieżeli opiekuna.
Joseph nie odpowiedział. Zacisnął wargi w kreskę i spuścił wzrok.
- Joe? - zapytała z przejęciem. - Co jest? Z kim idziesz na randkę?
- Margaret Jannings.
- Z Margaret? Tą Margaret? - Wplotła palce we włosy i wbiła wzrok w sufit. - Chyba nie mówisz o tej nowej pedagog... Błagam, powiedz, że o niej nie mówisz!
Nie odpowiedział, ale jego spojrzenie było wystarczająco wymowne.
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Ubierz tę białą - powiedziała, wskazując na koszulę, którą trzymał w prawej dłoni. Uśmiechnęła się do niego łagodnie i wygoniła go ze swojego pokoju. Nawet nie miała siły, żeby teraz przejmować się tym, że Joseph umawia się z jej nauczycielką. Właściwie, mało ją to obchodziło.
Spojrzała w taflę lustra, wiszącą na ścianie w kolorze moreli. Uczesała włosy w misterną, gładką kitkę i ubrała dresy, by móc w nich swobodnie biegać. Zeszła na dół i chwiciła jedno z jabłek leżących w półmisku. Wzięła dużego gryza tak, że miąsz spłynął po jej brodzie i dekolcie. Wytarła sok rękawem szarej bluzy.
Spojrzała w stronę pokoju Jasona. Kiedy dzisiaj rano wróciła, jeszcze spał. Teraz zza drzwi słyszała dudnienie piosenki American Idiot zespołu Green Day. Zaczerpnęła powietrza i odważnie wkroczyła do jego pokoju.
- Jak się masz? - zapytała tak pogodnie i wesoło jak tylko mogła, łapiąc się pod boki.
Odwrócił się w jej stronę. Rzucił na biórko ołówek, którym właśnie rysował coś na kartce.
Uniósł wysoko brwi. Wyglądał na rozbawionego.
- Czemu pytasz?
- Tak po prostu. Jesteś moim bratem.
- Oj, daruj sobie, nigdy się mnie o to nie pytasz... Mów, czego ode mnie chcesz. - Spojrzał na nią przenikliwie. Tyler skutecznie go zahipnotyzował. Nie pamiętał nic z poprzedniej nocy, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż wiedział kim jest Avalon i jakie tajemnice przed nim kryje.
Brunetka spojrzała na łóżko. Leżała na nim wyprasowana koszula w kratę i dżinsy, od których jeszcze nie odciął metki.
- Ty też się gdzieś dzisiaj wybierasz? - zapytała, zupełnie ignorując wypowiedź chłopaka.
- Hmmm - zaczął, jakby chciał się wymigać od odpowiedzi. - Spotykam się ze znajomą - odrzekł.
Dziewczyna wiedziała kogo ma na myśli. Jej ciało obeszła fala nieprzyjemnych dreszczy. Nie potrafiła z siebie wydusić ani słowa. Spanikowała. Zakręciło jej się w głowie, a wargi spięła w białą kreskę.
- W takim razie, miłej zabawy - powiedziała, starając się by jej głos zabrzmiał jak najbardziej naturalnie.
Jason zmarszczył brwi.
- Jesteś jakaś dziwna... Na pewno nic się nie stało?
- Nie. Idę biegać, do zobaczenia. - Pomachała mu dłonią na pożeganie, ale to również nie wyglądało naturalne.
Boże, jestem idiotką, pomyślała i poszła biegać.

Wiał chłodny wiatr, a niebo było nieskazitelnie czyste. Nie było widać na nim ani jednej chmury. Wzięła głęboki wdech i włożyła słuchawki do uszu. Zdawała sobie sprawę z tego, że będzie musiała porozmawiać z bratem, ale teraz nie miała na to siły. Jedyny obraz jaki miała przed oczami to zawiedziona mina Jasona, kiedy dowiaduje się, że Mackenzie nie przyszła na spotkanie.
Nagle, poczuła wibracje w przedniej kieszeni. Nieznany numer na niewielkim ekranie komórki sprawił, że jej serce zaczęło bić szybciej.
Odczytała wiadomość. To Michael. Prosił, żeby przyjechała. Postanowiła nie fatygować się o samochód i równym tempem ruszyła w stronę domu Nadprzyrodzonych.
Ostatnio spędzała tam więcej czasu niż u siebie.
Już u progu poczuła napływającą falę energii. Zaniepokoiło ją to, więc czym prędzej weszła do środka.
W salonie znajdował się Ethan, Chelsea, Clayton, Tyler, Michael i nieznajoma, młoda kobieta. Miała piękne, kruczoczarne, długie włosy i kocie, szmaragdowe oczy. Raczej nie urządzali stypy po Mackenzie.
- A więc? - zapytała.
- Musimy porozmawiać. - W pomieszczeniu zabrzmiał dźwięczny głos Michaela. Wszyscy, oprócz Tylera, siedzieli na kanapach. Brunet podpierał parapet, patrząc zaborczo na Avalon.
Serce dziewczyny aż podskoczyło.
- To Damaris. - Michael przedstawił porcelanową dziewczynę, siedzącą tuż przy nim. Jej dłonie spoczywały na kolanach. Roztaczała wokół siebie aurę tajemniczości. - Pomoże nam.
Skinęła łagodnie głową w stronę brunetki wciąż stojącej przy drzwiach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że po jej twarzy spływają krople potu, niesforne kosmyki włosów latają frywolnie dookoła głowy, a ze słuchawek leci znana piosenka z lat siedemdziesiątych.
- Witaj Avalon. - Uścisnęła jej dłoń.
Poruszała się z gracją leśnej nimfy, a wyglądem przypominała anioła albo woskową lalkę. Każda nadprzyrodzona istota jaką do tej pory poznała była piękna, ale ona miała w sobie coś magicznego i nieskazitelnego. Kroki stawiała chyba w powietrzu, a nie na ziemi. W każdym razie, robiła to z niezwykłą gracją. Ubrana była w zwiewną, białą bluzkę i spódniczkę do kolan. Jej stój trochę przypominał pidżamę, ale żadne z nich nie przywiązało do tego większej uwagi.
I nagle coś sobie uświadomiła. Spojrzała na wszystkich zebranych w salonie, a Michael posłał jej znaczące, pewne spojrzenie. A więc wiedzieli. Powiedział im prawdę i wytłumaczył, że Łowcy wcale go nie porwali. Nie wyglądali na wściekłych ani zaskoczonych. Przyjęli to całkiem spokojnie. Podejrzanie spokojnie.
- Powiedziałeś im - szepnęła, ale nie mówiła tego do żadnego z nich. Jej głos był tak cichy, jakby mówiła to sama do siebie.
Pokiwał głową zdecydowanie.
- Tak po prostu? - Jej równo wydepilowane brwi uniosły się do góry.
- Ufamy Michaelowi - powiedziała Chelsea, ale głos jaki wydobył się z jej ust wcale nie przypominał jej głosu. Brzmiał jak automat.
- Co im zrobiłeś? - Wzdrygnęła się Avalon.
- To niewielkie zaklęcie, które...
- Czyli musiałeś ich zauroczyć? Nie potrafiłeś powiedzieć im prawdy? Chelsea opisywała cię jako silnego i potężnego, ale przede wszystkim powtarzała, że jesteś ich przyjacielem i sprzymierzeńcem. Dopiero teraz widzę, jak bardzo się myliła. Jesteś zwykłym tchórzem - powiedziała z zacięciem.
- Oh, Avalon... Lepiej bądź grzeczna, bo zaraz też skończysz jako moja marionetka, jasne? - Uśmiechnął się, ale w tym uśmiechu nie było cienia serdeczności. Wyglądał jak groźba i rozkaz.
Brunetka usiadła obok reszty Nadprzyrodzonych. Ich wzroki były otępiałe i beznamiętne. Zupełnie jakby stracili świadomość tego, co się właściwie dzieje. Pochłaniali słowa Michaela, ale nie brali udziału w dyskusji.
- Poznałem Damaris w Europie. Jest bardzo starą wiedźmą, która używając mistycznej energii przodków będzie zdolna do tego, aby rzucić zaklęcie ochronne. Czarem można objąć tylko jedną osobę i to ona zabije Pierwotnego Łowcę. Magia sprawi, że Nadprzyrodzony nie zginie. Teraz jedyne co musimy zrobić, to odnaleźć Łowcę i znaleźć odpowiednią okazję, żeby go zabić - wyjaśnił.
- A co stanie się z całą resztą jego podwładnych? Oni też umrą? - zapytała Avalon cicho.
- No cóż. - Westchnął głęboko. - Taka jest cena naszej nieśmiertelności - powiedział dumnie.
- Mam gdzieś naszą nieśmiertelność! Ci ludzie są niewinni i nie powinni ginąć - warknęła, wymachując rękoma.
- "Ci ludzie" to maszyny do zabijania, które próbowały zabić połowę miasta. Nadal chcesz ich chronić? - zapytał z przebiegłą miną.
Avalon miała już dość. Spontanicznie uniosła rękę. Chciała go uderzyć, ale on szybko chwycił przegub jej ręki. Nagle, usłyszała głośny pisk odbijający się jak piłeczka od tenisa stołowego po jej czaszce. Zupełnie taki sam, jak wtedy, w lesie, kiedy łowcy porwali Tylera. Był nie do zniesienia. Oczy Michaela poczerniały, bo źrenice zrobiły się tak duże jak tęczówki.
- Zostaw ją - powiedział stanowczo Tyler, odpychając Michaela na bok. Wraz z momentem, gdy ją puścił, ból ustał. Uderzył go pięścią tak, że jego głowa odchyliła się do tyłu. Z ust popłynął mu strumień metalicznej krwi.
Michael oddychał astmatycznie i powstrzymywał się z całych sił, by nie kontratakować.
- Odprowadź ją do domu - rozkazał, a w jego oczach płonęła furia. Zacisnął pięści z całych sił. - No już! Na co czekasz! - wrzasnął.
Nikt nie śmiał się odezwać. Tyler zmaglował go nienawistnym wzrokiem. Widziała, jak rośnie w nim gniew i w ostatniej chwili pociągnęła go za rękaw. Powstrzymał się, by nie zrobić mu czegoś gorszego od ciosu w szczękę. Z całych sił trzasnął ciężkimi, mahoniowymi drzwiami.

Krople deszczu dudniły o asfalt. Ciężkie, gęste, siwe chmury nie pozwalały na to, aby promień słońca się przez nie przedostał. Chociaż jeszcze pół godziny temu świeciło słońce, oni byli przemoknięci do suchej nitki, co sprawiało, że Tyler nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. On również wyglądał nieziemsko seksownie.
Przed deszczem uchroniło ich zadaszenie na werandzie domu Avalon. Dziewczyna ściągnęła gumkę i wycisnęła wodę z włosów. Brunet wciąż miał zaciętą minę i nie odzywał się.
- Nie musiałeś mnie odprowadzać - powiedziała cicho.
- Wiem - odparł.
Był odwrócony. Ręce trzymał w kieszeniach i stał na krawędzi trzeciego schodka.
- W każdym razie, dziękuję - szepnęła, uśmiechając się lekko.
Spojrzał prosto w jej oczy. Minęła długa chwila zanim się odezwał.
- Nie dziękuj mi - powiedział surowo. - Nie potrzebuję twoich podziękowań - mruknął, nie odrywając od niej badawczego, tajemniczego spojrzenia. W Tylerze było coś niesamowicie przyciągającego. Może działał na nią swoją mocą, a może po prostu pod bluzką miał magnes, ale czasem miała zwyczajną ochotę, żeby się na niego rzucić. Jego źrenice były zawsze tak bardzo czarne, jakby to właśnie w nich krył się cały wrzechświat.
- Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym cię nienawidziła? - zapytała cicho, patrząc wprost w jego oczy. Nie bała się jego spojrzenia i wiedziała, że jest bezpieczna. Oddychał z taką dokładnością, jakby od tego zależał cały świat. Jego klatka piersiowa podnosiła się wysoko i po chwili zapadała. Skrzydełka jego nozdrzy rozchyliły się lekko. Powoli zmarszczył brwi.
- Nic nie rozumiesz, prawda? - zapytał.
- Wytłumacz mi - zarządała.
Zaśmiał się pod nosem, żeby po chwili przerazić Avalon swoim krzykiem.
- Nie staraj się mnie naprawić! Ja nie jestem i nigdy nie będę dobry. Nie zasługuję na to, żeby ktokowiek mi za cokolwiek dziękował. Wyrządziłem zbyt wiele zła, tobie również i wcale nie jest mi z tego powodu przykro. - Jego oczy były teraz tak rozgniewane jak wtedy, kiedy w salonie patrzył na Michaela.
- Kłamiesz - powiedziała lekko drżącym głosem. Nie wycofała się. Zacisnęła pięści i mówiła dalej. - Chcesz, żebym cię znienawidziła, bo się zwyczajnie boisz. Nie chcesz nikogo pokochać, bo boisz się, że go stracisz tak samo, jak straciłeś swoją rodzinę!
- Mylisz się, Avalon - mówił teraz spokojnym, opanowanym głosem. Jego oczy już nie były rozwścieczone. Teraz widać było w nich smutek i żal tak ogromny, że serce brunetki się ścisnęło. - Chcę, żebyś mnie znienawidziła, bo nie zasługuję na to, żebyś była dla mnie dobra. Zachowujesz się tak, jakbym był twoim przyjacielem. A nie jestem. Znienawidzenie mnie to najłatwiejszy sposób. Nie pamiętasz, Avalon? Ja zawsze idę na łatwiznę.
- Każdy zasługuje na przyjaźń - powiedziała cicho. Lekko spuściła wzrok.
Tyler się zaśmiał. Krótko, głośno i donośnie.
- Nawet osoba, która zabiła twoją matkę? - zapytał hardo.
Brunetka zadrżała, a włoski na karku się podniosły. Jeszcze całkiem niedawno Avalon oskarżała Nadprzyrodzonych o zabicie matki, ale za każdym razem zaprzeczali. Mimo silnych przeczuć, że to zrobili, ciągle ich broniła i miała nadzieję, że śmierć Gabrielle to tylko wypadek.
- Tak, Avalon. Zabiliśmy twoją matkę, żeby twój gen się uaktywnił i żebyś do nas dołączyła. Nadal sądzisz, że każdy zasługuje na przyjaźń? - zapytał, uśmiechając się groźnie. - Ten świat jest okrutny. Nic nam nie pozostało. Każdy kiedyś zginie. Zostaną po nas tylko kości, a wiesz co jest najsmutniejsze? Że nie będziemy mieli nikogo, kto nas zakopie i pozostawi pieprzony znicz na cmentarzu. Nic po nas nie pozostanie - powiedział.
Avalon dostrzegła w jego oczach tak ogromną rozpacz, że nie potrafiła dalej patrzeć w jego oczy. Szybko spuściła wzrok. Po jej polikach popłynęły łzy, których nie dało się pomylić z deszczem.
- A więc dlaczego dalej żyjesz? - zapytała gorzkim szeptem.
Zacisnął wargi mocno, a do jego twarzy napłynęła krew. Ujął jedną, silną dłonią jej podbródek i spojrzał prosto w jej przestraszone oczy. Rozchyliła delikatnie wargi, chcąc coś powiedzieć, ale jej na to nie pozwolił.
- Bo muszę cię chronić. Nie pozwolę, żeby zginęła jedyna osoba, którą kocham.
Serce Avalon zaczęło palpitować. Czy on właśnie powiedział, że mnie kocha, pomyślała. Odgarnął mokre włosy okalające jej twarz i dotknął rozgrzanymi, wilgotnymi wargami jej czoła. Jej ciało obeszła fala niezwykle elektryzujących dreszczy. Poczuła się tak, jakby za moment miała eksplodować od gorąca, jakie przewodził każdy jej nerw.
- Wcale nie chcę, żebyś mnie nienawidziła. Tak po prostu musi być, rozumiesz? Avalon, ja nie zasługuję na twoją dobroć, a już na pewno nie na twoją miłość. Zostanę tutaj tylko po to, żeby móc cię chronić i zrobię to, choćbym miał poświęcić swoje życie. - Jego tęczówki zabłysnęły. Dotknął czule jej ramienia, a ona na moment przymrużyła powieki. Dosłownie na kilka sekund, ale on zniknął.
Już go nie było.

od autorki: Myślałam, że nigdy nie dodam tego rozdziału, naprawdę. Kompletnie straciłam motywację... Przeczytałam całe opowiadanie i pomyślałam: "O Boże, jestem beznadziejna...". Nie wiem kiedy dodam następny rozdział. Może to gorszy dzień, ale pisanie bloga jakoś straciło dla mnie sens. Przepraszam za te słowa szczególnie niewielkie grono komentujących. Jesteście cudowne, naprawdę i dziękuję za Waszą obecność. Muszę jeszcze wszystko przemyśleć. Ehh, żałuję, że zostało Was ze mną tak mało. Bardzo żałuję.
Jeżeli ktoś to jeszcze czyta, to proszę tylko o komentarz...
Kocham Was mocno, przepraszam i pozdrawiam, Ameliaxx

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 12

Zola Jesus - Skin

Jason trzymał w ramionach ciało Mackenzie. Jej twarz była trupio blada, a złociste włosy poszarzały. Na środku jej białej bluzki rozlewała się plama krwi.
Avalon upadła na kolana przed płaczącym bratem. Z jego ust wydobywał się głuchy, przeraźliwy jęk, a w oczach zagnieździła się rozpacz.
Objęła go ramieniem i przyłożyła jego głowę do swojej klatki piersiowej. Kołysała nim łagodnie, prosząc szeptem, by się uspokoił. Podniósł lekko wzrok i zobaczywszy Claytona stojącego w framudze, rozpłakał się jeszcze bardziej. Tuż za blondynem stał łańcuch adoracyjny. Chelsea, Michael, Ethan i na samym końcu, Tyler.
Do oczu Claya napłynęły łzy. Stał w bezruchu i dopiero po chwili rzucił się na kolana. Ujął jej twarz w dłonie i przyłożył czoło do lodowato zimnej twarzy.
Rozejrzał się dookoła.
- Ona nie żyje - powiedział cicho, jakby dopiero teraz w to uwierzył.
W pokoju panowała duchota, a powietrze było ciężkie i gęste. Można było na nim zawiesić siekierę.
- Na co się gapisz?! Ratuj ją, do cholery! - wrzasnął do Ethana, który stał rozkładając ręce bezradnie.
- Jest już za późno, nie mogę nic zrobić – powiedział surowo i opanowanie.
Clayton zacisnął z całych sił wargi i przycisnął do siebie jej martwe, filigranowe ciało. Zaczął nim lekko potrząsać. Łzy, którymi się krztusił opadały z pluskiem na jej twarz i dekolt.
Avalon patrzyła na nich spojrzeniem pełnym żalu i smutku. Tuż przy niej stał Liam, ale nawet nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie położył dłoni na jej ramieniu. Podniosła się i przytuliła do niego z całych sił, kładąc brodę w zgłębieniu jego ramienia. Myślała, że gdy zatonie w jego ramionach, ból ustanie i wszystko będzie dobrze, ale to jedynie sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej.
Ciężar osiadł na dnie duszy. Dusiła ją świadomość, że nie może nic zrobić.
Podeszła do Jasona i pomogła mu usiąść na wózku inwalidzkim. Wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i podała ją mu, ale on zignorował jej starania.
Przyglądała się im uważnie dławiąc się spazmem. Clayton podniósł Mackenzie, Chelsea przykucnęła chowając twarz w dłonie. Chyba płakała. Michael stał i pociągał lekko nosem. Wyglądało to dość teatralnie. A Tyler podszedł do Jasona. Powiedział mu coś na ucho, po czym skierował się w stronę wyjścia. Wzrok chłopaka stał się ogłupiały. Wjechał do swojego pokoju i zakluczył drzwi.
Dziewczyna ruszyła śladem Tylera.
Szedł krokiem szybkim, pełnym gracji w stronę samochodu. Poruszał się jak pantera polująca na swoją ofiarę. Avalon złapała przegub jego ręki nie pozwalając mu wsiąść do auta. Kiedy się odwrócił, spojrzała w jego oczy. Nie płakał. Dziewczyna próbowała rozszyfrować jego spojrzenie. Było tak puste i zagubione…
- Co mu zrobiłeś? – zapytała.
- O czym mówisz?
- Oh, błagam… Doskonale wiesz o czym mówię.
- Zahipnotyzowałem go.
- Co zrobiłeś?!
- Słyszałaś.
- Ale po co?
- Zapomni o dzisiejszym wieczorze, o tym co się stało. Ty powiesz mu o jej śmierci i wyjaśnisz kim jesteśmy – powiedział spokojnie patrząc prosto w jej oczy.
Odwrócił się i otworzył przednie drzwi samochodu terenowego, którym przyjechał.
- Co masz zamiar zrobić? – zapytała.
- Nie będę siedział bezczynnie i czekał aż zmartwychwstanie - warknął.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Jadę z tobą.
- To nie jest zabawa dla małych dziewczynek, Avalon. - Uśmiechnął się z udawaną uprzejmością.
- Nie jestem już małą dziewczynką! – odrzekła pewnym i w pełni świadomym głosem.
Była pewna siebie. Nikt nie miał już prawa jej mówić, że nie powinna, że nie może, że nie jest na to wystarczająco dobra i silna. Czuła jak przepełnia ją moc i pobudza każdą część jej ciała. Miała dość ciągłego rozkazywania.
- Imponujesz mi - powiedział Tyler, a ona uniosła głowę dumnie. - Swoją głupotą – dodał. - Łowcy zabiją cię bez mrugnięcia okiem.
- Zabawne, że mówi to facet, który jeszcze wczoraj czołgał się po ziemi z poharatanym ciałem – zadrwiła. – Jadę razem z tobą.
- Nie jedziesz.
- Tyler, nie zniosę już więcej morderstw. Zabójstwa ostatnio są na porządku dziennym, a ja już nie wiem kogo mam opłakiwać. Nie pozwolę, żeby komuś jeszcze coś się stało i jeśli tylko mogę zrobić cokolwiek, by pomóc, zrobię to.
Tyler westchnął ciężko.
- Ja prowadzę - oznajmił.
Avalon usiadła na miejscu pasażera. Zacisnęła palce na siedzeniu i otworzyła okno, aby do auta napływało świeże powietrze.
- Gdzie jedziemy?
- Zobaczysz. - Rzucił w jej stronę telefon komórkowy.
Avalon spojrzała na niego pytająco.
- Zadzwoń lepiej do swojego chłopaka. Pewnie postradał zmysły - mruknął obojętnie patrząc na szosę.
Dziewczyna wybrała numer. Nie musiała długo czekać na odzew.
- Liam?
-Co mam zrobić? - zapytał. Zupełnie jakby wiedział, że dziewczyna chce go o coś poprosić. Odchrząknęła cicho. Dziwnie się czuła mając do niego kolejną prośbę. Ostatnio każda rozmowa z nim wiązała się z jakąś zachcianką.
- Zaopiekuj się Jasonem, proszę - szepnęła. – Niedługo wrócę.
- Jasne - odparł przytomnym głosem.
- Liam? - powiedziała cicho. - Kocham cię...
- Wiem, Avalon. - Uśmiechnął się kwaśno, po czym się rozłączył.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i delikatnie przekręciła głowę w lewą stronę.
Przypatrzyła się profilowi Tylera. Gęste, wpadające w czerń włosy okalały jego twarz o nienagannych rysach, które równie dobrze mogły być wyrzeźbione przez średniowiecznego artystę. Jego oczy były tak niesamowicie piękne... Avalon nawet nie do końca wiedziała jakiego są koloru. Po ciemku wyglądały jak wzburzony ocean, a kiedy robiło się jaśniej, nabierały barwy jesiennych liści. Prosty nos prowadził do koralowych warg. Na szyi, przy obojczyku widniał pieprzyk w kształcie koniczynki. Wyglądał całkiem zabawnie.
Dopiero po chwili zrozumiała, że się na niego zwyczajnie gapi. Szybko odwróciła wzrok, nie zauważając usatysfakcjonowanego i dumnego spojrzenia Tylera.
Ethan spacerował po okolicy. Powolnym krokiem zbliżał się do mostu Helmsdale. Dopiero teraz był w stanie racjonalnie myśleć. Zaczęły gnębić go myśli i pytania. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego Mackenzie się poświęciła, dlaczego oddała swoje cenne życie za byle kogo. W końcu, nawet miłość do takiego czynu jej nie upoważniała. On nigdy nie popełniłby takiej głupoty. Niezależnie dla kogo.
Chelsea umyła jej klatkę piersiową z krwi i ubrała białą sukienkę, którą często nosiła. Wyglądała w niej jak nocna zjawa. Jej ciało rozkładało się szybciej od ciała zwykłego człowieka, a w ich domu zaczął unosić się odór jej zwłok.
Było mu trochę smutno. Czasem czuł się tak, jakby był wyprany z wszelkich emocji. Chciał przeżywać jej śmierć, ale nie potrafił. Był świadkiem tylu morderstw i każde następne wywierało na nim coraz mniejsze wrażenie. Jakaś część jego wiedziała, że Mackenzie wyrwała się z piekła i może nawet trochę jej zazdrościł.
W oddali zauważył cień jakiejś postaci. Leżała przy moście podpierając się na łokciach. Po chwili kontur stał się wyraźniejszy. Rozpoznał ją, to Ivy.
Ethan przyspieszył kroku. Dotknął jej ramienia, a ona odwróciła się raptownie. Nie wyglądała na zaskoczoną. Syknęła cicho wskazując na swoją nogę. Miała rozszarpane spodnie, a dżinsowy materiał nabrał koloru czerwonego. Na udzie rozlewała się plama świeżej krwi, a wokół niej rozrywała się skóra. Wyglądało to tak, jakby ktoś nożem przeciął jej skórę. Obrażenie nie było poważne, ale Ivy nie wyglądała najlepiej.   
- Kto ci to zrobił? - zapytał gorączkowo, klękając przy niej.
- Nie wiem. – Wzruszyła delikatnie ramionami. Spojrzała na ranę i pobladła.
- Powinien cię zbadać lekarz.
- W takim razie, zabierz mnie do niego – szepnęła. Wyciągnęła ręce i oplotła je wokół jego karku.
Szpital to było ostatnie miejsce, w jakim chłopak chciał się znaleźć. Uniósł ją bez problemu i spojrzał w jej błękitne, wiecznie błyszczące oczy.
Toczył walkę sam ze sobą, pomiędzy tym co powinien zrobić, a tym co chciał zrobić. Położyła blond głowę na jego klatce piersiowej.
- Boli – szepnęła cicho.
A niech to, pomyślał, Tyler może później wymazać jej pamięć.
Przycisnął dłoń do jej rany. Dziewczyna syknęła. Zamknął oczy. Poczuła chwilowe ukucie bólu, ale po chwili zastąpił go kojący podmuch świeżego, zimnego powietrza. Zagoiło się i jedynie materiał był wciąż postrzępiony.
Uśmiechnęła się z ulgą i położyła dłoń na jego delikatnym, dodającym mu uroku zaroście.
- Wiedziałam - szepnęła, po czym zemdlała.
Avalon wyszła z auta. Zabrał ją do Pittsburgha. Miasto o tej godzinie tętniło życiem. Dookoła roztaczał się blask neonowych szyldów lokali, z których dudniła głośna muzyka. Jeszcze nigdy nie była w tej dzielnicy, ale od razu ją oczarowała. Wszędzie stały wieżowce, ogromne bilboardy i miliardy świateł. Wszystko tak bardzo różniło się od niewielkiego Uniontown.
- Panie przodem. - Otworzył przed Avalon drzwi do jednej z mniejszych dyskotek. Wstęp był wolny, a przy bramce nie stało dwóch, potężnych goryli. W środku panował straszny gwar. Dla Avalon każdy dźwięk był spotęgowany. Słyszała nawet rozmowy na samym końcu lokalu. Przycisnęła dłonie do uszu.
- Weź kilka głębokich oddechów, powinno pomóc - powiedział Tyler ciągnąc ją za sobą.
Skorzystała z jego rady i poczuła się trochę lepiej.
- Czego szukamy? - zapytała.
- Zobaczysz... - Stanął przy barze i zamówił drinka.
Avalon odchrząknęła znacząco.
- Chyba mieliśmy się czymś zająć. – Postukała nagląco podeszwą buta.
- Ale przy okazji możemy się zabawić - odparł sącząc alkohol. Brunetka zmierzyła go piorunującym spojrzeniem. Odstawił pustą szklankę, której zawartość wypił jednym duszkiem. - Spokojnie, złość piękności szkodzi - skwitował.
Wyszeptał coś barmance na ucho. Mimo hałasu panującego w pomieszczeniu, Avalon skupiła się mocno i usłyszała dokładnie każde słowo. Nigdy jeszcze tego nie próbowała i nawet nie wiedziała, że tak potrafi.
Zapytał o namiary na niejakiego Adama. Kobieta powiedziała gdzie mogą go znaleźć, a Tyler puścił oko w jej stronę. Avalon przewróciła oczami.
Brunet odbił się od baru i złapał dłoń dziewczyny. Pociągnął ją na górę, na pierwsze piętro lokalu. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, opatrując swoje uszy panującą ciszą.
- Naprawdę musisz flirtować z każdą kobietą, która oddycha? - powiedziała z obrzydzeniem, kiedy stanęli przed drzwiami do jednego z pokoi na piętrze. Korytarz był bardzo zaniedbany. Miejsce raczej nie należało do przytulnych czy luksusowych.  
- Zazdrosna? - Uniósł brwi, uśmiechając się grzecznie i sarkastycznie zarazem.
Avalon prychnęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Nie była zazdrosna! Oczywiście, że nie była zazdrosna... Przecież nie mogła być.
Otworzył drzwi kopniakiem.
- Ohyda - powiedziała cicho, zakrywając drogi oddechowe dłonią. W mieszkaniu strasznie śmierdziało. Na podłodze leżało skruszone szkło, meble były poprzewracane, a ściany podrapane. Wszystkie plakaty były podarte. Wszędzie fruwało mnóstwo piór z poduszek. Mieszkanie wyglądało gorzej niż po przejściu huraganu.
Zauważyła, że Tyler jest zaniepokojony.
- To na pewno jest to, czego szukamy? - zapytała cicho. Nie odpowiedział.
Weszła do pokoju obok i z trudem przełknęła ślinę. Zobaczyła martwe ciało mężczyzny. Od razu go rozpoznała. Tyler kiedyś ją do niego zaprowadził. Rozmawiali. W barze. Chwilę później został zaatakowany przez łowców.
Jego ciało było nabite na drewniany pal. W stare drewno wsiąknęła już krew. Jego włosy były nią posklejane. Avalon odwróciła się. Zrobiło jej się niedobrze.
- Kto to mógł zrobić? – zapytała.
- A jak myślisz? - odpowiedział. – Nie żyje od kilku dni… Cholera jasna! - krzyknął. Z całych sił kopnął jakiś regał, z którego z hukiem pospadały książki.
- Do czego był ci potrzebny?
- Współpracował z łowcami. Dopadli mnie wkrótce po tym, jak z nim rozmawiałem. To nie był przypadek. Najwidoczniej był już dla nich bezużyteczny, więc go zabili. Bali się, że może ich wydać.
Avalon skierowała wzrok na sponiewierane ciało mężczyzny. Tylko łowcy byli zdolni do takiego okrucieństwa.
- Powinniśmy je zakopać.
- Nie. Zostawimy je tutaj - zdecydował.
Tyler podszedł do zwłok mężczyzny. Jego głowa była odchylona, a gardło poderżnięte. Oczy miał otwarte, więc położył palce na powiekach i zamknął je. Tyler był wyraźnie rozwścieczony tym, że zgubili jedyny trop.
- Kiedy byliśmy w barze, Adam powiedział, że odebrałeś mu wszystko na czym mu zależało - powiedziała cicho Avalon.
 Tyler roześmiał się, chociaż ona nie widziała powodów do śmiechu.
- Zastanawiałem się, kiedy o to zapytasz - powiedział. - Zabiłem jego żonę, która była w ciąży – powiedział bez skruchy.
- Dlaczego to zrobiłeś?
- Zrobiłem to, bo miałem na to ochotę. Nie pamiętasz, Avalon? Jestem tym złym.
Podszedł do niej. Był tak blisko, że mógł ją pocałować. Czuła jego oddech na swojej skórze. Spojrzała w jego oczy schowane pod groźnie zmarszczonymi, gęstymi brwiami.
- Kłamiesz.
- Nie kłamię - odparł unosząc głowę dumnie. Przybliżył się jeszcze bardziej. Jego klatka piersiowa dotykała jej tułowia. Nie wycofała się. Czuł jej szaleńcze bicie serca. Jej piersi rozpłaszczyły się na jego torsie. Uniosła ręce, żeby jego uderzyć, ale on szybko chwycił jej nadgarstki zaciskając na nich mocno palce.
- Co ty możesz wiedzieć o tym, jaki jestem. Nie znasz mnie. Nie masz pojęcia kim jestem i kim byłem zanim mnie poznałaś. Jesteś tak naiwna jak reszta i myślisz, że mnie naprawisz – wysyczał.
Poczuła jak policzki zaczynają ją piec. Spięła wargi w kreskę i spuściła wzrok. Wyrwała się sprawnym ruchem z jego uścisku.
Dziewczyna zbiegła na dół, ale on za nią nie ruszył. Kiedy tylko zniknęła, z całych sił uderzył pięścią w ścianę pomalowaną na kolor beżowy i przeklął siarczyście.

 
Avalon przedzierała się przez tłum napalonych studentów tańczących do muzyki granej przez rockową kapelę. Nagle ktoś zagrodził jej drogę. Podniosła głowę i zobaczyła młodego faceta napierającego na nią swoim ciałem. Był obrzydliwy. Po jego skórze spływał pot. Wydął wargi chcąc ją pocałować. Przywarł ją do ściany i zaczął szeptać coś do ucha. Jego napakowane ciało było tak blisko. Nie mogła się mu wyrwać. Powędrował swoją dłonią w stronę jej dekoltu. Krzyknęła, ale jej pisk zagłuszył tłum. Dusiła się chmurą jego obleśnego oddechu.
Nagle, facet zgiął się wpół. Zobaczyła Tylera. Bez problemu poradził sobie z mężczyzną, którego głowa odchyliła się do tyłu za sprawą ciosów zadawanych mu pięścią w twarz. Rzucił nim o krzesła i szybko pobiegli w stronę samochodu.
- Remis - powiedział przekręcając kluczyk w stacyjce.
- Słucham?
- Uratowałem cię z rąk seryjnego gwałciciela. Chyba należy mi się chociaż sympatyczny uśmiech.
Auto ruszyło, a ona zaczęła się śmiać ledwie łapiąc dech w piersi. Histerycznie i głośno, z samej siebie. Ale śmiech po chwili przerodził się w spazmatyczny płacz. Tyler się nie odezwał. Zamilkła dopiero po chwili.
Była wyczerpana. Patrzyła na drogę beznamiętnym, obojętnym wzrokiem.
Chelsea, Ethan i Michael krążyli nad nieprzytomną Ivy, podczas gdy Clayton stał na tarasie. Od kiedy wrócili, nie odezwał się ani słowem. Milczał. Rzadko się odzywał, ale tym razem milczał w inny sposób. Przeszywający ból dotykał każdego z nich, a w powietrzu wisiało cierpienie. Głucha cisza opanowała cały dom.
- Co z nią zrobimy? - zapytał Ethan patrząc na leżącą na ich kanapie Ivy.
- Możemy ją zahipnotyzować albo zabić – zaproponował Michael.
- Numer dwa, poproszę - odezwała się Chelsea.
Ivy drgnęła lekko skupiając na sobie ich wzrok. Podniosła się i rozmasowała skronie, a kiedy zobaczyła wyraźnie ich postacie, wzdrygnęła się.
Ku ich zdziwieniu, Ivy uśmiechnęła się delikatnie. Nie wyglądała na przestraszoną, ale na zadowoloną.
- Blondyneczce chyba odbiło – powiedziała szatynka.
- Nie - zaprzeczyła szybko. – Ja wiedziałam… Wiedziałam, że jest z wami coś nie tak. – Jej spojrzenie stało się bardziej przestraszone i wycofane.
- Zdecydowanie powinniśmy ją zabić - zdecydowała. Chelsea wiedziała, że Ivy była przyjaciółką Avalon, co tylko nadawało smaku całej sytuacji.
- Kim jesteście… Czarodziejami? - zapytała głosem małego dziecka, który rozpakowuje świąteczny prezent. Jej oczy zabłysnęły i zupełnie nie przejęła się słowami Chelsea.
Brunetka wybuchła pustym śmiechem, który ciągnął się w nieskończoność.
- Niech Tyler ją zahipnotyzuje – powiedział Ethan przerywając atak dziewczyny.
- Nie! Nie możecie mi tego zrobić! Ethan, nie możesz... - powiedziała patrząc na niego błagalnie.
Westchnął ciężko.
- Zabijcie ją… – powiedział gorzko, odwracając się od niej.
Ivy spojrzała na niego ze smutkiem. Rozbił jej uczucia w drobny mak. Już chciała się odezwać, ale przeszkodził jej głośny trzask drzwi. Spojrzała się w stronę wejścia i wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Avalon i Tyler stali po chwili tuż przed nią. Brunetka rozdziawiła usta.
- Ivy? - zapytała cicho.
- Kogo my tu mamy, Avalon Price we własnej osobie. - Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Ściągnęła nawet swoje designerskie okulary, które nosiła od czasu do czasu. Wcale nie miała wady wzoku. Miały na celu podnosić jej iloraz inteligencji w oczach innych.
Dziewczyna czuła, jak zaczyna ją piec twarz i oblewa ją gigantyczny rumieniec.
- Co ona tutaj robi? - warknął Tyler.
- Ethan ją tu przyprowadził - odparła Chelsea z wymuszonym, sztucznym uśmiechem.
- Świetnie! Może zakupimy megafony i od razu oznajmimy całemu światu kim jesteśmy? - powiedział z sarkazmem. - Co jest tak trudne w słowie sekret, że nie potraficie go zrozumieć?!  
- Czyli wy wszyscy się znacie? - wtrąciła Ivy. – No ładnie, ładnie…
Avalon wiedziała, że najlepszym wyjściem byłoby zahipnotyzowanie jej. Blondynka nie zniosłaby tego, że dziewczyna tak długo ją okłamywała. Z zażenowaniem wbiła wzrok w podłogę.
- Ty też w tym wszystkim siedzisz? To już jasne, dlaczego ciągle masz mnie gdzieś!
- Ivy, to nie tak...
- Jestem twoją najlepszą przyjaciółką, do cholery! - wrzasnęła. Nie brakowało jej odwagi i tupetu nawet w obliczu niebezpieczeństwa.
- Ivy, proszę... - powtórzyła jeszcze bardziej błagalnie.
- Mam już dość kłamstw! Chcę natychmiast wiedzieć co się tu dzieje!
- Ja też mam dość, uwierz mi... - szepnęła, ale Ivy chyba nie zdążyła tego usłyszeć. Tyler szybko i mocno zacisnął palce na jej przedramieniu. Spojrzał w jej oczy, do których powoli napływały łzy.
- A teraz posłuchaj mnie uważnie, Ivy - powiedział spokojnym, ochrypłym głosem patrząc wprost w jej zdezorientowane oczy. Po chwili, jej wzrok stał się otępiały i uległy.
- Tyler! Nie rób tego! – krzyknęła Avalon, ale jej nie posłuchał.
- Zostaniesz tutaj, a kiedy wrócimy, Avalon wytłumaczy ci wszystko po kolei. Jasne?
Pokiwała głową. Zachowywała się jak marionetka, której sznurkami bawi się Tyler.
- Oszalałeś?! Ona nie może się o niczym dowiedzieć! - powiedziała Chelsea naciskając dosadnie na każde słowo.
Serce Avalon aż podskoczyło. Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie wymazał jej pamięci?
Tyler zlekceważył szatynkę. Odwrócił się i udał na górę, by zabrać stamtąd ciało Mackenzie i zakopać je w lesie.
Stali obok siebie. Równi sobie. Oddychali ciężko patrząc na ciało Mackenzie wkładane do dziury w twardej glebie. Nie płakali, ale ich spojrzenia były pełne trwogi i żalu. Jedynie Avalon szlochała cicho, ale nikt jej nie słyszał. Las tłumił jej płacz. Dziewczyna nabrała w dłoń piasku i symbolicznie przysypała grudką jej martwe ciało. Przygryzała swoją wargę usiłując powstrzymać wybuch emocji. Zacisnęła palce w pięści starając się uspokoić paranoiczne bicie serca.
Na marne.
Jej ciało zostało zakopane. Chwilę wpatrywali się w ziemię, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęli odchodzić w stronę domu. Milczeli. Jedynie Clay stał w miejscu. Nie płakał. Jego dłonie wiecznie schowane w kieszeniach, tym razem były zaciśnięte w pięści.
- Clayton? - wyszeptała.
Nie odezwał się.
- Nigdy nie będę miał dzieci. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek przeze mnie musiał przechodzić przez to samo piekło - powiedział powoli wpatrując się beznamiętnie w przestrzeń. Jego spojrzenie błyszczało się od łez, które dzielnie wstrzymywał.
- Przykro mi.
- Nie, nie powinno być ci przykro - odparł. - Wiesz co? Zazdroszczę jej, że nie musi już się borykać z tym przekleństwem. Nie oszukujmy się, nasze życie to pasmo nieszczęść. Będzie mi jej brakowało, ale jednocześnie cieszę się. Cieszę się, ponieważ gdziekolwiek teraz się znajduje, na pewno jest tam jej lepiej niż tu, na Ziemi.
Avalon przełknęła z trudem ślinę obserwując jak jedna z jego ciężkich łez spada w dół uderzając z hukiem o podłoże.
- Ból kiedyś minie - powiedziała cicho, dotykając jego ramienia drżącą dłonią. - Twoja siostra poświęciła się dla mojego brata. Uratowała go i zawsze będę jej za to wdzięczna.
- Była cudowna, prawda? - Uśmiechnął się, jakby przywrócił o niej najmilsze wspomnienie. - Zawsze wieczorem przychodziłem do niej, patrzyliśmy się w gwiazdy i rozmawialiśmy. Powtarzała, że chciałaby zostać jedną z nich, a ja odpowiadałem, że świeci znacznie mocniej od nich wszystkich razem wziętych - dodał i spojrzał w niebo. Były na nim miliardy gwiazd, których widoczność ograniczały korony drzew. - A ból? Ból będzie ze mną aż do śmierci. On nie minie. Może da na moment o sobie zapomnieć, ale wystarczy jeden upadek, żeby znowu powrócił ze zdwojoną siłą. Będzie mi towarzyszył aż do końca. Prawda jest taka, że straciłem wszystko. Nie ma już nic, co by mnie tutaj trzymało.
- Clayton! Nie mów tak. - Złapała jego dłoń i uścisnęła mocno próbując go przywołać do porządku. - Masz mnie, masz nas i potrzebujemy cię. Ból powróci tylko wtedy, kiedy mu na to pozwolisz - powiedziała gorliwie, kładąc jego dłoń na swoim sercu. - Jesteś moim przyjacielem...
- Och, Avalon - szepnął. - Wybacz, że tak się stało, wybacz, że musisz przez nas teraz cierpieć.
- Nie, to nie prawda. Dzięki wam poznałam kim naprawdę jestem i już się nie boję. Nie pozwolę nigdy, żeby strach był silniejszy ode mnie i ty też nie pozwól. Clay, proszę... Nie pozwól na to.
Po jego policzkach spłynęły łzy, którym nie było końca. Emocje bawiły się nim jak kukiełką, rozszarpywały go.
- Masz naprawdę dobre serce, Avalon – powiedział.
Położyła dłonie na jego ramionach i przytuliła go mocno. Czuła bicie jego serca. Było spokojne.
Oderwała się od niego po chwili.
- Chciałbym móc pochować ją tak, jak należy to zrobić - szepnął. - Tak, jak robią to ludzie. Ale kogo ja oszukuję... Nie jesteśmy ludźmi, jesteśmy bestiami. Sprowadzamy na to miasto tak wiele cierpienia. Myślisz, że to się kiedyś zmieni? - zapytał.
- Może. Trzeba mieć nadzieję.
Ponownie spojrzał przed siebie. Na ziemię, pod którą zostało zakopane jej ciało. Zaczerpnął głośno powietrza, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
_________________________________________________________
No i już 12 rozdział na nami... :) Podeszłam do niego bardzo emocjonalnie i może nawet ciut za bardzo. Naprawdę, muszę się trochę opanować, bo autentycznie - każdy rozdział jest dłuższy od poprzedniego. :P Tylko jak już zacznę pisać, to ciężko jest mi przestać. Nie wiem kiedy dodam następny, to zależy od Was. Błagam, zmobilizujcie mnie!!!
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wszystko, Ameliaxx :*


PS. Zakładka "Bohaterowie" wróciła po małym remoncie. :)